31 października 2011

R. Ward - Numery. Chaos

Z ogromnym zaciekawieniem sięgałam po kontynuację bestsellerowej serii Numery, stworzonej przez brytyjską pisarkę, Rachel Ward. Środkowa część opowieści (tak, będzie też trzecia!) została opublikowana w 2010 roku, a niedługo potem trafiła do rąk polskich czytelników. Sama pisarka została za swoją twórczość wielokrotnie uhonorowana różnego rodzaju nagrodami. Najbardziej ceni sobie tą przyznawaną przez młodych czytelników, czyli Flemish Children and Youth Literature Prize. Otrzymała ją w 2011 roku za pierwszy tom serii. Tom drugi, czyli Numery. Chaos, póki co nie otrzymał jeszcze żadnego wyróżnienia, ale w internecie zbiera bardzo pochlebne recenzje.

Powieść to właściwie kontynuacja wątków rozpoczętych w pierwszej części. Londyn, rok 2026. Syn Jem, Adam, dorasta w podobnych warunkach, co jego matka - chodzi do niezbyt przyjaznej szkoły, nie ma kumpli, a opiekę nad nim sprawuje prababcia Val. Co gorsza, chłopak odziedziczył po matce dar widzenia numerów. Nie traktuje go jednak jako cechy czyniącej go wyjątkowym. Ta dziwna zdolność nierzadko budzi jego strach i dlatego nastolatek stara się przed nią uciec. Sytuacja zmienia się, kiedy Adam coraz częściej dostrzega w ludzkich spojrzeniach specyficzny numer - 112027. Domyśla się, że zbliża się katastrofa. Wszystko dodatkowo się komplikuje, kiedy na drodze chłopaka staje Sara - dziewczyna, która co noc widzi go w swoich koszmarach...

Powieść jest zdecydowanie przeznaczona dla nastoletnich czytelników. Przede wszystkim świadczy o tym poruszane przez autorkę spektrum problemów. Mamy do czynienia z rozbudowanym wątkiem obyczajowym - można by go nawet nazwać społecznym - w którym pojawiają się tematy takie jak: przemoc w szkole, molestowanie seksualne, niechciana ciąża. Dopatrzymy się także lekcji dotyczącej relacji międzyludzkich - przyjaźni, miłości. Z tego powodu ciężko jednoznacznie umieścić Numery. Chaos w gatunku science fiction. To bardziej opowieść o życiu młodych ludzi, przetykana fantastycznymi elementami. Ogromną zaletą książki jest specyficzny język. Czytelnik nie znajdzie tu przydługich opisów, czy sztucznych dialogów. Sposób wyrażania się bohaterów jest perfekcyjnie dopasowany do tematyki powieści - dlatego też, podczas czytania można natrafić na przekleństwa, czy slangowe zwroty nieobce młodzieży. Dzięki temu, historia nabiera realizmu, a nam łatwiej jest wejść w hermetyczny świat nastoletnich problemów. Narracja również zdradza charakterystyczne dla Ward cechy. Czytając, odnosi się wrażenie, że akcja pędzi bezustannie. Dużo dynamiki, dużo wydarzeń, i to wszystkie praktycznie na raz. Nie sposób się oderwać od książki, a na dodatek strony uciekają w zastraszającym tempie.

Niestety, autorka nie grzeszy kreatywnością. Tym, co na pewno rzuci się w oczy wielbicielom pierwszego tomu cyklu, będzie powtarzalność pewnych elementów fabuły. Ogólnie, wydarzenia układają się bardzo podobnie, a niektóre z nich zostały właściwie skopiowane. Może się wydać zrozumiałe, że kontynuacja pewnych wątków będzie zdradzała duże podobieństwo do pozycji, która ją poprzedza, ale Numery. Chaos stały się przez to zupełnie przewidywalne. To ujmuje lekturze tajemniczości, która mimo wszystko, powinna towarzyszyć książce o takiej tematyce. Z drugiej strony, po raz kolejny Rachel Ward udało się wykreować naprawdę wciągającą fabułę, z realistycznymi zdarzeniami oraz grupę bohaterów, którzy mimo, że są wyjątkowi, pozostają jednak ludźmi z krwi i kości. Z Adamem i Sarą na pewno może się utożsamić każdy czytelnik - i ten, który problemy młodości ma już za sobą, i ten, który dopiero wkracza w ten trudny etap życia. Dzięki temu, wydarzenia tym bardziej przykuwają uwagę. Warty zauważenia jest także fakt, że autorka między słowami fabuły ukryła wiele wartości, o których dzisiejsze nastolatki zapominają. Najbardziej rzuciła mi się w oczy kwestia odpowiedzialności. Za siebie oraz za drugiego człowieka. Niby nie opisana wprost, ale jednak po zakończeniu lektury w głowie czytelnika pojawia się chęć przemyślenia pewnych spraw.

Nie rozczarowałam się Numerami. Chaos. Mimo drobnych wad, dorównują tomowi pierwszemu. Myślę, że ta książka to kawał bardzo dobrej literatury o młodzieży i dla młodzieży. Dlatego polecam ją wszystkim. Także dorosłym, bo mogą się od Rachel Ward sporo nauczyć o problemach swoich dorastających dzieci. Ja natomiast z chęcią poznam zakończenie tej fascynującej opowieści, dlatego z niecierpliwością czekam na polski przekład trzeciego tomu.

27 października 2011

P. Schmandt - Pruska zagadka

Piotrowi Schmandtowi należą się ogromne brawa. Mimo, że Pruska zagadka to jego debiut, okazała się jeszcze lepsza, niż następująca po niej Fotografia (pisałam o niej tu). Za sprawą autora, do rąk czytelników trafia nowa, i muszę przyznać, że obiecująca, kryminalna seria wydawnicza Sprawy Inspektora Brauna. Póki co, w jej ramach opublikowane zostały tylko dwie, wyżej wymienione pozycje, ale Schmandt w tym roku wydał także odrębną książkę o podobnej tematyce - Gdański depozyt.

Akcja przeczytanej przeze mnie powieści rozgrywa się w roku 1901, a tłem dla wydarzeń staje się mała miejscowość Wejherowo, leżąca w Prusach Zachodnich. Lokalną społecznością wstrząsa makabryczne morderstwo osiemnastoletniego Johanna, syna znanego piekarza. Policja jest bezsilna - śledztwo nie przynosi żadnych efektów, a ujęcie zbrodniarza wydaje się być niemożliwe. Na pomoc zrezygnowanym stróżom prawa zostaje wysłany inspektor Ignaz Braun, wybitny pracownik berlińskiego Wydziału Zabójstw. Sławny ze swojej skuteczności stołeczny policjant postanawia za wszelką cenę odkryć mroczny sekret małego Wejherowa.

Pruska zagadka może niejednego czytelnika zaskoczyć. Przede wszystkim, nie mamy do czynienia z klasycznym, jednowątkowym kryminałem, którego akcja skupia się jedynie na śledztwie. Bez większego problemu można w książce wychwycić także wątki: miłosny, obyczajowy, religijny. Ogromną rolę autor przeznaczył aspektom historycznym, które, choć mogą się wydawać jedynie osobliwym tłem, tak naprawdę wprowadzają do opowieści specyficzną, tajemniczą atmosferę. Schmand idealnie dopasował także język, którym operuje. Wypowiedzi narratora napisane zostały językiem współczesnym, a przy tym bardzo przyjemnym do czytania. Dialogi natomiast zdradzają elementy specyfiki wyrażania się, jaka panowała ponad wiek temu. Autor umiejętnie zachowuje umiar, dzięki czemu powieść nie odznacza się ani zbędnym patosem, ani dysonansem pomiędzy światem współczesnym, a historycznym.

Intryga, na której opiera się fabuła książki, jest dosyć zawiła, ale zaskakująca. Potrafi wzbudzić w czytelniku emocje i niewątpliwie, przykuć uwagę na długie godziny. Wydarzenia następują po sobie dynamicznie, nie ma przegadanych fragmentów, bo każda, nawet pozornie nieważna rzecz, okazuje się być tropem, podpowiedzią dla inspektora Brauna. Autor finalnie tłumaczy mechanizm zagadki, ale niektóre sprawy nadal nie są jasne. A szkoda, bo mimo wszystko, pozostaje uczucie niedosytu i może odrobina rozczarowania. Ogromnym atutem książki są jednak bohaterowie. Schmandt bardzo realistycznie oddał charakter małomiasteczkowej społeczności. Każda osoba jest przekonująca, ma swoje problemy, sekrety, pasje, dzięki czemu wydaje się być prawdziwym człowiekiem z krwi i kości. Interakcje pomiędzy bohaterami, ich specyficzne zachowanie przywodzą na myśl dawne czasy dam i dżentelmenów. Nie sposób nie polubić sympatycznego, kulturalnego i ambitnego Ignaza Brauna, który wiedzie prym wśród innych postaci wykreowanych przez Schmandta. Co więcej, Wejherowem rządzi charakterystyczna dla tego okresu sieć zależności, nie tylko hierarchicznej, ale także opartej na przyjaźni, miłości, czy nienawiści. To wszystko staje się idealnym tłem dla zbrodni oraz dodaje opowieści realizmu, posmaku prawdziwego życia, jakie wiedziono na początku XX wieku. Trzeba autorowi przyznać, że bardzo umiejętnie operuje aspektem historycznym, budując na jego podstawie magnetyczną, ale też mroczną atmosferę małego miasta sparaliżowanego przez zbrodnię. Uwadze czytelników na pewno nie ujdą też plastyczne opisy przedwiosennych krajobrazów - zatopionych w szarości dni w miasteczku; kalwarii, pięknej, aczkolwiek tajemniczej, przyprawiającej o dreszcze... Ze wszystkich tych elementów pisarz złożył naprawdę ciekawy utwór, który potrafi zainteresować czytelnika od pierwszej, aż do ostatniej strony.

Pruska zagadka w mojej opinii na długo pozostanie solidnym, dopracowanym, ale też oryginalnym kryminałem. Być może mój entuzjazm wynika z uwielbienia umiejętnie wplecionej w fabułę historii, być może inni czytelnicy poczują się znużeni wątkami pobocznymi... Tak, czy siak, myślę, że prawdziwi wielbiciele gatunku docenią tą powieść i potencjał autora, a nawet i czytelnicy nieprzekonani do makabrycznych zbrodni, znajdą w tej opowieści coś dla siebie. Ja sama z radością sięgnę po kolejne książki z tej serii i wszystkim zdecydowanie je polecam!

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Funky Books. Dziękuję!


20 października 2011

O. Pamuk - Nowe życie

Lektura książki tego autora była zdarzeniem zupełnie przypadkowym. Po prostu zaintrygowało mnie nazwisko i, z braku lepszej alternatywy, zabrałam Nowe życie do domu.
O autorze doczytałam dopiero potem. Okazało się, że Pamuk jest przede wszystkim laureatem literackiego Nobla z 2006 roku, a zawdzięcza to wyróżnienie roli tzw. "komentatora społecznego", jaką pełni w swoim kraju. Określenie to bierze się stąd, iż pisarz jest uznawany za osobę o liberalnych poglądach, nie tkwiącą w ortodoksyjnym islamie, otwartą na kontakty Turcji z Zachodem. Jego twórczość przepełniona jest spostrzeżeniami dotyczącymi zderzenia kultury tych dwóch, tak różnych od siebie rzeczywistości - stąd tak wielka popularność, zarówno w Turcji, jak i na całym świecie.

Nowe życie jest trzecim dziełem autora, wydanym w 2008 roku. Opowiada historię Omara - chłopaka, który po przeczytaniu tajemniczej książki, postanawia porzucić swoje dotychczasowe życie i wyruszyć w podróż, która ma dać mu odpowiedzi na dręczące go wątpliwości, a przede wszystkim, doprowadzić do tajemniczego anioła. Przy okazji, Omar zakochuje się w pięknej i mądrej Canan, która staje się towarzyszką jego wędrówki i zarazem powodem cierpienia...

Szczerze mówiąc, mam mieszane odczucia względem tej książki. Jej lektura była całkiem przyjemna, ale spodziewałam się po niej więcej. To typowa powieść drogi, w której bohater nie chce zatrzymać się na dłużej, bo jego jedynym pragnieniem jest dotarcie do celu. Celu będącego rozwiązaniem wszystkich problemów. Śledzenie czyjejś wędrówki może zdawać się nużące, ale przedstawiona historia jest tajemnicza, ponieważ Omar, który pełni także rolę narratora, nie wyjawia czytelnikowi zbyt wiele. Oczywiście, poznajemy jego przemyślenia, najskrytsze uczucia, ale nie otrzymujemy kluczowych informacji. Dzięki temu, wciągamy się w wydarzenia i narasta w nas chęć poznania odpowiedzi na pytania, które dręczą głównego bohatera. Im bliżej końca lektury, tym bardziej nie możemy się doczekać rozwiązania akcji. Dodatkowo, autor operuje bardzo przyjemnym do czytania językiem. Opowieść jest plastyczna, umiarkowanie dynamiczna, napisana z pierwszej perspektywy, co nadaje jej charakteru bardzo osobistego. Czujemy się tak, jakby bohater zwierzał nam się ze swoich myśli. Wpleciony w nieustającą wędrówkę wątek miłosny nadaje całej historii drugie dno, które nie tylko urozmaica wydarzenia, ale także nie raz jest ich motorem. Mimo wszystko, w trakcie lektury zdarzały mi się momenty zniechęcenia. Przemyślenia Omara na niektóre tematy, choć trafne i cenne, wprowadzały stagnację. A szkoda, bo przez to lektura traciła swój urok.

Rzeczywiście, komentarz pisarza odnośnie przenikania się kultur Wschodu i Zachodu jest w powieści wyraźnie widoczny. Zostaje nam przedstawiona Turcja w przededniu wielkiego boomu wolności, kapitalizmu, nowoczesności - słowem wszystkiego, co "amerykańskie". Pamuk opowiada czytelnikom o pierwszych kroplach tej zupełnie nowej i, co ważne, obcej rzeczywistości, która znienacka pojawia się w życiu tego wschodniego kraju. I wzbudza lęk. Poczucie zagrożenia. Niepewność. Ludzie starają się przed nią bronić, mimo, że może i chcieliby ją przyjąć... Jednak autor przekazuje te ciekawe obserwacje w nudnych opisach, dłużących się przemyśleniach. Bohater ma do tej kwestii stosunek dosyć ambiwalentny, przez co cały, moim zdaniem, mający spory potencjał aspekt tej książki blednie przy znacznie mniej ważnym wątku obyczajowo-miłosnym.

Generalnie rzecz biorąc, odkrycie Orhana Pamuka i zapoznanie się z reprezentantem jego twórczości jest dla mnie cennym doświadczeniem. Nie powiem, żebym była zachwycona Nowym życiem, ale też nie zniechęciło mnie ono do dalszej lektury utworów tureckiego pisarza. Czy mogę polecić książkę? Myślę, że tak, zwłaszcza tym czytelnikom, którzy poszukują lektury z elementem zmuszającym do zastanowienia się nad zjawiskami współczesnego świata. Ja, póki co, odkładam tą pozycję na półkę. Z myślą, że może jeszcze kiedyś wrócę do niej, żeby spojrzeć na nią z innej perspektywy.

16 października 2011

R. Chandler - Czysta robota

Kolejne spotkanie z amerykańskim autorem kryminałów. Tym razem w formie opowiadań, która również była Chandlerowi bliska - od niej bowiem rozpoczynał swoją pisarską karierę. Debiutował w 1933 roku, publikując pierwsze z nich, Blackmailer's Don't Schoot, w magazynie Black Mask. Potem napisał ich jeszcze kilkadziesiąt, zachwycając czytelników coraz bardziej wyrazistym stylem.

Czysta robota to zbiór kilku opowiadań o podobnej konwencji, rozgrywających się w Los Angeles, w dzielnicy Hollywood. Poznajemy w nich zarówno detektywów, jak i osoby prywatne, prowadzące śledztwo w sprawach kryminalnych. Czasem mamy do czynienia z porachunkami w światku przestępczym, czasem podążamy tropem zabójcy z przypadku, a czasem zwyczajnie podglądamy pracę policjantów. Za każdym razem historia jest inna, ale równie ciekawa i intrygująca.

Każde ujęte w tym zbiorku opowiadanie, to swoisty majstersztyk zbrodni. Nie ma czasu na opisy, nie ma czasu na wdawanie się w szczegóły. Głównym i jedynym wątkiem każdego utworu jest akcja - zawsze dynamiczna, ciągła, nierzadko bardzo zaskakująca. Męski, konkretny język, jakim posługuje się autor oraz specyficzny, brudny i tajemniczy klimat kryminalnego światka Hollywood sprawia, że czytelnik może poczuć się, jak bezpośredni obserwator opisywanych zdarzeń. Nie ma tu miejsca na opisy, na stworzenie plastycznego tła dla przestępstw. Chandler pokazuje nam świat prawdziwej zbrodni, świat surowy i obdarty ze złudzeń. Sylwetki bohaterów, pojawiających się na kartach opowiadań, dopełniają obrazu niebezpiecznego Hollywoodu. Mamy do czynienia nie tylko z groźnymi przestępcami, ale także z bogatymi, lecz zupełnie bezbronnymi mieszczanami, czy też ze zblazowanymi artystami przemysłu filmowego. Całość, złożona ze wspomnianych elementów, prezentuje się imponująco - czytelnik natychmiast wsiąka w tą mroczną atmosferę, niesamowicie realną i przez to niepokojącą.

Niestety, książce nie brakuje też słabych stron. Przede wszystkim, jak już wspomniałam, większość opowiadań opiera się na tej samej konwencji. Nie wiem, czy był to celowy zamysł autora, czy też przypadek. W momencie, kiedy czytelnik odkrywa zagadkę i zaczyna rozumieć mechanizm, na jakim oparte zostały fabuły opowiadań, pryska czar i kończy się intryga. Każdą kolejną historię można rozwiązać samemu, i to już na samym jej początku. To zdecydowanie niweluje efekt zaskoczenia, który w tym gatunku literackim jest przecież kluczowym elementem. Z tego wynika kolejna wada pozycji - czytając, jedno po drugim, opowiadania o bardzo podobnej linii wydarzeń, możemy się czuć nieco znużeni. Mimo, że za każdym razem historia jest trochę inna, to jednak wzajemne podobieństwo wszystkich utworów dosyć wyraźnie rzuca się w oczy, a to sprawia, że pod koniec lektury właściwie wszystko jest jasne, choć nie zostało jeszcze powiedziane. I ostatni aspekt, który nie wzbudził mojego entuzjazmu - forma. Nie przepadam za opowiadaniami, a po tą książkę sięgnęłam tylko dlatego, że została mi polecona jako zupełnie inna od powieści Chandlera. Rzeczywiście, opowiadania wypadają znacznie lepiej w porównaniu do dłuższych form tego autora, ale nie na tyle oszałamiająco, żeby przekonać mnie do swojego krótkiego i konkretnego stylu. Zdecydowanie wolałabym fabułę kilku z nich zobaczyć rozwiniętą i przeobrażoną w dłuższe opowieści.

Ogólnie, muszę przyznać, że lektura Czystej roboty należała do przyjemnych, mimo kilku niedociągnięć ze strony autora lub wydawcy. Fani gatunku na pewno nie będą zawiedzeni, zwłaszcza, że Chandler potrafi stworzyć tą sugestywną atmosferę przestępstwa, która jeszcze na długo po zakończeniu lektury pozostaje w pamięci. A dzięki temu, że mamy do czynienia z opowiadaniami, zawsze można lekturę dawkować, powrócić do niej za jakiś czas, tak aby nie ulec monotonii. Ja jestem przekonana, że jeszcze nie raz sięgnę po twórczość tego amerykańskiego autora, bo choć budzi we mnie sprzeczne uczucia, to jednak intryguje. Zdecydowanie polecam!

Ta recenzja została nagrodzona w 34. edycji konkursu na recenzję tygodnia, organizowanego przez portal nakanapie.pl oraz księgarnię internetową Kumiko. Bardzo dziękuję! :)

13 października 2011

Stosik październikowy vol. 2 (9)

Mimo, że poprzedni stos jeszcze w czytaniu, chwalę się dziś moimi kolejnymi zdobyczami. Okazuje się, że będę miała wspaniałe lektury na najbliższy czas! :)


  • P. Gregory - The Queen's Fool - kupiona za złotówkę w lumpeksie, po angielsku. Recenzja polskiej wersji tutaj.
  • A. McDermott - Sacred Vault - j.w. Nie znam autora ani nie słyszałam o książce, ale z opisu wynika, że to powieść a'la Indiana Jones. Może być ciekawie. Książka po angielsku.
  • A. Pascual - Kompozytor burz - z promocji w księgarni internetowej Kumiko.pl
  • R. Ward - Numery. Chaos. - upragniona druga część Numerów, które bardzo mi się podobały. Również zakup z Kumiko.pl
  • P. Schmandt - Pruska zagadka - od wydawnictwa Funky Books.
Bardzo się cieszę z tych pozycji, miałam na nie ogromną ochotę.

Pozdrawiam Was ciepło! :)

8 października 2011

J. Irving - Regulamin tłoczni win

John Irving to człowiek wielu talentów. Nie jest tylko znanym i poczytnym pisarzem, tworzącym w USA. To także scenarzysta filmowy, a sporadycznie nawet aktor. Zagrał epizodyczne role w kilku filmach, które są adaptacjami jego własnych powieści. Scenariusz, napisany na podstawie Regulaminu tłoczni win, został nagrodzony Oscarem w 2000 roku. Polscy czytelnicy mieli okazję zapoznać się z historią już 5 lat wcześniej.

Jej akcja rozgrywa się w St. Cloud's, w Maine, w XX. wieku. Doktor Wilbur Larch prowadzi sierociniec, w którym nieszczęśliwe matki mogą nie tylko pozostawić nowo narodzone dziecko, ale także poddać się zabiegowi aborcji. Tuż za ścianą "domowego" szpitala dorasta jedna z sierot - Homer Wells - chłopiec, który mimo swej inteligencji i dobroci, nigdy nie został zaadoptowany. Losy sierocińca i jego wychowanka przeplatają się, determinując życie chłopca na zawsze.

Regulamin tłoczni win to przede wszystkim książka, która daje do myślenia. I to na wielu płaszczyznach. Autor przedstawia czytelnikom kombinację różnorakich wątków, które zgrabnie zestawia w opowieść o życiu Homera Wellsa. A to życie jest łatwe tylko z pozoru. Mimo, że chłopak boryka się z wieloma wątpliwościami natury moralnej, ciężko pracuje i nie raz musi dać wyraz swojej dojrzałości, to jednak całej historii nie brak ciepła i pozytywnego wydźwięku. Nie sposób więc się nią znudzić - wciąga już od pierwszych stron i nie pozwala się oderwać, przywiązując nas do bohaterów oraz ich losów, a także zaskakując wydarzeniami, których nie mogliśmy przewidzieć. Dodatkowo, dzięki temu, że język Irvinga jest bardzo bogaty, naznaczony lekkim humorem, książkę czyta się szybko i przyjemnie.

Problematyka powieści, jak już wspominałam, jest bardzo szeroka. Pomimo tego, że wątek obyczajowy budzi w czytelnikach pozytywne emocje, to jest on swego rodzaju wymówką dla poruszenia trudniejszych tematów. Głównym z nich jest aborcja. Bohaterowie książki, z racji swojego położenia, stykają się z nią na co dzień, w efekcie wyrabiając sobie na jej temat solidne poglądy. Co raz jesteśmy świadkami dyskusji o tym, czy jest to moralnie słuszne działanie. Przytoczone przez Irvinga argumenty są naprawdę przemyślane, wspomina on o każdej potencjalnej sytuacji, jaka może zaistnieć. Co ciekawe, autor nie narzuca jednak nikomu swoich poglądów, pozostawia kwestię otwartą, do osobistego rozstrzygnięcia dla każdego czytelnika. Oprócz aborcji, podczas lektury zetkniemy się z innymi zjawiskami społecznymi - adopcją, homoseksualizmem, rasizmem, wojną. Wszystkie one sprawiają, że Regulamin tłoczni win to nie tylko rozrywka, ale także okazja do przemyślenia trudnych spraw, które otaczają nas tak samo, jak otaczały Homera i jego przyjaciół.

Książka bardzo mi się spodobała i zachęciła do dalszych spotkań z literaturą tworzoną przez Johna Irvinga. Moje ogólne wrażenia są bardzo dobre - w lekturze odnalazłam piękne, ciepłe emocje, prawdziwe wzruszenia, szczyptę inteligentnego humoru oraz głębię, czyli to, czego nie brakuje najlepszym utworom. Z pełnym przekonaniem mogę polecić tą powieść każdemu, ponieważ niesie ona ze sobą pozytywny przekaz, który potrafi podnieść na duchu, zwłaszcza w jesienny, zimny i nieprzyjemny, czas.

Ta recenzja została nagrodzona w konkursie na najlepszą recenzję, organizowanym przez wydawnictwo Prószyński i S-ka. Bardzo dziękuję! :)

1 października 2011

M. Cunningham - Godziny

Michael Cunningham napisał Godziny w hołdzie dla Virginii Woolf i jej twórczości. Przygotowywał się do swojej pracy bardzo sumiennie - zapoznał się nie tylko z utworami pisarki, ale też z wieloma pamiętnikami otaczających ją ludzi, z rodzinną korespondencją, z pisanymi przez jej znajomych biografiami. Wysiłki zaowocowały - powieść została wielokrotnie nagrodzona, w tym prestiżową nagrodą Pulitzera. Autor został także doceniony przez środowiska homoseksualne, zarówno za tą pozycję, jak i resztę jego dorobku. Sam, mimo, że od lat żyje w związku z mężczyzną, nie uważa się za "pisarza gejowskiego".

Historia opowiedziana w Godzinach składa się z trzech równoległych wątków. Trzy kobiety - Virginia Woolf, Clarissa Vaughan, Laura Brown - trzy różne miejsca - trzy osobowości, przepełnione wątpliwościami. Obserwujemy jeden dzień z życia bohaterek, przykład ich codzienności, ale jednocześnie przysłuchujemy się ich przemyśleniom. Virginia zmaga się z powrotem do zdrowia po chorobie i próbuje ukończyć opowieść o Pani Dalloway. Clarissa wyprawia przyjęcie dla swojego wieloletniego kochanka, Richarda. Laura, w ciąży z drugim dzieckiem, próbuje się odnaleźć w roli dobrej żony i matki. Coś sprawia, że są do siebie bardzo podobne. Ale co...?

Powieść jest swoistym miksem kilku wątków tematycznych. Nie brak tutaj trudnego problemu związków homoseksualnych, czy rozważań o osobistych zmaganiach z codziennością. Oprócz tego, znajdziemy w powieści też zwyczajny, acz rozległy, wątek obyczajowy, ujęty poprzez relacje rodziców z dziećmi, aż po trywialne pieczenie tortu. Oczywiście, natkniemy się także na elementy biografii Virginii Woolf, bo przecież to z myślą o niej Cunningham pisał tą książkę. Wszystko zostało zgrabnie połączone w jedną całość, mówiącą o tym, że czasem życie wcale nie jest takie, jakie człowiek sobie wymarzył. Nie zawsze wszystko układa się po naszej myśli, nie zawsze jesteśmy w stanie to znieść... Czytelnik zostaje zmuszony, aby wraz z bohaterkami zastanowić się nad wspominanymi przez nie kwestiami, zastanowić się nad tym, czy rzeczywiście działania, jakie te kobiety podjęły dla rozwiązania swoich problemów, były słuszne.

Mogłoby się wydawać, że książka jest przegadana, że więcej w niej moralizatorstwa i wynurzeń na tematy egzystencjalne, niż jakiejkolwiek akcji. Faktycznie, zdarzają się momenty, kiedy dywagacje Virginii, Clarissy, czy Laury są przydługie, poetyckie i mogą czytelnika trochę znudzić, ale większość książki zdecydowanie potrafi zainteresować i wciągnąć. Autor pisze prostym językiem, plastycznym na tyle, aby stworzyć jak najbardziej realne tło dla wydarzeń. Dzięki temu, czytelnik może dokładnie wyobrazić sobie całą historię. Akcja, choć skumulowana w krótkim czasie, nie jest statyczna. Przetykane potokiem kobiecych myśli wydarzenia odgrywają duże znaczenie fabule, a momentami nawet dla nas są zaskakujące. Jak nietrudno się domyślić, sylwetki bohaterów są bardzo realistyczne. Trzy główne postacie poznajemy bardzo blisko - wszak dzielą się z nami swoimi najskrytszymi wątpliwościami. Wobec reszty występujących w powieści osób, czytelnik jest wyraźnie zdystansowany. Wie o nich wiele, ale nie poznaje ich w stu procentach, jedynie na tyle, na ile są one ważne dla głównych bohaterek. Dzięki tym wszystkim zabiegom zastosowanym przez Cunninghama, Godziny czyta się szybko i przyjemnie. Choć myślę, że niejedna osoba będzie chciała na chwilę przerwać lekturę, aby przemyśleć poruszone w niej kwestie.

Nagromadzenie trudnych tematów, odrobina historii z życia Virginii Woolf oraz niewątpliwa lekkość pióra autora sprawia, że książka okazuje się być bardzo wartościowa. Mnie zmusiła do zastanowienia się nad poważnymi sprawami, którym wcześniej nie poświęcałam uwagi. Z drugiej strony, okazała się być też dobrą rozrywką, dając mi wgląd do życia trzech zupełnie różnych, a mimo to, podobnych do siebie kobiet. O prawdziwej wartości tej lektury mówią nie tylko nagrody, jakie zdobyła, ale także sukces filmu, wyprodukowanego na jej podstawie. Dlatego też, polecam ten tytuł wszystkim, którzy w książkach poszukują nie tylko zabawnych, lekkich historii, ale także szczypty prawdziwego, czasem niełatwego, życia.