29 grudnia 2011

Podsumowanie roku 2011!

Rok 2011 szykuje się do odejścia, a na horyzoncie widać już, zbliżający się do nas wielkimi krokami Nowy Rok 2012. Nastał więc czas na podsumowanie tego, co w przeciągu mijających 12 miesięcy wydarzyło się w moim życiu w wymiarze literacko-czytelniczym. ;)

Przede wszystkim, jestem dumna z tego, że poprawiły się moje statystyki. Nigdy nie miałam problemów z czytaniem, ale często zwyczajnie brakowało mi na to czasu. Cieszę się, bo fakt, iż w tym roku przeczytałam aż 55 pozycji, to dla mnie znak, że jeśli chcę, to mogę znaleźć wolną chwilę na realizację mojej pasji. W 2012 roku spróbuję postawić poprzeczkę nieco wyżej i dobić do 60.

Rok zamykam z trzema nieprzeczytanymi pozycjami, które zapewne pojawią się jako dodatek do stosiku noworocznego. 





Mężczyzna, który się uśmiechał już w czytaniu, aczkolwiek pewnie nie uda mi się go skończyć do soboty. Drugą nieprzeczytaną pozycją jest Fałszywy trop, natomiast trzecią (nieobecną na zdjęciu, bo zastanawiam się, czy nie zrobić blogowego konkursu z nią w roli głównej) jest Sacred Vault, która pojawiła się w drugim stosiku październikowym.


Rok 2011 przyniósł mi kilka zachwytów, niespodzianek, ale też rozczarowań. Patrząc z perspektywy na to, co czytałam od stycznia, mogę wyliczyć przynajmniej po dwa tytuły dla każdej kategorii. I tak:
  • najbardziej podobały mi się: Jeździec Miedziany [recenzja] oraz Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki [recenzja]
  • największą niespodzianką okazały się: Ciepłe ciała [recenzja] i Pruska zagadka [recenzja] (ani po jednej, ani po drugiej nie spodziewałam się, że tak mi się spodobają)
  • największym rozczarowaniem były: Śniadanie u Tiffany'ego [recenzja] i Kompozytor burz [recenzja] (sądziłam, że będą dużo, dużo lepsze)
W związku z tym, że już niedługo mój blog będzie obchodził swoje pierwsze urodziny, postanowiłam świętować, biorąc udział w konkursie na Bloga Roku 2011. Mam nadzieję, że już niedługo, w II etapie konkursu, będę mogła liczyć na Wasze głosy. Tutaj można zobaczyć moje zgłoszenie:

http://www.blogroku.pl/kategorie/w-wolnej-chwili-,gwkto,blog.html

Chętnych oczywiście zapraszam do udziału - im nas więcej, tym lepiej! :)

I na zakończenie, chciałabym Wam złożyć noworoczne życzenia - spełnienia wszystkich marzeń, książkowych i nie tylko, dużo radości, uśmiechu i sukcesów! Niech 2012 będzie dla nas jeszcze lepszy niż 2011! Do zobaczenia w Nowym Roku!

24 grudnia 2011

I. Marion - Ciepłe ciała


Miałam spore wątpliwości odnośnie tej książki. Niby w blogosferze wiele pozytywnych recenzji, niby spora popularność w ostatnim czasie, ale jakoś tak... Romans z zombie w roli głównej? Jakoś mi to nie grało. W końcu, kierując się zasadą, że nie należy oceniać książki po okładce, zabrałam się do czytania. I teraz wcale nie żałuję.

Ciepłe ciała to debiut literacki Isaaca Mariona, młodego amerykańskiego pisarza. Ciekawe jest to, że mężczyzna jest żywym przykładem tzw. self-made man. Jak podaje jego oficjalna strona internetowa, Marion nie skończył żadnych studiów ani nie był nagrodzony. Mimo to, jego pierwsza publikacja zdobyła sobie rzesze fanów na całym świecie i wiele pochlebnych recenzji, wydanych przez szeroko pojętą opinię publiczną.

Akcja powieści toczy się w niesprecyzowanym czasie i miejscu. Poznajemy R., który jest... zombie. Ale nie bezmózgim trupem, kierowanym żądzą ludzkiego mięsa. R. zatrzymał się w niezbyt zaawansowanym stanie rozkładu, więc wygląda jak mocno zmęczony młody chłopak; ma całkiem jasne myśli i nawet jest w stanie składać proste zdania. Jednym słowem - idealnie nadaje się na narratora naszej powieści. Mieszka na opuszczonym podmiejskim lotnisku, razem z całą grupą sobie podobnych. Ich egzystencja jest raczej bezsensowna i monotonna, aż do dnia, kiedy R. ratuje Julie przed okrutną śmiercią przez zjedzenie. Od tej chwili wszystko zaczyna się zmieniać.

Zupełnie nie spodziewałam się, że będę tak zauroczona tą książką. Wciągnęła mnie właściwie od pierwszej strony, a zasługą tego jest, przede wszystkim, bardzo przyjemny, niewymuszony język, którym operuje nasz narrator. Opisy są do tego stopnia obrazowe, że wielokrotnie wzdrygałam się z obrzydzenia na myśl o nieprzyjemnych aspektach bycia zombie, na które skarżył się R. Ale, wbrew pozorom, przedstawione nam "makabreski" nie stanowią kluczowego sensu opowieści i nawet bardzo wrażliwy czytelnik nie będzie zniesmaczony. Za to, na pewno dodają realizmu, pozwalają nam uwierzyć w tą niezwykłą historię. Ogromny plus należy się autorowi za świetne, nierzadko ironiczne poczucie humoru, jakie odnajdujemy zarówno w dialogach, jak i wewnętrznych monologach naszego zombiaka. W dodatku, akcja powieści toczy się dynamicznie, bez nudnych przestojów, dlatego książkę czyta się naprawdę łatwo i przyjemnie.

Bardzo pozytywnym zaskoczeniem jest niecodzienne połączenie wątku fantastycznego i romansu. Fabułę zbudowano w oparciu o odczucia głównego bohatera, czyli R. Natychmiast po rozpoczęciu lektury, obdarzamy go sympatią i trzymamy kciuki, żeby jego perypetie dobrze się skończyły. Patrzymy na świat jego oczami, razem z nim podejmujemy wszystkie działania, ale także przeżywamy emocje, o których opowiada. Na tej podstawie, ukazuje się nam wizerunek naprawdę ciepłej, cudownej OSOBY; kogoś, kogo chcielibyśmy poznać. Te wszystkie pozytywne uczucia tworzą kontrast dla zdegenerowanego świata Martwych, w którym nie liczy się nic, prócz głodu. Marion rozwinął idee, jakie od zawsze kojarzą się ludziom z tematem zombie - beznadzieja, koniec rzeczywistości, jaką znamy, rozlew krwi, życie w wiecznym niebezpieczeństwie... Fakt, że w takiej sytuacji zakwita uczucie, budzi w czytelniku przyjemne poczucie nadziei. Pozytywną energię i wiarę w to, że świat może być lepszy, jeżeli ludzie bardzo się o to postarają (oraz, rzecz jasna, wdzięczność, że nie w każdym mieście po ulicach biegają żywe trupy ;) ). Uwagę przykuwa specyficzny klimat opowieści - niby mroczny, przesiąknięty grozą, ale z drugiej strony, pełen czułości i dobroci. Choć wydaje się być misternie skonstruowany przez autora, to jednak nie brak mu lekkości i, o dziwo, naturalności. Wszystkie te aspekty, o których wspomniałam, sprawiają, że czytelnikowi ciężko rozstać się z tą książką.

Ogólnie rzecz ujmując, Ciepłe ciała to zdecydowanie powiew świeżości w gatunku paranormal romance. Niesamowity pomysł, ujęty w bardzo zgrabny sposób i przemawiający do czytelnika. Na mnie osobiście największe wrażenie zrobiła ogromna dawka pozytywnych emocji, którą autor przygotował dla czytelników. Fakt, że wielu osobom historia może wydać się naiwna i nierealna, ale ja świetnie się bawiłam przy lekturze tej książki i zapamiętam ją na długo, jako bardzo lekką i przyjemną pozycję z przesłaniem.

23 grudnia 2011

Świąteczne życzenia!

Z okazji nadchodzących świąt Bożego Narodzenia, życzę Wam wszystkim pięknych, magicznych chwil spędzonych w rodzinnym gronie, dużo uśmiechów i wzruszeń oraz wolnego czasu, który spędzicie nad książką! :)


Ps. Po świętach pewnie pojawi się recenzja Ciepłych ciał. Już przeczytałam, ale czasu na pisanie pewnie nie będzie. Ale uchylę rąbka tajemnicy i powiem, że zdecydowanie polecam ją na święta, bo jest bardzo pozytywna! :)

21 grudnia 2011

J. Picoult - The Tenth Circle [Dziesiąty krąg]

Ta książka już od jakiegoś czasu czekała na mojej półce, aż znajdę czas na jej przeczytanie. Dlatego z wielką niecierpliwością sięgnęłam po nią dwa tygodnie temu. Lektura, jak zawsze w przypadku Picoult, nie rozczarowała mnie. W dodatku, była dobrym pretekstem, żeby poćwiczyć umiejętności językowe, bo zmierzyłam się z wersją angielską.

O Jodi Picoult pisałam już parokrotnie. Przede wszystkim, jest to jedna z moich ulubionych autorek i zawsze z ogromną radością wracam do jej utworów. Z 18 opublikowanych dotychczas pozycji, przeczytałam już 13 i wciąż mi mało. Dlatego z niecierpliwością czekam na okazję, żeby zdobyć najnowszą, wydaną w 2011 roku (polskie tłumaczenie ukaże się na początku 2012 roku) powieść - Tam, gdzie ty [Sing You Home].
  
The Tenth Circle opowiada historię Trixie, amerykańskiej nastolatki. Dziewczyna mieszka z kochającymi ją rodzicami, ma przyjaciółkę i chłopaka, Jasona. Pozornie jest szczęśliwa. Wszystko się komplikuje, kiedy jej młodzieńczy związek rozpada się, a ona oskarża byłego ukochanego o gwałt. Sytuacja nie jest jednak jasna. Znajomi Trixie nie uważają jej za ofiarę, a całe zajście osądzają jako zemstę dziewczyny na Jasonie za to, że ją porzucił. Policja też nie jest pewna, co właściwie wydarzyło się między nastolatkami. Na dodatek okazuje się, że małżeństwo jej rodziców wisi na włosku...

Jak już wspomniałam, opowieść, którą tym razem snuje autorka, wciągnęła mnie bez reszty. To przede wszystkim zasługa połączenia kilku ciekawych wątków. Czytelnik otrzymuje rozbudowaną historię obyczajową, poruszającą wiele kwestii pojawiających się w codziennym życiu. Zagłębiamy się w uczucia czternastolatki zamieniającej się w kobietę i poznającej własną seksualność, zagubionej w trudnym świecie dorosłych spraw. Towarzyszymy jej w podejmowaniu dramatycznych decyzji, ale przede wszystkim - w przyspieszonym procesie dojrzewania. Mając doświadczenia związane z okresem dorastania, zaczynamy się zastanawiać, co my zrobilibyśmy na miejscu dziewczyny. Jednocześnie, możemy śledzić emocje, jakie targają jej ojcem. Mężczyzna zmaga się ze swoją bolesną przeszłością, ale także próbuje się odnaleźć w trudnym życiu małżeńskim, które nie jest aż tak idealne, jak zdawało się być. Wątek obyczajowy został zgrabnie przepleciony dochodzeniem policji, dążącej do wyjaśnienia nietypowej sytuacji. Czytelnik zostaje wprowadzony w tajniki śledztwa, poznaje elementy analizy kryminalistycznej, dąży do poznania prawdy ramię w ramię z policjantem, który zajmuje się sprawą. Autorka stopniowo ujawnia informacje o tym, co przydarzyło się Trixie, buduje napięcie, podsyca naszą niepewność i ciekawość. Niezwykłym dla Picoult przerywnikiem historii są komiksy, nawiązujące do tematu książki. Pisarka sprawiła swoim fanom nie lada prezent, gdyż wszystkie wstawki rysunkowe są jej autorstwa. Co więcej, ukryła w nich małą zagadkę dla spostrzegawczych. :) 

Nie sposób nie wspomnieć o plastycznym i przyjemnym języku, jakim napisana jest książka. Dzięki niemu, łatwiej nam podążać za przedstawionymi wydarzeniami, ale także wyobrazić sobie znaczące tło historii, zarówno fizyczne, jak i społeczno-emocjonalne. Opisy aury grudniowej oraz zimnej, skrytej pod wiecznym śniegiem Alaski nie raz sprawiły, że czułam się zmarznięta. Podobało mi się także wspomnienie o kulturze Eskimosów - nie tylko nadało historii realizmu, ale także obudziło moją ciekawość w stosunku do tej kwestii. 

Mimo tych wszystkich zalet, nie jestem do końca usatysfakcjonowana zakończeniem powieści. Nie jest ono tradycyjnym happy endem. Mam wrażenie, że autorka pozostawia nas w niepewności, mimo, że wszystko zostaje wyjaśnione. Z chęcią poczytałabym o tym, jak dalej potoczyły się losy Trixie i jej rodziców, ale niestety... Mogę sobie tylko dopowiedzieć dalszy ciąg historii. 

Ta mała ryska nie zniechęca mnie jednak do autorki i jej powieści. The Tenth Circle oceniam jako bardzo przyjemną i ciekawą lekturę, wzbudzającą emocje, ale także skłaniającą do przemyśleń. Serdecznie polecam ją zarówno wszystkim fanom Picoult, jak i miłośnikom literatury obyczajowej. Na pewno nikt nie będzie zawiedziony. :)

19 grudnia 2011

Mój dzień w książkach

Zabawę podpatrzyłam u Evity i pozazdrościłam tego oryginalnego podsumowania roku. Dlatego też postanowiłam stworzyć swój własny opis dnia. :)



Mój dzień w książkach .

Zaczęłam dzień (z) _____.
W drodze do pracy zobaczyłam _____  i przeszłam obok _____,
żeby uniknąć _____ ,  ale oczywiście zatrzymałam się przy _____.
W biurze szef powiedział: _____. i zlecił mi zbadanie _____.
W czasie obiadu z _____ zauważyłam _____  pod _____ .
Potem wróciłam do swojego biurka _____.
Następnie, w drodze do domu, kupiłam _____  ponieważ mam _____.
Przygotowując się do snu, wzięłam _____  i uczyłam się _____,  zanim powiedziałam dobranoc _____ . 

A oto moja wersja: 

Zaczęłam dzień z Rillą ze Złotego Brzegu. W drodze do pracy zobaczyłam Ogród letni i przeszłam obok Władcy Barcelony, żeby uniknąć Morderstwa na plebanii,
ale oczywiście zatrzymałam się przy Ogrodzie wiecznej wiosny. W biurze szef powiedział: Pozwólcie nam krzyczeć i zlecił mi zbadanie Tajemnicy Bladego Konia. W czasie obiadu z Błaznem królowej, zauważyłam Księcia Mgły pod Katedrą w Barcelonie. Potem wróciłam do swojego biurka Bez śladu. Następnie, w drodze do domu, kupiłam Klejnot Medyny, ponieważ mam Nowe życie. Przygotowując się do snu, wzięłam Fotografię i uczyłam się Czystej roboty, zanim powiedziałam dobranoc Białej lwicy.

Polecam, świetna zabawa! :)

7 grudnia 2011

C. Ruiz Zafon - Światła września

Światła września to trzecia powieść w dorobku Carlosa Ruiza Zafona. Po raz pierwszy ukazała się w roku 1995, jako kolejna książka przeznaczona dla nastoletnich czytelników. My, Polacy, cieszymy się wznowionym wydaniem, po raz pierwszy przetłumaczonym na język polski. Co więcej, autor już szykuje dla nas kolejną publikację. Lada dzień ukaże się kontynuacja historii znanej  z Cienia wiatru - powieść zatytułowana w oryginale El prisoner del cielo. Niestety, pewnie przyjdzie nam jeszcze poczekać na polski przekład. Póki co, możemy się zachwycać innymi utworami hiszpańskiego pisarza.

Akcja w Światłach września rozgrywa się w roku 1936, we Francji. Simone cierpi po stracie męża, a jej dzieci - Irene i Dorian - ojca. Nękani przez ubóstwo, są zmuszeni do przeprowadzki do małego miasteczka, położonego na wybrzeżu Normandii. Czeka tam na nich łatwiejsza codzienność - Simone dostaje pracę u lokalnego wytwórcy zabawek, Lazarusa Janna, który hojnie ją wynagradza. Ich życie wydaje się nareszcie stabilizować. Jednak kiedy okolicą wstrząsa tajemnicze morderstwo, Irene próbuje rozwiązać zagadkę świateł września, a Dorian dostrzega niepokojące cechy w pracodawcy jego matki, sprawy się komplikują...

Jak zawsze w przypadku Zafona, tak i tym razem jestem zachwycona lekturą. Wątki przygodowy i fantastyczny zostały zgrabnie połączone w trzymającą w napięciu opowieść. Właściwie od samego początku ciężko się oderwać od perypetii bohaterów. Akcja jest dynamiczna, nie dłuży się, a niektóre wydarzenia dodatkowo przyprawiają czytelnika o dreszcz strachu i niepewności. Elementy fantastyki, którymi żongluje autor, wywołują u nas dodatkowe zainteresowanie - czytamy nie tylko po to, żeby poznać dalsze losy Irene, Ismaela, Doriana i Simone, ale także po to, żeby dowiedzieć się, czym tak naprawdę jest cień. Co więcej, autor ubarwił swoją historię szczyptą romansu - ujętego w dwóch perspektywach i związanego z różnego rodzaju rozterkami, ale jednocześnie, wprowadzającego do opowieści ciepłe, pozytywne emocje. Drobną wadą jest fakt, że fabuła, jak zawsze, jest skonstruowana w sposób analogiczny do fabuły innych powieści młodzieżowych Zafona. Mimo to, odniosłam wrażenie, że w akurat tej książce autor w mniejszym stopniu polega na swoim utartym schemacie i wprowadza do niego różne wariacje. Dzięki temu, opowieść w niektórych momentach jest naprawdę zaskakująca.

Tło fabuły jest jednym z największych atutów tej książki. Plastyczny, bardzo obrazowy język, charakterystyczny dla tego pisarza, po raz kolejny otwiera przed nami magiczny świat, pozornie zwyczajny, ale w rzeczywistości kryjący mroczne tajemnice i sekrety.  Dzięki niemu, czytelnik od razu wczuwa się w emocje bohaterów oraz w specyfikę małej nadmorskiej miejscowości. Czytając, mogłam poczuć beztroski klimat słonecznych wakacji spędzanych nad morzem, ale także mroczną, wywołującą niepokój atmosferę Cravenmoore - lasu, dworku i fabryki zabawek Lazarusa. Ogromne wrażenie zrobiły na mnie same zabawki - przedstawione nie jako ulubieńcy maluchów, ale jako przerażające, niebezpieczne maszyny, żyjące swoim życiem. Warto też zwrócić uwagę na charakterystyczny sposób, w jaki autor kreuje bohaterów. Wszystkie postacie sprawiają wrażenie, jakby były tylko naszkicowane. Zagłębiając się w opowieść, poznajemy powierzchownie ich osobowość, najczęściej przez pryzmat cechy, która zostaje wyeksponowana w kontekście wydarzeń. Nie ma miejsca na psychologiczne analizy, ale mimo wszystko, to, co wnioskujemy z zachowania poszczególnych bohaterów, mówi o nich bardzo wiele. Mnie bardzo spodobał się zastosowany przez Zafona zabieg - pozwolił mi uwierzyć, że przedstawiona historia jest ważna sama w sobie, że to właśnie ona jest główną osią powieści, a bohaterowie to tylko przypadkowi świadkowie-uczestnicy opisanych wydarzeń.

Światła września okazały się być bardzo przyjemną, lekką opowieścią, która niesamowicie mnie wciągnęła, nie raz przestraszyła i nie raz wzruszyła. Po raz kolejny przekonuję się, że utwory Zafona mają w sobie ten element magii, który sprawia, że życie chociaż na chwilę przestaje być zwyczajną szarą codziennością, w której zmagamy się z problemami. Być może właśnie to jest powodem sławy, jaką pisarz zdobył na całym świecie. A może po prostu lubimy niesamowite, tajemnicze, fantastyczne historie? Tak czy siak, ja z niecierpliwością czekam na kolejne książki hiszpańskiego pisarza.


5 grudnia 2011

Świąteczne porządki

W związku z tym, że w święta spodziewam się przypływu nowych książek, postanowiłam sprzedać te, których nie chcę zatrzymać.

Postanowiłam dać o tym znać na blogu, bo może akurat ktoś z Was będzie miał chęć zrobić sobie lub bliskim prezent książkowy. :)

Mam do sprzedania 4 książki, stan wszystkich jest praktycznie idealny, co zresztą widać na zdjęciach. Pod spodem odnośniki do aukcji na Allegro, za pośrednictwem którego można je nabyć.


Andy McDermott - The Sacred Vault (pozycja w języku angielskim)















Ally Condie - Dobrani


















Andres Pascual - Kompozytor burz
















Jan Błoński - Biedni Polacy patrzą na getto

Aukcja














Zapraszam zainteresowanych, a wszystkich pozdrawiam! :)

3 grudnia 2011

A. Pascual - Kompozytor burz

Po długich i pracowitych dwóch tygodniach znalazłam nareszcie czas, żeby skończyć lekturę Kompozytora burz. Szczerze mówiąc, jestem trochę rozczarowana, bo czytałam wiele pozytywnych recenzji tej powieści, a moje odczucia nie są aż tak entuzjastyczne, jak się spodziewałam.

Autor książki, Andres Pascual, to bardzo interesujący człowiek. Ma wiele pasji, pomiędzy które dzieli swój wolny czas. Gra na instrumentach klawiszowych, głównie na pianinie oraz dużo podróżuje. Dotychczas zwiedził już 18 krajów. Swoje doświadczenia i obserwacje zdobyte w obu dziedzinach zgrabnie połączył podczas tworzenia swojej drugiej powieści, wydanej na początku 2011 roku.

Kompozytor burz to historia młodego skrzypka, Matthieu, dorastającego w czasach blasku i chwały Ludwika XIV. Chłopak ma niezwykły muzyczny talent. Świadomy swoich umiejętności, marzy, aby pewnego dnia zagrać w najbardziej prestiżowej, królewskiej orkiestrze. Niestety, plany Matthieu burzy niespodziewana śmierć ukochanego brata i wydarzenia, które ją spowodowały. Szereg intryg i wypadków doprowadza do tego, że młody mężczyzna jest zmuszony udać się w podróż na Madagaskar, której celem jest odnalezienie źródła pradawnej melodii duszy. Melodii pożądanej nie tylko przez króla, ale także przez mistrzów alchemicznych, a nawet... bezwzględnych morderców.

Przedstawiona w książce opowieść nie zachwyciła mnie. Wydała mi się wręcz zupełnie przeciętna. Połączenie kilku różnorodnych wątków - przygodowego, podróżniczego, miłosnego - stworzyło potencjał, którego autor niestety nie umiał wykorzystać. Przede wszystkim, akcja nie jest dynamiczna. Mimo, że wydarzenia następują dość szybko po sobie, to jednak czytając, odnosimy wrażenie, że niektóre fragmenty niemiłosiernie się dłużą. Jest to niewybaczalne w przypadku książki, która z założenia miała zawierać element przygody i niebezpieczeństwa. Zwłaszcza, że ta wada rzuca się w oczy już we wstępie. Fabuła zawiera także prosty wątek kryminalny, który ginie w gąszczu innych aspektów tej historii. Podzielony dosłownie na dwie części, uatrakcyjnia początek i zakończenie, ale czytelnik w połowie lektury łatwo o nim zapomina, przez co intryga wydaje się być fragmentaryczna i niespójna. Z żalem muszę przyznać, że także romans został w tej powieści potraktowany "po macoszemu". Jakiekolwiek wzmianki na jego temat pojawiają się dopiero pod koniec lektury. Autor okropnie spłycił uczucia bohaterów, sprawił, że ich relacja stała się naiwna i mało realistyczna. Dodatkowo, ten aspekt może się niektórym wydać czymś w rodzaju streszczenia - następuje tylko kilka wydarzeń, między którymi nie ma konkretnego połączenia.

Nie spodobał mi się także sposób, w jaki Pascual potraktował sam Madagaskar. Spodziewałam się barwnych opisów wyspy, jej fauny i flory, które wniosłyby do powieści powiew egzotyki i oddały charakter dalekiej podróży, jaką odbywa główny bohater. Co otrzymałam? Jedynie zachwyty nad tym, jak ta "rajska kraina" jest piękna, dzika i oszałamiająca. Ani słowa, które pomogłoby mojej wyobraźni w stworzeniu obrazu. Krótko mówiąc - totalnie nieplastyczny język opisów. Aż dziw, że autor widział te cuda na własne oczy i nie potrafił utrwalić swoich wrażeń na papierze. Podobnie zawiodło mnie zupełne zlekceważenie rdzennych mieszkańców Madagaskaru. Dowiedziałam się o nich tylko tyle, że byli i, że byli wrogami. Niezbyt mnie taka wiedza satysfakcjonuje.

Kolejną wadą okazała się być konstrukcja postaci. Przede wszystkim Matthieu był dla mnie zaskoczeniem. Jak na głównego bohatera, okazał się mało wyrazisty, zbyt niezdecydowany, niedoświadczony. Irytował mnie swoim zarozumialstwem i naiwnością. Podobnie ma się rzecz z Ludwikiem XIV. Przecież w rzeczywistości tytuł Króla Słońce pociągał za sobą poważanie na dworze, prawdziwą charyzmę władcy. Jego książkowy odpowiednik, podobnie jak Matthieu, nie przykuwał uwagi na tyle, na ile powinien. Ot, był, odgrywał ważną rolę, ale nie wzbudził respektu, podziwu... właściwie żadnych głębszych emocji. Wymieniłam tylko dwa przykłady, ale podobnie jest z prawie wszystkimi bohaterami Kompozytora burz. Poza La Bouchem, bo on zdecydowanie jest warty uwagi.

Nie będę kompletnie pogrążać tego tytułu, dlatego przyznam, że zaciekawił mnie wątek historyczny, chociaż bardziej ze względu na opisy Wersalu, niż dworskie życie. Nieliczne fragmenty, w których autor postanowił oddać wygląd królewskich ogrodów, zaostrzyły moją ochotę na odwiedzenie tego miejsca. Interesujące były także informacje dotyczące życia samego monarchy, chociaż domyślam się, że więcej w nich fikcji literackiej niż prawdy historycznej. Tak, czy siak, przykuły moją uwagę na tyle, żeby nie zaniechać lektury w połowie.

Podsumowując, jeszcze raz powtórzę, że jestem rozczarowana. Opisy książki obiecują coś zupełnie innego, niż to, z czym styka się czytelnik. Szkoda, bo to stracona szansa na wspaniałą opowieść - o przygodzie, o męstwie, o miłości, doprawiona szczyptą historii i przyozdobiona egzotyką Madagaskaru. Niestety, Andres Pascual nie podołał, przynajmniej według mnie. Dlatego też, raczej nie sięgnę po inne tytuły z jego dorobku, a i Kompozytora burz odradzam, bo jest wiele lepszych książek o podobnej tematyce.

Ta recenzja została nagrodzona w 45. edycji konkursu na recenzję tygodnia, organizowanego przez portal nakanapie.pl oraz księgarnię internetową Kumiko. Bardzo dziękuję! :)

26 listopada 2011

Stosik listopadowo-grudniowy (10)

Czasu na czytanie brak, ale kolejny stosik urósł, zanim się obejrzałam. Cieszę się z tego, choć póki co, widmo pisania pracy licencjackiej i masa nauki związanej ze zbliżającą się sesją na dwóch kierunkach nie sprzyjają oddawaniu się lekturze. Patrzę na ten mój stosik i wiele bym dała, żeby ktoś pisał/uczył się za mnie. ;)

No, ale dość marudzenia i do rzeczy. Oto mój stosik:

  • H. Mankell - Mężczyzna, który się uśmiechał i Fałszywy trop - pożyczone od mojego P. :)
  • C. R. Zafon - Światła września - prezent imieninowy od P., jeszcze z października...
  • I. Marion - Ciepłe ciała - wygrana w konkursie
  • J. Picoult - The Tenth Circle - nie do końca udana transakcja na Allegro... Książka miała być pełnowymiarowa, a dostałam wydanie gazetowe. Ale trudno, mam nadzieję, że nie zrujnuje mi to radości z czytania.
Stosik niezbyt okazały, ale podejrzewam, że już wkrótce będę mogła pochwalić się kolejnym. Zbliżają się Mikołajki, święta, rozwiązania konkursów (na które bardzo liczę), a więc wiele okazji do zdobycia nowych lektur.

A już wkrótce postaram się zamieścić recenzję Kompozytora burz, którego obecnie czytam w nielicznych wolnych chwilach.

Pozdrawiam Was ciepło! :) 

17 listopada 2011

H. Mankell - Psy z Rygi


Lektura utworów Henninga Mankella, której to oddawałam się w każdej wolnej chwili w trakcie ostatnich kilkunastu dni, skłoniła mnie do poszukania nowych informacji o tym szwedzkim pisarzu. W związku z tym, na oficjalnej stronie internetowej autora trafiłam na bardzo ciekawą sekcję Q and A, w której to każdy dociekliwy czytelnik może poznać odpowiedzi na nurtujące go pytania Nie ukrywam, że mnie Mankell zafascynował  przede wszystkim, jako utalentowany twórca. Bardzo spodobało się to, co powiedział o początkach swojej twórczości. Pisać nauczyła go babcia, a on sam już od najmłodszych lat czerpał radość z tworzenia słów, zdań, całych historii. Natchnienie czerpał z literatury, do czytania której zachęcał go ojciec. Nie dziwne więc, że jego pierwszym "dziełem" było streszczenie opowieści o przygodach Robinsona Crusoe.

Psy z Rygi to druga powieść z cyklu o Wallanderze i czternasta w dorobku pisarza. Przedstawia historię nietypowego śledztwa, rozpoczynającego się w dniu, w którym na jedną z plaż w pobliżu miasta Ystad przybija tajemniczy ponton ratunkowy. Jego "pasażerami" okazują się być zwłoki dwóch niezidentyfikowanych mężczyzn. Machina rusza i już po kilku dniach na komisariacie pojawia się łotewski policjant, major Liepa, który ma pomóc w rozwiązaniu kryminalnej zagadki. Od tej pory śledztwo obiera jednak dosyć niespodziewany kierunek, a Kurt Wallander tym razem musi osobiście dopilnować ujęcia sprawcy. 

Trzeba przyznać, że choć Psy z Rygi to jedna z części cyklu, różni się od pozostałych tomów opowiadających o przygodach Wallandera. A to za sprawą rozbudowanych wątków pobocznych - historycznego i obyczajowego, które sprawiają, że opowieść o zbrodni staje się wielowymiarowa i mocno zakorzeniona w minionej rzeczywistości lat 90. XX wieku. Książka jest też bardzo dobrze napisana - po raz kolejny przekonujemy się, że fragmenty, które pozornie mogłyby nudzić, są ważnym elementem fabuły. Akcja jest dynamiczna, momentami nawet można odnieść wrażenie, że nagromadzenie wypadków, jakie przydarzają się Wallanderowi, jest wręcz niemożliwe. Przez to cała historia nabiera surrealistycznego posmaku. Czy taki był zamiar autora, czy też tylko moja interpretacja? Nie wiem. W każdym bądź razie, bardzo plastyczny, niewymagający język oraz naturalne, niewymuszone dialogi sprawiają, że książkę czyta się szybko, a wydarzenia w niej przedstawione pochłaniają czytelnika doszczętnie.

Wiele aspektów tej powieści bardzo mi się spodobało. Przede wszystkim, tajemnica, która trzyma czytelnika w niepewności aż do ostatnich stron. Tym razem autor wykazał się nie lada pomysłowością i uknuł skomplikowaną intrygę, pełną nieprzewidzianych wydarzeń. Czytelnikowi ciężko wpaść na trop zbrodniarzy Nie brak w tej historii także elementów polityki, co dodaje fabule atrakcyjności, ale też przywołuje powiew współczesności i smak dzisiejszych problemów. Z tym łączą się kwestie historyczne oraz społeczne, po raz kolejny podkreślane przez szwedzkiego pisarza. Uważam, że wszystkie te zabiegi ubogacają treść książki, nadają jej wymowie głębi, sprawiają, że łatwiej nam, czytelnikom, uwierzyć w fabułę, mimo, że jest w całości fikcyjna. Świetnym pomysłem było usytuowanie akcji na Łotwie, pokazanie specyfiki tzw. "demoludu", atmosfery i warunków życia, w jakich przyszło egzystować jego obywatelom. W moim przekonaniu, Mankell wzniósł się na wyżyny swojego talentu - stworzył tak mroczną, przejmującą atmosferę państwa policyjnego, tak rzeczywiste, ale jednocześnie niebezpieczne, tajemnicze otoczenie dla zbrodni oraz śledztwa, jakiego nie znalazłam w żadnej innej powieści kryminalnej. Za to ogromne brawa dla niego. Kolejnym atutem historii są bohaterowie. O Kurcie Wallanderze pisałam w poprzedniej recenzji i w pełni podtrzymuję swoją opinię. Tym razem jednak, autor przedstawia nam szereg nowych postaci, wykreowanych z wprawą, wiarygodnych i, przede wszystkim, bardzo ludzkich. Każda z nich kryje jakąś historię, którą chce nam opowiedzieć pisarz - czy to uzmysłowić biedę, w jakiej żyli członkowie tego podległego społeczeństwa, czy też opowiedzieć o wzorze patriotyzmu. Wszystkie te elementy zebrane razem tworzą naprawdę dobrą literaturę kryminalną. I takie właśnie są Psy z Rygi.

Z pełną odpowiedzialnością za moje słowa mogę polecić tą książkę każdemu. Czytelnicy ceniący sobie prawdziwie dopracowane intrygi, osnute odpowiednio mroczną aurą, na pewno przyjmą tą pozycję z entuzjazmem. Ja natomiast myślę, że jest to jeden z lepszych kryminałów, jakie do tej pory czytałam, mimo, że jest pod wieloma względami nietypowy. Tak, czy siak, moja przygoda z historiami o Kurcie Wallanderze na pewno jeszcze się nie kończy.

Ta recenzja została nagrodzona w 39. edycji konkursu na recenzję tygodnia, organizowanego przez portal nakanapie.pl oraz księgarnię internetową Kumiko. Bardzo dziękuję! :)

14 listopada 2011

Ogłoszenie

Niestety, nastał ten smutny czas, kiedy muszę ograniczyć czytanie książek dla przyjemności. :(

Czeka na mnie cały stos materiałów do pracy licencjackiej, które muszę przynajmniej przejrzeć, a oprócz tego muszę nadążać za codziennymi obowiązkami na uczelni.

W związku z tym, w najbliższym czasie recenzje będą pojawiały się na blogu rzadziej. Na pewno nie porzucę czytania całkiem, a dość długie przerwy między notkami nie oznaczają mojego znudzenia blogowaniem. 

Więc nie martwcie się, wkrótce wrócę. :)

12 listopada 2011

H. Mankell - Morderca bez twarzy

Morderca bez twarzy to pierwsza część słynnego cyklu o Kurcie Wallanderze, stworzonego przez szwedzkiego pisarza, Henninga Mankella. Ukazała się w 1991 toku. Sam autor debiutował 18 lat wcześniej, ale dopiero seria powieści o śledztwach prowadzonych przez błyskotliwego policjanta przyniosła mu światową popularność. Co ciekawe, Mankell pisze także książki przeznaczone dla najmłodszych czytelników. I musi być w tym naprawdę dobry, ponieważ jego twórczość została uhonorowana nagrodą Astrid Lindgren.

Pierwsza część cyklu o Wallanderze bez wątpienia jest skierowana do dorosłych czytelników, jej akcja jest bowiem oparta na brutalnym morderstwie dwójki staruszków. Policjanci z Ystad, przerażeni okrucieństwem, z jakim działał morderca, muszą stawić czoła makabrycznej zbrodni, mimo, że ciągle napotykają problemy. Brak motywu i dowodów sprawiają, że śledztwo staje się nie lada wyzwaniem, nawet dla tak doświadczonego stróża prawa, jak Kurt Wallander.

Morderca bez twarzy to kryminał najwyższej jakości. Wielowątkowy, uwzględniający aspekty społeczne i obyczajowe. Przedstawiona w nim historia, choć mrożąca krew w żyłach, wydaje się być realistyczna. Mankell przede wszystkim skupia się na samym śledztwie, pokazuje czytelnikom, w jaki sposób szwedzka policja dochodzi do prawdy. Można by rzec, że obserwowanie błądzących w domysłach policjantów oraz procedur, które mają doprowadzić do ujęcia sprawcy może zdawać się nudne. Nic bardziej mylnego - autor nadaje tym elementom kluczowe znaczenie. Przez to, że pozwala nam zrozumieć mechanizmy policyjnego dochodzenia, zaszczepia w nas ten sam sposób myślenia, którym charakteryzują się bohaterowie. Taki zabieg sprawia, że wciągamy się w historię, a każdy przełom w sprawie odbieramy jako najbardziej zaskakujące wydarzenie. Dzięki temu, fabuła jest dynamiczna, nie dłuży się i naprawdę wciąga. Sama intryga jest naprawdę nieźle skonstruowana. Napięcie nie opada aż do ostatnich stron, a zagadka, choć coraz bardziej odkrywana przez policjantów, nie traci nic ze swej tajemniczości. Dodatkowo, książka jest napisana żywym, potocznym, ale i przyjemnym językiem. Przemyślenia Kurta Wallandera są dla czytelnika niejako naturalne, niepozbawione autoironii. Podobnie dialogi.

Trzeba przyznać, że Mankell prezentuje trochę inne podejście do kryminału. Wspominałam już o specyficznej fabule, ale ważny jest także sposób kreowania bohaterów. Kurt Wallander, z którego perspektywy poznajemy całą historię, nie jest człowiekiem bez wad. Dla porównania, przypomnijmy sobie sylwetki takich detektywów jak Holmes, czy Poirot. Obaj oni zapadają w pamięć jako nieomylni, przebiegli stróże prawa. Zwykle, nic nie pochłania ich bardziej, niż przebieg śledztwa. Z Wallanderem jest inaczej. Mankell nie szczędzi mu problemów natury osobistej, czy pomyłek na gruncie zawodowym, nad którymi bohater często się zastanawia. Dzięki temu, poznajemy bliżej jego sytuację życiową - rodzinę, poglądy na pewne kwestie - i możemy go naprawdę polubić. I, przede wszystkim, uwierzyć, że mógłby być rzeczywisty. Podobnie jest w tłem akcji. Autor nie tylko umiejscawia morderstwo na mapie, ale także zgrabnie wplata w swoją opowieść realne społeczne dylematy. W przypadku Mordercy bez twarzy, mamy do czynienia z problemem zalewających Szwecję uchodźców. Trzeba przyznać, że dodatkowy wątek ubarwia fabułę, nadaje jej nowy wymiar i w pewien sposób uczy czytelnika czegoś o świecie.

Książka okazała się być wciągająca i intrygująca, jak na dobry kryminał przystało. Jako miłośniczka gatunku, przyznaję, że po raz drugi zostaję miło usatysfakcjonowana lekturą powieści Mankella i zdecydowanie włączam tego szwedzkiego pisarza do grona ulubionych twórców. Żeby przedłużyć przyjemność towarzyszenia Kurtowi Wallanderowi w jego pracy, od razu sięgam po Psy z Rygi - drugą część cyklu. A Wam wszystkim serdecznie polecam Mordercę bez twarzy!

7 listopada 2011

L. Lokko - Jedna bogata, druga biedna

Po raz kolejny Lesley Lokko  zaprasza nas do świetnie jej znanego, ale specyficznego świata Afryki. Autorka dorastała w Ghanie i, choć wykształcenie zdobyła w Europie i USA, w wieku 26 lat wróciła na Stary Kontynent. Doskonale poznała problemy społeczne tego regionu, a podczas pracy w RPA postanowiła napisać książkę, której tłem byłyby właśnie niepokoje, jakie targają życiami Afrykańczyków.

Jedna bogata, druga biedna to historia przyjaźni trzech dziewczyn, które poznają się w prywatnej szkole St. Augustine. Każda z nich jest zupełnie inna - Nik pochodzi z Zimbabwe i jest córką bogatego biznesmena, Caryn wychowała się w biednej dzielnicy Londynu, pilnując matki-alkoholiczki i dbając o młodszego brata, a Tory przeżyła rodzinną tragedię i wciąż stara się z niej otrząsnąć. Mijają lata, a ich przypadkowa znajomość przeradza się w silną przyjaźń, która nie raz zostanie wystawiona na próbę.

Jedna bogata, druga biedna to zdecydowanie powieść z gatunku obyczajowego, z wplecionymi w fabułę elementami romansu. Główny wątek to przede wszystkim splatające się losy trzech bohaterek, ciągnące się przez kilkanaście lat i obfitujące w różnego rodzaju wydarzenia. Jest też spora ilość wątków pobocznych, które dopełniają opowieści i wprowadzają różnorodność. Akcja jest dosyć dynamiczna, mimo, że sama tematyka niekoniecznie musi to gwarantować. Ogromny plus należy się autorce za to, że potrafiła książkę o życiu (które każdy z nas przecież dobrze zna) napisać w niewymuszony sposób, tak, że jest ona wciągająca i nie zanudza czytelnika. Nie znajdziemy nic nie wnoszących przemyśleń, czy dialogów, dłużących się opisów ani przesadnie ckliwych scen. Całość jest odpowiednio wyważona i dzięki temu, czytelnik bez większego problemu wchodzi w wykreowany świat i utożsamia się z bohaterami. Towarzyszy im przez długi czas, jest świadkiem ich dorastania, poznaje ich radości i smutki. A to bardzo wciąga.  Powieść została napisana przyjemnym, lekkim językiem, co sprawia, że czyta się ją bardzo szybko. Uwagę zwracają dialogi, które brzmią naturalnie, dzięki czemu historia nabiera autentyczności.

Trzeba przyznać autorce, że jej utwór jest naznaczony dużą dozą realizmu. Mimo, że na niemal sześciuset stronach zostały nagromadzone przeróżne sytuacje, jakie mogą się pojawić w codziennym życiu, czytelnik odnosi wrażenie, że taka historia mogła wydarzyć się naprawdę. Bohaterowie zostali przedstawieni jako prawdziwi ludzie. Nie są idealni, cechują ich autentyczne zachowania, każdy kryje swoje sekrety i problemy, z którymi próbuje się uporać. Ciekawe jest to, jak wiele różnych osobowości pisarka umieściła w tym utworze i jak umiejętnie splotła ich losy... Warto też zauważyć, że Lokko przemyca w treści wartości, które w dzisiejszym świecie odgrywają ważną rolę i nierzadko jawią się jako prawdziwy skarb. Z drugiej jednak strony, powieść to tak naprawdę lekka pozycja, przeznaczona głównie dla kobiet. Przemyślenia nie są wymuszone, przychodzą do głowy naturalnie. Czytelnik może poczuć się jak bierny obserwator życia Nik, Caryn i Tory - ot, zna najświeższe plotki i wydarzenia oraz wyrabia sobie o nich opinię, ale w żadnym razie nie jest zmuszony do uczestnictwa w głębokich dylematach, jakimi niewątpliwie są problemy bohaterek dla nich samych. Dzięki temu, lektura tego utworu to prawdziwa przyjemność.

Po raz drugi już jestem bardzo zadowolona ze spotkania z literaturą Lesley Lokko i zważywszy na fakt, że autorka ma w dorobku jeszcze dwie powieści, myślę, że za jakiś czas znów powrócę do jej twórczości. Jedna bogata, druga biedna okazała się być wspaniałą opowieścią do poczytania w jesienne wieczory - wielowątkową, życiową, ale przy okazji wnoszącą powiew gorących afrykańskich osobowości i zgiełk wielkomiejskiego życia. Rzadko zdarza się trafić na lekką i przyjemną lekturę, która przy okazji byłaby mądra. Tym razem mi się to udało i za to wielkie brawa dla autorki.


Ta recenzja została nagrodzona w 37. edycji konkursu na recenzję tygodnia, organizowanego przez portal nakanapie.pl oraz księgarnię internetową Kumiko. Bardzo dziękuję! :)

31 października 2011

R. Ward - Numery. Chaos

Z ogromnym zaciekawieniem sięgałam po kontynuację bestsellerowej serii Numery, stworzonej przez brytyjską pisarkę, Rachel Ward. Środkowa część opowieści (tak, będzie też trzecia!) została opublikowana w 2010 roku, a niedługo potem trafiła do rąk polskich czytelników. Sama pisarka została za swoją twórczość wielokrotnie uhonorowana różnego rodzaju nagrodami. Najbardziej ceni sobie tą przyznawaną przez młodych czytelników, czyli Flemish Children and Youth Literature Prize. Otrzymała ją w 2011 roku za pierwszy tom serii. Tom drugi, czyli Numery. Chaos, póki co nie otrzymał jeszcze żadnego wyróżnienia, ale w internecie zbiera bardzo pochlebne recenzje.

Powieść to właściwie kontynuacja wątków rozpoczętych w pierwszej części. Londyn, rok 2026. Syn Jem, Adam, dorasta w podobnych warunkach, co jego matka - chodzi do niezbyt przyjaznej szkoły, nie ma kumpli, a opiekę nad nim sprawuje prababcia Val. Co gorsza, chłopak odziedziczył po matce dar widzenia numerów. Nie traktuje go jednak jako cechy czyniącej go wyjątkowym. Ta dziwna zdolność nierzadko budzi jego strach i dlatego nastolatek stara się przed nią uciec. Sytuacja zmienia się, kiedy Adam coraz częściej dostrzega w ludzkich spojrzeniach specyficzny numer - 112027. Domyśla się, że zbliża się katastrofa. Wszystko dodatkowo się komplikuje, kiedy na drodze chłopaka staje Sara - dziewczyna, która co noc widzi go w swoich koszmarach...

Powieść jest zdecydowanie przeznaczona dla nastoletnich czytelników. Przede wszystkim świadczy o tym poruszane przez autorkę spektrum problemów. Mamy do czynienia z rozbudowanym wątkiem obyczajowym - można by go nawet nazwać społecznym - w którym pojawiają się tematy takie jak: przemoc w szkole, molestowanie seksualne, niechciana ciąża. Dopatrzymy się także lekcji dotyczącej relacji międzyludzkich - przyjaźni, miłości. Z tego powodu ciężko jednoznacznie umieścić Numery. Chaos w gatunku science fiction. To bardziej opowieść o życiu młodych ludzi, przetykana fantastycznymi elementami. Ogromną zaletą książki jest specyficzny język. Czytelnik nie znajdzie tu przydługich opisów, czy sztucznych dialogów. Sposób wyrażania się bohaterów jest perfekcyjnie dopasowany do tematyki powieści - dlatego też, podczas czytania można natrafić na przekleństwa, czy slangowe zwroty nieobce młodzieży. Dzięki temu, historia nabiera realizmu, a nam łatwiej jest wejść w hermetyczny świat nastoletnich problemów. Narracja również zdradza charakterystyczne dla Ward cechy. Czytając, odnosi się wrażenie, że akcja pędzi bezustannie. Dużo dynamiki, dużo wydarzeń, i to wszystkie praktycznie na raz. Nie sposób się oderwać od książki, a na dodatek strony uciekają w zastraszającym tempie.

Niestety, autorka nie grzeszy kreatywnością. Tym, co na pewno rzuci się w oczy wielbicielom pierwszego tomu cyklu, będzie powtarzalność pewnych elementów fabuły. Ogólnie, wydarzenia układają się bardzo podobnie, a niektóre z nich zostały właściwie skopiowane. Może się wydać zrozumiałe, że kontynuacja pewnych wątków będzie zdradzała duże podobieństwo do pozycji, która ją poprzedza, ale Numery. Chaos stały się przez to zupełnie przewidywalne. To ujmuje lekturze tajemniczości, która mimo wszystko, powinna towarzyszyć książce o takiej tematyce. Z drugiej strony, po raz kolejny Rachel Ward udało się wykreować naprawdę wciągającą fabułę, z realistycznymi zdarzeniami oraz grupę bohaterów, którzy mimo, że są wyjątkowi, pozostają jednak ludźmi z krwi i kości. Z Adamem i Sarą na pewno może się utożsamić każdy czytelnik - i ten, który problemy młodości ma już za sobą, i ten, który dopiero wkracza w ten trudny etap życia. Dzięki temu, wydarzenia tym bardziej przykuwają uwagę. Warty zauważenia jest także fakt, że autorka między słowami fabuły ukryła wiele wartości, o których dzisiejsze nastolatki zapominają. Najbardziej rzuciła mi się w oczy kwestia odpowiedzialności. Za siebie oraz za drugiego człowieka. Niby nie opisana wprost, ale jednak po zakończeniu lektury w głowie czytelnika pojawia się chęć przemyślenia pewnych spraw.

Nie rozczarowałam się Numerami. Chaos. Mimo drobnych wad, dorównują tomowi pierwszemu. Myślę, że ta książka to kawał bardzo dobrej literatury o młodzieży i dla młodzieży. Dlatego polecam ją wszystkim. Także dorosłym, bo mogą się od Rachel Ward sporo nauczyć o problemach swoich dorastających dzieci. Ja natomiast z chęcią poznam zakończenie tej fascynującej opowieści, dlatego z niecierpliwością czekam na polski przekład trzeciego tomu.

27 października 2011

P. Schmandt - Pruska zagadka

Piotrowi Schmandtowi należą się ogromne brawa. Mimo, że Pruska zagadka to jego debiut, okazała się jeszcze lepsza, niż następująca po niej Fotografia (pisałam o niej tu). Za sprawą autora, do rąk czytelników trafia nowa, i muszę przyznać, że obiecująca, kryminalna seria wydawnicza Sprawy Inspektora Brauna. Póki co, w jej ramach opublikowane zostały tylko dwie, wyżej wymienione pozycje, ale Schmandt w tym roku wydał także odrębną książkę o podobnej tematyce - Gdański depozyt.

Akcja przeczytanej przeze mnie powieści rozgrywa się w roku 1901, a tłem dla wydarzeń staje się mała miejscowość Wejherowo, leżąca w Prusach Zachodnich. Lokalną społecznością wstrząsa makabryczne morderstwo osiemnastoletniego Johanna, syna znanego piekarza. Policja jest bezsilna - śledztwo nie przynosi żadnych efektów, a ujęcie zbrodniarza wydaje się być niemożliwe. Na pomoc zrezygnowanym stróżom prawa zostaje wysłany inspektor Ignaz Braun, wybitny pracownik berlińskiego Wydziału Zabójstw. Sławny ze swojej skuteczności stołeczny policjant postanawia za wszelką cenę odkryć mroczny sekret małego Wejherowa.

Pruska zagadka może niejednego czytelnika zaskoczyć. Przede wszystkim, nie mamy do czynienia z klasycznym, jednowątkowym kryminałem, którego akcja skupia się jedynie na śledztwie. Bez większego problemu można w książce wychwycić także wątki: miłosny, obyczajowy, religijny. Ogromną rolę autor przeznaczył aspektom historycznym, które, choć mogą się wydawać jedynie osobliwym tłem, tak naprawdę wprowadzają do opowieści specyficzną, tajemniczą atmosferę. Schmand idealnie dopasował także język, którym operuje. Wypowiedzi narratora napisane zostały językiem współczesnym, a przy tym bardzo przyjemnym do czytania. Dialogi natomiast zdradzają elementy specyfiki wyrażania się, jaka panowała ponad wiek temu. Autor umiejętnie zachowuje umiar, dzięki czemu powieść nie odznacza się ani zbędnym patosem, ani dysonansem pomiędzy światem współczesnym, a historycznym.

Intryga, na której opiera się fabuła książki, jest dosyć zawiła, ale zaskakująca. Potrafi wzbudzić w czytelniku emocje i niewątpliwie, przykuć uwagę na długie godziny. Wydarzenia następują po sobie dynamicznie, nie ma przegadanych fragmentów, bo każda, nawet pozornie nieważna rzecz, okazuje się być tropem, podpowiedzią dla inspektora Brauna. Autor finalnie tłumaczy mechanizm zagadki, ale niektóre sprawy nadal nie są jasne. A szkoda, bo mimo wszystko, pozostaje uczucie niedosytu i może odrobina rozczarowania. Ogromnym atutem książki są jednak bohaterowie. Schmandt bardzo realistycznie oddał charakter małomiasteczkowej społeczności. Każda osoba jest przekonująca, ma swoje problemy, sekrety, pasje, dzięki czemu wydaje się być prawdziwym człowiekiem z krwi i kości. Interakcje pomiędzy bohaterami, ich specyficzne zachowanie przywodzą na myśl dawne czasy dam i dżentelmenów. Nie sposób nie polubić sympatycznego, kulturalnego i ambitnego Ignaza Brauna, który wiedzie prym wśród innych postaci wykreowanych przez Schmandta. Co więcej, Wejherowem rządzi charakterystyczna dla tego okresu sieć zależności, nie tylko hierarchicznej, ale także opartej na przyjaźni, miłości, czy nienawiści. To wszystko staje się idealnym tłem dla zbrodni oraz dodaje opowieści realizmu, posmaku prawdziwego życia, jakie wiedziono na początku XX wieku. Trzeba autorowi przyznać, że bardzo umiejętnie operuje aspektem historycznym, budując na jego podstawie magnetyczną, ale też mroczną atmosferę małego miasta sparaliżowanego przez zbrodnię. Uwadze czytelników na pewno nie ujdą też plastyczne opisy przedwiosennych krajobrazów - zatopionych w szarości dni w miasteczku; kalwarii, pięknej, aczkolwiek tajemniczej, przyprawiającej o dreszcze... Ze wszystkich tych elementów pisarz złożył naprawdę ciekawy utwór, który potrafi zainteresować czytelnika od pierwszej, aż do ostatniej strony.

Pruska zagadka w mojej opinii na długo pozostanie solidnym, dopracowanym, ale też oryginalnym kryminałem. Być może mój entuzjazm wynika z uwielbienia umiejętnie wplecionej w fabułę historii, być może inni czytelnicy poczują się znużeni wątkami pobocznymi... Tak, czy siak, myślę, że prawdziwi wielbiciele gatunku docenią tą powieść i potencjał autora, a nawet i czytelnicy nieprzekonani do makabrycznych zbrodni, znajdą w tej opowieści coś dla siebie. Ja sama z radością sięgnę po kolejne książki z tej serii i wszystkim zdecydowanie je polecam!

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Funky Books. Dziękuję!


20 października 2011

O. Pamuk - Nowe życie

Lektura książki tego autora była zdarzeniem zupełnie przypadkowym. Po prostu zaintrygowało mnie nazwisko i, z braku lepszej alternatywy, zabrałam Nowe życie do domu.
O autorze doczytałam dopiero potem. Okazało się, że Pamuk jest przede wszystkim laureatem literackiego Nobla z 2006 roku, a zawdzięcza to wyróżnienie roli tzw. "komentatora społecznego", jaką pełni w swoim kraju. Określenie to bierze się stąd, iż pisarz jest uznawany za osobę o liberalnych poglądach, nie tkwiącą w ortodoksyjnym islamie, otwartą na kontakty Turcji z Zachodem. Jego twórczość przepełniona jest spostrzeżeniami dotyczącymi zderzenia kultury tych dwóch, tak różnych od siebie rzeczywistości - stąd tak wielka popularność, zarówno w Turcji, jak i na całym świecie.

Nowe życie jest trzecim dziełem autora, wydanym w 2008 roku. Opowiada historię Omara - chłopaka, który po przeczytaniu tajemniczej książki, postanawia porzucić swoje dotychczasowe życie i wyruszyć w podróż, która ma dać mu odpowiedzi na dręczące go wątpliwości, a przede wszystkim, doprowadzić do tajemniczego anioła. Przy okazji, Omar zakochuje się w pięknej i mądrej Canan, która staje się towarzyszką jego wędrówki i zarazem powodem cierpienia...

Szczerze mówiąc, mam mieszane odczucia względem tej książki. Jej lektura była całkiem przyjemna, ale spodziewałam się po niej więcej. To typowa powieść drogi, w której bohater nie chce zatrzymać się na dłużej, bo jego jedynym pragnieniem jest dotarcie do celu. Celu będącego rozwiązaniem wszystkich problemów. Śledzenie czyjejś wędrówki może zdawać się nużące, ale przedstawiona historia jest tajemnicza, ponieważ Omar, który pełni także rolę narratora, nie wyjawia czytelnikowi zbyt wiele. Oczywiście, poznajemy jego przemyślenia, najskrytsze uczucia, ale nie otrzymujemy kluczowych informacji. Dzięki temu, wciągamy się w wydarzenia i narasta w nas chęć poznania odpowiedzi na pytania, które dręczą głównego bohatera. Im bliżej końca lektury, tym bardziej nie możemy się doczekać rozwiązania akcji. Dodatkowo, autor operuje bardzo przyjemnym do czytania językiem. Opowieść jest plastyczna, umiarkowanie dynamiczna, napisana z pierwszej perspektywy, co nadaje jej charakteru bardzo osobistego. Czujemy się tak, jakby bohater zwierzał nam się ze swoich myśli. Wpleciony w nieustającą wędrówkę wątek miłosny nadaje całej historii drugie dno, które nie tylko urozmaica wydarzenia, ale także nie raz jest ich motorem. Mimo wszystko, w trakcie lektury zdarzały mi się momenty zniechęcenia. Przemyślenia Omara na niektóre tematy, choć trafne i cenne, wprowadzały stagnację. A szkoda, bo przez to lektura traciła swój urok.

Rzeczywiście, komentarz pisarza odnośnie przenikania się kultur Wschodu i Zachodu jest w powieści wyraźnie widoczny. Zostaje nam przedstawiona Turcja w przededniu wielkiego boomu wolności, kapitalizmu, nowoczesności - słowem wszystkiego, co "amerykańskie". Pamuk opowiada czytelnikom o pierwszych kroplach tej zupełnie nowej i, co ważne, obcej rzeczywistości, która znienacka pojawia się w życiu tego wschodniego kraju. I wzbudza lęk. Poczucie zagrożenia. Niepewność. Ludzie starają się przed nią bronić, mimo, że może i chcieliby ją przyjąć... Jednak autor przekazuje te ciekawe obserwacje w nudnych opisach, dłużących się przemyśleniach. Bohater ma do tej kwestii stosunek dosyć ambiwalentny, przez co cały, moim zdaniem, mający spory potencjał aspekt tej książki blednie przy znacznie mniej ważnym wątku obyczajowo-miłosnym.

Generalnie rzecz biorąc, odkrycie Orhana Pamuka i zapoznanie się z reprezentantem jego twórczości jest dla mnie cennym doświadczeniem. Nie powiem, żebym była zachwycona Nowym życiem, ale też nie zniechęciło mnie ono do dalszej lektury utworów tureckiego pisarza. Czy mogę polecić książkę? Myślę, że tak, zwłaszcza tym czytelnikom, którzy poszukują lektury z elementem zmuszającym do zastanowienia się nad zjawiskami współczesnego świata. Ja, póki co, odkładam tą pozycję na półkę. Z myślą, że może jeszcze kiedyś wrócę do niej, żeby spojrzeć na nią z innej perspektywy.

16 października 2011

R. Chandler - Czysta robota

Kolejne spotkanie z amerykańskim autorem kryminałów. Tym razem w formie opowiadań, która również była Chandlerowi bliska - od niej bowiem rozpoczynał swoją pisarską karierę. Debiutował w 1933 roku, publikując pierwsze z nich, Blackmailer's Don't Schoot, w magazynie Black Mask. Potem napisał ich jeszcze kilkadziesiąt, zachwycając czytelników coraz bardziej wyrazistym stylem.

Czysta robota to zbiór kilku opowiadań o podobnej konwencji, rozgrywających się w Los Angeles, w dzielnicy Hollywood. Poznajemy w nich zarówno detektywów, jak i osoby prywatne, prowadzące śledztwo w sprawach kryminalnych. Czasem mamy do czynienia z porachunkami w światku przestępczym, czasem podążamy tropem zabójcy z przypadku, a czasem zwyczajnie podglądamy pracę policjantów. Za każdym razem historia jest inna, ale równie ciekawa i intrygująca.

Każde ujęte w tym zbiorku opowiadanie, to swoisty majstersztyk zbrodni. Nie ma czasu na opisy, nie ma czasu na wdawanie się w szczegóły. Głównym i jedynym wątkiem każdego utworu jest akcja - zawsze dynamiczna, ciągła, nierzadko bardzo zaskakująca. Męski, konkretny język, jakim posługuje się autor oraz specyficzny, brudny i tajemniczy klimat kryminalnego światka Hollywood sprawia, że czytelnik może poczuć się, jak bezpośredni obserwator opisywanych zdarzeń. Nie ma tu miejsca na opisy, na stworzenie plastycznego tła dla przestępstw. Chandler pokazuje nam świat prawdziwej zbrodni, świat surowy i obdarty ze złudzeń. Sylwetki bohaterów, pojawiających się na kartach opowiadań, dopełniają obrazu niebezpiecznego Hollywoodu. Mamy do czynienia nie tylko z groźnymi przestępcami, ale także z bogatymi, lecz zupełnie bezbronnymi mieszczanami, czy też ze zblazowanymi artystami przemysłu filmowego. Całość, złożona ze wspomnianych elementów, prezentuje się imponująco - czytelnik natychmiast wsiąka w tą mroczną atmosferę, niesamowicie realną i przez to niepokojącą.

Niestety, książce nie brakuje też słabych stron. Przede wszystkim, jak już wspomniałam, większość opowiadań opiera się na tej samej konwencji. Nie wiem, czy był to celowy zamysł autora, czy też przypadek. W momencie, kiedy czytelnik odkrywa zagadkę i zaczyna rozumieć mechanizm, na jakim oparte zostały fabuły opowiadań, pryska czar i kończy się intryga. Każdą kolejną historię można rozwiązać samemu, i to już na samym jej początku. To zdecydowanie niweluje efekt zaskoczenia, który w tym gatunku literackim jest przecież kluczowym elementem. Z tego wynika kolejna wada pozycji - czytając, jedno po drugim, opowiadania o bardzo podobnej linii wydarzeń, możemy się czuć nieco znużeni. Mimo, że za każdym razem historia jest trochę inna, to jednak wzajemne podobieństwo wszystkich utworów dosyć wyraźnie rzuca się w oczy, a to sprawia, że pod koniec lektury właściwie wszystko jest jasne, choć nie zostało jeszcze powiedziane. I ostatni aspekt, który nie wzbudził mojego entuzjazmu - forma. Nie przepadam za opowiadaniami, a po tą książkę sięgnęłam tylko dlatego, że została mi polecona jako zupełnie inna od powieści Chandlera. Rzeczywiście, opowiadania wypadają znacznie lepiej w porównaniu do dłuższych form tego autora, ale nie na tyle oszałamiająco, żeby przekonać mnie do swojego krótkiego i konkretnego stylu. Zdecydowanie wolałabym fabułę kilku z nich zobaczyć rozwiniętą i przeobrażoną w dłuższe opowieści.

Ogólnie, muszę przyznać, że lektura Czystej roboty należała do przyjemnych, mimo kilku niedociągnięć ze strony autora lub wydawcy. Fani gatunku na pewno nie będą zawiedzeni, zwłaszcza, że Chandler potrafi stworzyć tą sugestywną atmosferę przestępstwa, która jeszcze na długo po zakończeniu lektury pozostaje w pamięci. A dzięki temu, że mamy do czynienia z opowiadaniami, zawsze można lekturę dawkować, powrócić do niej za jakiś czas, tak aby nie ulec monotonii. Ja jestem przekonana, że jeszcze nie raz sięgnę po twórczość tego amerykańskiego autora, bo choć budzi we mnie sprzeczne uczucia, to jednak intryguje. Zdecydowanie polecam!

Ta recenzja została nagrodzona w 34. edycji konkursu na recenzję tygodnia, organizowanego przez portal nakanapie.pl oraz księgarnię internetową Kumiko. Bardzo dziękuję! :)

13 października 2011

Stosik październikowy vol. 2 (9)

Mimo, że poprzedni stos jeszcze w czytaniu, chwalę się dziś moimi kolejnymi zdobyczami. Okazuje się, że będę miała wspaniałe lektury na najbliższy czas! :)


  • P. Gregory - The Queen's Fool - kupiona za złotówkę w lumpeksie, po angielsku. Recenzja polskiej wersji tutaj.
  • A. McDermott - Sacred Vault - j.w. Nie znam autora ani nie słyszałam o książce, ale z opisu wynika, że to powieść a'la Indiana Jones. Może być ciekawie. Książka po angielsku.
  • A. Pascual - Kompozytor burz - z promocji w księgarni internetowej Kumiko.pl
  • R. Ward - Numery. Chaos. - upragniona druga część Numerów, które bardzo mi się podobały. Również zakup z Kumiko.pl
  • P. Schmandt - Pruska zagadka - od wydawnictwa Funky Books.
Bardzo się cieszę z tych pozycji, miałam na nie ogromną ochotę.

Pozdrawiam Was ciepło! :)

8 października 2011

J. Irving - Regulamin tłoczni win

John Irving to człowiek wielu talentów. Nie jest tylko znanym i poczytnym pisarzem, tworzącym w USA. To także scenarzysta filmowy, a sporadycznie nawet aktor. Zagrał epizodyczne role w kilku filmach, które są adaptacjami jego własnych powieści. Scenariusz, napisany na podstawie Regulaminu tłoczni win, został nagrodzony Oscarem w 2000 roku. Polscy czytelnicy mieli okazję zapoznać się z historią już 5 lat wcześniej.

Jej akcja rozgrywa się w St. Cloud's, w Maine, w XX. wieku. Doktor Wilbur Larch prowadzi sierociniec, w którym nieszczęśliwe matki mogą nie tylko pozostawić nowo narodzone dziecko, ale także poddać się zabiegowi aborcji. Tuż za ścianą "domowego" szpitala dorasta jedna z sierot - Homer Wells - chłopiec, który mimo swej inteligencji i dobroci, nigdy nie został zaadoptowany. Losy sierocińca i jego wychowanka przeplatają się, determinując życie chłopca na zawsze.

Regulamin tłoczni win to przede wszystkim książka, która daje do myślenia. I to na wielu płaszczyznach. Autor przedstawia czytelnikom kombinację różnorakich wątków, które zgrabnie zestawia w opowieść o życiu Homera Wellsa. A to życie jest łatwe tylko z pozoru. Mimo, że chłopak boryka się z wieloma wątpliwościami natury moralnej, ciężko pracuje i nie raz musi dać wyraz swojej dojrzałości, to jednak całej historii nie brak ciepła i pozytywnego wydźwięku. Nie sposób więc się nią znudzić - wciąga już od pierwszych stron i nie pozwala się oderwać, przywiązując nas do bohaterów oraz ich losów, a także zaskakując wydarzeniami, których nie mogliśmy przewidzieć. Dodatkowo, dzięki temu, że język Irvinga jest bardzo bogaty, naznaczony lekkim humorem, książkę czyta się szybko i przyjemnie.

Problematyka powieści, jak już wspominałam, jest bardzo szeroka. Pomimo tego, że wątek obyczajowy budzi w czytelnikach pozytywne emocje, to jest on swego rodzaju wymówką dla poruszenia trudniejszych tematów. Głównym z nich jest aborcja. Bohaterowie książki, z racji swojego położenia, stykają się z nią na co dzień, w efekcie wyrabiając sobie na jej temat solidne poglądy. Co raz jesteśmy świadkami dyskusji o tym, czy jest to moralnie słuszne działanie. Przytoczone przez Irvinga argumenty są naprawdę przemyślane, wspomina on o każdej potencjalnej sytuacji, jaka może zaistnieć. Co ciekawe, autor nie narzuca jednak nikomu swoich poglądów, pozostawia kwestię otwartą, do osobistego rozstrzygnięcia dla każdego czytelnika. Oprócz aborcji, podczas lektury zetkniemy się z innymi zjawiskami społecznymi - adopcją, homoseksualizmem, rasizmem, wojną. Wszystkie one sprawiają, że Regulamin tłoczni win to nie tylko rozrywka, ale także okazja do przemyślenia trudnych spraw, które otaczają nas tak samo, jak otaczały Homera i jego przyjaciół.

Książka bardzo mi się spodobała i zachęciła do dalszych spotkań z literaturą tworzoną przez Johna Irvinga. Moje ogólne wrażenia są bardzo dobre - w lekturze odnalazłam piękne, ciepłe emocje, prawdziwe wzruszenia, szczyptę inteligentnego humoru oraz głębię, czyli to, czego nie brakuje najlepszym utworom. Z pełnym przekonaniem mogę polecić tą powieść każdemu, ponieważ niesie ona ze sobą pozytywny przekaz, który potrafi podnieść na duchu, zwłaszcza w jesienny, zimny i nieprzyjemny, czas.

Ta recenzja została nagrodzona w konkursie na najlepszą recenzję, organizowanym przez wydawnictwo Prószyński i S-ka. Bardzo dziękuję! :)

1 października 2011

M. Cunningham - Godziny

Michael Cunningham napisał Godziny w hołdzie dla Virginii Woolf i jej twórczości. Przygotowywał się do swojej pracy bardzo sumiennie - zapoznał się nie tylko z utworami pisarki, ale też z wieloma pamiętnikami otaczających ją ludzi, z rodzinną korespondencją, z pisanymi przez jej znajomych biografiami. Wysiłki zaowocowały - powieść została wielokrotnie nagrodzona, w tym prestiżową nagrodą Pulitzera. Autor został także doceniony przez środowiska homoseksualne, zarówno za tą pozycję, jak i resztę jego dorobku. Sam, mimo, że od lat żyje w związku z mężczyzną, nie uważa się za "pisarza gejowskiego".

Historia opowiedziana w Godzinach składa się z trzech równoległych wątków. Trzy kobiety - Virginia Woolf, Clarissa Vaughan, Laura Brown - trzy różne miejsca - trzy osobowości, przepełnione wątpliwościami. Obserwujemy jeden dzień z życia bohaterek, przykład ich codzienności, ale jednocześnie przysłuchujemy się ich przemyśleniom. Virginia zmaga się z powrotem do zdrowia po chorobie i próbuje ukończyć opowieść o Pani Dalloway. Clarissa wyprawia przyjęcie dla swojego wieloletniego kochanka, Richarda. Laura, w ciąży z drugim dzieckiem, próbuje się odnaleźć w roli dobrej żony i matki. Coś sprawia, że są do siebie bardzo podobne. Ale co...?

Powieść jest swoistym miksem kilku wątków tematycznych. Nie brak tutaj trudnego problemu związków homoseksualnych, czy rozważań o osobistych zmaganiach z codziennością. Oprócz tego, znajdziemy w powieści też zwyczajny, acz rozległy, wątek obyczajowy, ujęty poprzez relacje rodziców z dziećmi, aż po trywialne pieczenie tortu. Oczywiście, natkniemy się także na elementy biografii Virginii Woolf, bo przecież to z myślą o niej Cunningham pisał tą książkę. Wszystko zostało zgrabnie połączone w jedną całość, mówiącą o tym, że czasem życie wcale nie jest takie, jakie człowiek sobie wymarzył. Nie zawsze wszystko układa się po naszej myśli, nie zawsze jesteśmy w stanie to znieść... Czytelnik zostaje zmuszony, aby wraz z bohaterkami zastanowić się nad wspominanymi przez nie kwestiami, zastanowić się nad tym, czy rzeczywiście działania, jakie te kobiety podjęły dla rozwiązania swoich problemów, były słuszne.

Mogłoby się wydawać, że książka jest przegadana, że więcej w niej moralizatorstwa i wynurzeń na tematy egzystencjalne, niż jakiejkolwiek akcji. Faktycznie, zdarzają się momenty, kiedy dywagacje Virginii, Clarissy, czy Laury są przydługie, poetyckie i mogą czytelnika trochę znudzić, ale większość książki zdecydowanie potrafi zainteresować i wciągnąć. Autor pisze prostym językiem, plastycznym na tyle, aby stworzyć jak najbardziej realne tło dla wydarzeń. Dzięki temu, czytelnik może dokładnie wyobrazić sobie całą historię. Akcja, choć skumulowana w krótkim czasie, nie jest statyczna. Przetykane potokiem kobiecych myśli wydarzenia odgrywają duże znaczenie fabule, a momentami nawet dla nas są zaskakujące. Jak nietrudno się domyślić, sylwetki bohaterów są bardzo realistyczne. Trzy główne postacie poznajemy bardzo blisko - wszak dzielą się z nami swoimi najskrytszymi wątpliwościami. Wobec reszty występujących w powieści osób, czytelnik jest wyraźnie zdystansowany. Wie o nich wiele, ale nie poznaje ich w stu procentach, jedynie na tyle, na ile są one ważne dla głównych bohaterek. Dzięki tym wszystkim zabiegom zastosowanym przez Cunninghama, Godziny czyta się szybko i przyjemnie. Choć myślę, że niejedna osoba będzie chciała na chwilę przerwać lekturę, aby przemyśleć poruszone w niej kwestie.

Nagromadzenie trudnych tematów, odrobina historii z życia Virginii Woolf oraz niewątpliwa lekkość pióra autora sprawia, że książka okazuje się być bardzo wartościowa. Mnie zmusiła do zastanowienia się nad poważnymi sprawami, którym wcześniej nie poświęcałam uwagi. Z drugiej strony, okazała się być też dobrą rozrywką, dając mi wgląd do życia trzech zupełnie różnych, a mimo to, podobnych do siebie kobiet. O prawdziwej wartości tej lektury mówią nie tylko nagrody, jakie zdobyła, ale także sukces filmu, wyprodukowanego na jej podstawie. Dlatego też, polecam ten tytuł wszystkim, którzy w książkach poszukują nie tylko zabawnych, lekkich historii, ale także szczypty prawdziwego, czasem niełatwego, życia.

27 września 2011

R. Chandler - Żegnaj, laleczko

O Raymondzie Chandlerze pierwszy raz usłyszałam przy okazji rodzinnej dyskusji na temat kryminałów. Głośne pochwały powieści jego pióra, wygłaszane przez rodziców, przekonały mnie, aby bliżej zapoznać się z jego twórczością. Sam autor był Amerykaninem, tworzył w latach 1939-1959. Oprócz cenionych w świecie literatury kryminałów, stworzył także kilka scenariuszy. Jego styl jest charakterystyczny - szybką akcję sensacyjną przeplata plastycznymi opisami. 
Żegnaj, laleczko to druga publikacja Chandlera, utrzymana w gatunku Crime Fiction. Filip Marlowe, prywatny detektyw, przypadkowo staje się świadkiem zabójstwa. Sprawca - Myszka Malloy, zatwardziały przestępca, poszukujący swojej ukochanej sprzed lat, wymusza na detektywie obietnicę odszukania kobiety. Marlow nie ma wyjścia i podejmuje się zadania. W międzyczasie, wplątuje się w zupełnie nieoczekiwane morderstwo, które pociąga za sobą szereg sensacyjnych wydarzeń.

Książka jest napisana w zupełnie innym stylu, niż dotychczas czytane przeze mnie kryminały. Chandler nie podaje nam na talerzu jasnej i prostej w odbiorze sytuacji, nie zarysowuje konkretnego tła wydarzeń, nie przedstawia szczegółowo swoich bohaterów. Powieść zaczyna się właściwie od pewnego wydarzenia, aby potem przeskakiwać w czasie do kolejnych zwrotów akcji. Język, jakim operuje Chandler, zdaje się być prosty i rzeczowy. Idealnie pasuje do odrobinę chaotycznej, a mimo to logicznie ułożonej fabuły. Jedynym jej przerywnikiem są pojawiające się w kluczowych momentach opisy -  miejsc, budynków, osób - poetyckie, bardzo plastyczne i wnoszące do opowieści powiew literatury pięknej. Właśnie one stanowią znak rozpoznawczy autora. Ten specyficzny styl pisania okazuje się przemyślanym sposobem na utrzymanie ciekawości czytelnika na równie wysokim poziomie przez całą powieść. 

Mocną stroną książki są również bohaterowie. Przede wszystkim detektyw Marlowe, którego poznajemy trochę bliżej. Dzięki połączeniu prawdziwej uczciwości i odwagi z doświadczeniami chwil słabości, czy niepowodzenia, Chandler stworzył postać bardzo realną, z charakterem, intrygującą. Reszta postaci, niestety, schodzi na dalszy plan. Nawet do tego stopnia, że czytelnik bardziej skupia się na poczynaniach głównego bohatera, niż na poszukiwaniu w gąszczu wydarzeń tropów rozjaśniających sprawę. Cóż... może to i dobrze, bo potem rozwiązanie zagadki jest bardziej zaskakujące. 

Podsumowując, historia przedstawiona w Żegnaj, laleczko jest intrygująca i wciągająca. Wątek kryminalny jest ciekawy, ale czytelnicy przyzwyczajeni do jednowymiarowych historii, w których akcja jest dynamiczna i ciągła, mogą rozczarować się opisami, które bądź co bądź, spowalniają opowieść. Mimo, że trochę znudziłam się tym aspektem książki, moje ogólne wrażenia są pozytywne. Z chęcią sięgnę po kolejny utwór Chandlera, chociażby po to, by spotkać się jeszcze raz z detektywem Malowe. I lepiej poznać klasyki gatunku.                             

23 września 2011

Top 10 - ulubione lektury szkolne!

Dziś nieco inny wpis - zainspirowany świetnym pomysłem kreatywy. Czyli mały ranking, w tym tygodniu o ulubionych lekturach szkolnych. Temat, moim zdaniem, bardzo aktualny, zwłaszcza podczas niekończącej się dyskusji o tym, jakie lektury powinny być podsuwane nastolatkom na lekcjach języka polskiego...

Ja sama, przyznaję się bez bicia, nie przeczytałam wszystkich pozycji obowiązkowych, mimo, że od czytania nie stroniłam. Pokonała mnie Trylogia Sienkiewicza (wstyd!), pokonały mnie ciągnące się powieści pozytywizmu. Ale było też kilka tytułów, które do dziś wspominam ciepło. Oto i one:

Nieśmiertelne O psie, który jeździł koleją Romana Pisarskiego. Płakałam przy tym łzami rzewnymi. Piękna opowieść o prawdziwej wierności, która może się zdarzyć tylko w relacji pies-człowiek. Bardzo udany wybór do kanonu lektur.




Ania z Zielonego Wzgórza Lucy Maud Montmogery naznaczyła całe moje dzieciństwo. Historia osieroconej dziewczynki, doświadczającej miłości i przyjaźni, ale także przeżywającej wiele perypetii, napisana z humorem i pełna ciepła. Może niezbyt zaciekawi młodych mężczyzn, ale na pewno oczaruje niejedną małą damę. :)


Tą książkę pochłonęłam jeszcze w wakacje przed rokiem szkolnym... i żałowałam, że tak szybko się skończyła. Wzruszająca historia młodych ludzi walczących za Ojczyznę. Przekazuje wartości, które należy pielęgnować ale przy tym daleko jej do moralizatorstwa, jest naprawdę ciekawą i wciągającą opowieścią, momentami nawet sensacyjną. Kamienie na szaniec Aleksandra Kamińskiego na zawsze będą miały u mnie wysoką ocenę.


Nie tak dawno zauważyłam ją w jakiejś księgarni i z radością przekartkowałam, zahaczając co kilkanaście stron o fragment. Uwielbiałam Dzieci z Bullerbyn Astrid Lindgren za czasów szkolnych i tak już chyba zostanie na zawsze. Opowieść pełna humoru, ale przy tym "życiowa", opowiadająca o małych ludziach, którzy na swój sposób przeżywają codzienność w swojej mikroskopijnej społeczności. Jak zawsze u Lindgren, z humorem i z oryginalnymi pomysłami. :)


Tajemniczy ogród Frances Burnett - czytałam kilka razy i kilka razy widziałam film. Zawsze chciałam być tą Mary, mieć kluczyk do bramki ukrytej za bluszczem i z przyjaciółmi pielęgnować młode roślinki. Nic tak nie pobudzało mojej wyobraźni, jak opisy tego magicznego zakątka i naprawdę, jestem więcej niż pewna, że ta książka na długo pozostanie w mojej pamięci. A jako lektura...? Może niejednego nauczyć o sile przyjaźni, o sile nadziei i o sile charakteru.


Wbrew pozorom (a według niektórych, wbrew zdrowemu rozsądkowi), bardzo podobały mi się Dziady Adama Mickiewicza. Mimo, że są lekturą trudną, bo po pierwsze - wierszowaną, a po drugie - ciężką do przyswojenia, to zawsze wydawało mi się, że jest w nich zamknięta jakaś magia, jakaś tajemnica, znana tylko ludziom epoki romantyzmu, a może nawet tylko samemu autorowi. Zwłaszcza część III, o rewolucyjno-profetycznym wydźwięku, mnie zaintrygowała... Tak czy siak, uważam, że ta pozycja nie powinna wypaść z kanonu lektur, chociażby dlatego, że naprawdę daje posmak epoki romantyzmu, której ciężko szukać w innych dziełach.


I kolejna książka autorstwa naszego narodowego wieszcza. Pan Tadeusz, czyli epopeja narodowa, okazała się być... wciągająca, mieć rozbudowany wątek miłosny, rodzinną awanturę o zdradę i wybaczenie, wybuchową puentę... To, co dobra książka mieć powinna. Co tam, że wierszem pisana! Mi bardzo przypadła do gustu. ;)







Panu Kornelowi Makuszyńskiemu chwała za Szatana z siódmej klasy. Przeczytany przeze mnie na długo przed omawianiem w szkole, zawładnął moim sercem. Uwielbiałam sprytnego Adasia i jego "sposoby". Ta opowieść to wspaniała książka o... samej szkole. I o tym, że można sobie w niej poradzić, mając odrobinę inteligencji i poczucia humoru. :)  










Historia trudna. Smutna. Boleśnie prawdziwa. Dająca do myślenia. Przesiąknięta wojną. Ale przy tym, bezkompromisowa. Ucząca, że należy pamiętać o pewnych sprawach. Że należy zadbać o to, by pewne wartości, za które dawniej ludzie umierali, były przekazywane dalej. Moim zdaniem, jedna z najważniejszych lektur w dzisiejszej szkole. Taka, którą każdy powinien przeczytać i przemyśleć. Zdążyć przed Panem Bogiem Hanny Krall. 






Jak widać, lektur dziewięć. Ale takich, które rzeczywiście mi się podobały i uważam, że powinny być czytane przez polskich uczniów. Sama chętnie do nich wrócę. A już na pewno przypilnuję, żeby moje domniemane dzieci zapoznały się z tymi historiami. ;)