28 marca 2011

P. Simons - Ogród Letni

Niestety. Tak, jak przewidywałam, trzecia część trylogii autorstwa Paulliny Simons nie zachwyca. Wręcz przeciwnie - czytałam tak naprawdę tylko po to, aby dowiedzieć się, jak to wszystko się skończy. I przykro mi to przyznać, ale chyba tego żałuję.

Ogród Letni opowiada o dalszych losach Tatiany i Aleksandra w Stanach Zjednoczonych. Zmęczeni wojennymi przeżyciami, wraz z synem Anthony'm podróżują po Ameryce i starają się ułożyć swoje życie na nowo. Nie jest to jednak łatwe. Aleksander nie potrafi przystosować się do realiów pokoju, Tatiana rzuca się w wir pracy, zapominając o mężu i dziecku. Oboje nadal niosą ze sobą bagaż wspomnień z Leningradu, nie pozwalający im uwierzyć, że koszmar wojny mają już za sobą... Jednakże, przy tej książce stajemy się także świadkami trywialnych, codziennych problemów małżeńskich Tani i Aleksandra, widzimy jak rodzą się i dorastają ich dzieci oraz jak ich wybory wpływają na życie rodziny. I właściwie to jedno zdanie wystarczy, aby opisać całą fabułę ciągnącej się przez blisko 800 stron powieści... Rozczarowanie, prawda?

Dla mnie ogromne. Na moich oczach przepiękny, epicki wręcz romans zamienił się w zwyczajną książkę obyczajową, jakich wiele. Fenomen dwóch pierwszych części trylogii polegał na wspaniałym pomyśle autorki i zgrabnej realizacji - historia miłości, która narodziła się i rozwinęła w dramacie wojny. Wiele tragicznych wydarzeń, wiele pięknych słów, radość, cierpienie, happy end i kropka. Koniec. Niestety, autorka postanowiła pociągnąć powieść dalej i najzwyczajniej w świecie nie sprostała zadaniu. W Ogrodzie Letnim pokazała nam aż za dużo. Poprzez przeniesienie bohaterów do nudnej codzienności, jaką każdy z nas dobrze zna, pokazanie ich walczących z trudnościami zwyczajnego życia, które nie są nam obce, Simons obdarła swoją historię z magii i piękna. Cukierkowe zakończenie, obejmujące powieść klamrą, jest realne, ale bez polotu, napisane tak, by w pełni usatysfakcjonować czytelnika. Czytając, zapominamy o tym, że Tatiana i Aleksander przeżyli piekło, zapominamy o ich czynach dokonanych w imię wzajemnej miłości. Mamy przed sobą zupełnie inną opowieść, nie mającą nic wspólnego z tym, co poznaliśmy wcześniej. Zupełnie inny klimat. Dlatego właśnie jestem bardzo rozczarowana. Owszem, książka zaspokoiła moją ciekawość dotyczącą dalszych losów bohaterów. Ale z drugiej strony, nie odczuwałam niedosytu po skończeniu Tatiany i Aleksandra. Epilog, którym kończy się drugi tom, był wystarczający. Nie było potrzeby rozwlekać go na kolejną książkę. W dodatku, mam wrażenie,że tym razem pisarka przeholowała z polityką - zwłaszcza pod koniec książki natykamy się na długie, nużące dyskusje Aleksandra i jego synów, dotyczące zimnej wojny i wyścigu zbrojeń.
Muszę być jednak sprawiedliwa i przyznać Paullinie Simons jedną, niekwestionowaną umiejętność. Autorka nieźle poradziła sobie z opisaniem kampanii wojskowych. Zwykle nie przepadam za literaturą, w której głównym wątkiem jest sposób rozmieszczenia żołnierzy na polu bitwy. Tym razem jednak, z zapartym tchem śledziłam poczynania bohaterów w Wietnamie. Dynamizm, niespodziewane i dramatyczne zwroty akcji sprawiły, że uwierzyłam w opisane wydarzenia i z niecierpliwością czekałam na ich efekt. Szkoda tylko, że był to jedyny fragment książki, który naprawdę mnie wciągnął.

Moja przygoda z trylogią o Tatianie i Aleksandrze dobiegła końca. Mimo to, że finisz był fatalny, nie udało mu się zatrzeć pozytywnego wrażenia, które pozostawiły po sobie dwie pierwsze części. Niecodzienne ujęcie miłości, osadzenie zakochanych w bardzo trudnych dla nich czasach i okolicznościach budzi w nas refleksje, każe przyjrzeć się z bliska uczuciom, które towarzyszą nam każdego dnia. I to jest niewątpliwie największy atut powieści. A jeśli chodzi o sam Ogród Letni...? Tym, którzy chcą pozostać pod wpływem magii miłości, zdecydowanie odradzam.

23 marca 2011

A. C. Doyle - Pies Baskerville'ów

Otóż w końcu sam Sherlock Holmes stanął na mojej drodze! Długo nie ciągnęło mnie, aby go poznać - wystarczały mi wysublimowane zagadki mistrzyni Agathy Christie - ale w końcu wyłowiłam go z bibliotecznej półki i postanowiłam zawrzeć znajomość. I co? Szczerze mówiąc, jestem troszkę rozczarowana. Może to przytłaczająca sława detektywa, a może zachwyty rzesz czytelników z całego świata wzbudziły we mnie zbyt wysokie oczekiwania w stosunku do A.C. Doyle'a i jego twórczości? 

Samego autora nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Brytyjski dżentelmen z tytułem szlacheckim zapracował na swoje dobre imię wieloma utworami, zarówno powieściami, jak i opowiadaniami. Pomimo, że najbardziej znane z nich traktują o przygodach sprytnego detektywa, sir Arthur ma w swoim dorobku także powieści historyczne, fantastyczne, a nawet powieści grozy w stylu romansów gotyckich! Sam Sherlock Holmes pojawił się po raz pierwszy w książce Studium w szkarłacie, wydanej jeszcze w XIX wieku (choć Polacy swej wersji doczekali się dopiero w latach 50. XX w.).

No, ale przejdźmy do rzeczy...
Pies Baskerville'ów jest jedną z najbardziej znanych powieści Doyle'a. Tym razem Holmes i Watson stają przed obliczem zagadkowej klątwy, która ciąży od wielu pokoleń nad zamożnym rodem Baskerville'ów. Stara legenda o piekielnym psie, ścigającym nieszczęsnych członków rodziny, zdaje się mieć w sobie sporo prawdy. Detektyw i jego przyjaciel muszą nie tylko odkryć, kto stoi za tajemniczym morderstwem, ale także zapobiec śmierci ostatniego potomka familii, który właśnie przejął majątek swego zmarłego krewnego i na którego ewidentnie czyha niebezpieczeństwo. I co najważniejsze - jaką rolę w całym tym zamieszaniu odgrywa mityczny, piekielny pies, widziany wielokrotnie na moczarach, tuż obok zamku Baskerville'ów? 

Zagadka, jaką autor raczy nas w tej książce, jest niewątpliwie intrygująca, dzięki czemu historia wciąga już od pierwszej strony. Akcja jest dynamiczna - nie ma tu miejsca na przestoje, niepotrzebne wydłużanie, ale z drugiej strony, mamy do czynienia z opowieścią jednowątkową. Każde wydarzenie prowadzi nieuchronnie do rozwiązania sprawy, nie ma tu słów "niepotrzebnych", nie wnoszących nic do powieści. Czytając, miałam więc wrażenie, że jestem w teatrze, a cała historia rozgrywa się na jednej scenie, na tle jednej scenografii i w  małej grupie aktorów... W pewien sposób brakowało mi chociaż minimalnego rozszerzenia wątku. Mimo to, trzeba przyznać, że autor skonstruował bardzo ciekawą intrygę, która trzyma czytelnika w napięciu i nie pozwala oderwać się od lektury na dłużej.
Muszę też uczciwie przyznać, że nie do końca polubiłam samego Sherlocka Holmesa. Brakuje mi w nim  klasy... Naturalnym porównaniem jest dla mnie Mały Belg - Herkules Poirot, którą to postać wykreowała Christie. Poirot, oprócz nadzwyczajnego talentu do rozwiązywania tajemnic, ma też osobowość. Choć nie wszystkie cechy jego charakteru są pozytywne, to razem tworzą człowieka, który sam w sobie budzi nasze zainteresowanie. Co więcej, Mały Belg wyjaśnia mroczne zagadki z polotem i finezją, zawsze ujawnia efekt swojej pracy w iście teatralnym stylu, co dodatkowo nadaje historii specyficzny klimat. Tego wszystkiego zabrakło mi u Sherlocka. Niestety, wydał mi się postacią jednowymiarową i pozbawioną tego "czegoś", co sprawiłoby, że przypadłby mi do gustu. Możliwe, że moje nastawienie wynika ze złego doboru książki - w Psie Baskerville'ów detektyw wydaje się być wręcz postacią drugoplanową. Choć jego niewątpliwy geniusz przyczynia się do odkrycia zawiłości dotyczących zbrodni, to tak naprawdę nie mamy szansy dobrze go poznać.

Mimo, że po przeczytaniu książki dopadły mnie mieszane uczucia, na pewno jeszcze sięgnę po przygody Sherlocka Holmesa. Póki co, nie jestem w stu procentach usatysfakcjonowana. Ale zdaję sobie sprawę, że na powieści detektywistyczne i kryminalne zawsze będę patrzeć przez pryzmat twórczości Agathy Christie. Może stąd moja krytyczna opinia. A może po prostu nie przypadliśmy sobie do gustu z Holmesem. Cóż... I tak bywa. 

18 marca 2011

P. Simons - Tatiana i Aleksander

O książkach i filmach, które są kontynuacjami, krąży w świecie ogólna opinia, że zwykle są gorsze od pierwszych części. Do tej pory z grubsza zgadzałam się z tym stwierdzeniem. Jednak lektura Tatiany i Aleksandra przekonała mnie, że można trafić na kontynuację równie dobrą, a może nawet lepszą niż jej poprzedni tom.

Skończywszy Jeźdźca Miedzianego, bardzo ucieszyłam się, że jeszcze nie muszę się na dobre żegnać z Tatianą, jej ukochanym Aleksandrem i ich zagmatwanym życiem. Część druga zaczyna się dokładnie w tym miejscu, w którym zostawiamy bohaterkę, zamykając okładkę tomu pierwszego. Dziewczyna nadal cierpi z powodu rozstania z mężem, ale pomimo tego, z całych sił próbuje ułożyć sobie życie w Nowym Jorku i stworzyć przynajmniej namiastkę rodziny dla swojego synka. Pomimo to, w głębi duszy czuje, że Aleksander żyje i każdego dnia walczy z pragnieniem odszukania go. W Tatianie i Aleksandrze autorka skupiła się jednak bardziej na losach tytułowego bohatera, dzięki czemu nie tylko śledzimy dalsze poczynania mężczyzny na wojnie, poznajemy jego myśli i wspomnienia związane z ukochaną, ale zaglądamy także w jego przeszłość. Spotykamy jego rodzinę, dowiadujemy się więcej o dzieciństwie i o tym, w jaki sposób znalazł się w Związku Radzieckim. Takie połączenie wątków sprawia, że jednocześnie śledzimy losy obojga bohaterów, ale także mamy wgląd w myśli i uczucia każdego z nich, co dopełnia naszą historię.

Jak już wcześniej wspomniałam, książka pozytywnie mnie zaskoczyła. Spodziewałam się mocno naciąganej historii, stworzonej naprędce, pozbawionej świeżości, jak to zwykle bywa z kontynuacjami. Jednak Simons stanęła na wysokości zadania i stworzyła ciąg dalszy pięknego romansu, nie ujmując mu najlepszych cech pierwszej części. Opowieść jest równie bardzo, a nawet bardziej przepełniona emocjami bohaterów i pozwala je odczuć czytelnikowi. Muszę przyznać, że nie raz wzruszyłam się, ale też wspaniale było czytać o pięknym i silnym uczuciu, silniejszym niż realia wojny, silniejszym niż chęć przetrwania.  Choć większa część książki jest smutna, przepełniona namacalną wręcz, wzajemną tęsknotą Tatiany i Aleksandra oraz  budzi w nas współczucie dla bohaterów, czyta się ją z zapartym tchem. Wydarzenia następują bezpośrednio po sobie, a przeplatające się wątki sprawiają, że gdy skończymy rozdział dotyczący Tatiany, nie umiemy sobie odmówić kolejnego, w którym autorka pisze o Aleksandrze. W tej części nie oszczędzono nam także okropieństw wojny. Oczami głównego bohatera chłoniemy otaczające go realia walki i unoszące się w powietrzu śmierć i cierpienie, nienawiść i żal.
Tym, co wzbudziło moją refleksję, jest sposób, w jaki pisarka przedstawiła w tej części postać głównej bohaterki. Tatiana, choć młoda, mogąca w gruncie rzeczy polegać tylko na sobie, mająca pod opieką malutkiego synka, jest kobietą o niewiarygodnym charakterze. Pomimo, że sama cierpi, nie przestaje pomagać innym. Tęsknota nie odbiera jej chęci do życia, wręcz przeciwnie - mamy wrażenie, że Tatiana, rozpoczynając poszukiwania ukochanego, zyskuje nowe pokłady energii i determinacji. Nie boi się wyruszyć w niebezpieczną wyprawę, byle tylko odzyskać osobę, którą kocha najbardziej na świecie... To wszystko sprawia, że czytając, zyskujemy dla niej podziw i szacunek, przekonujemy się, że warto być sobą, ufać swojej intuicji i nie bać się wyzwań, które mogą zaprowadzić nas do celu. Muszę przyznać, że jest to w pewien sposób przesłanie dla kobiet... A przynajmniej ja tak to odebrałam. :)
Muszę też zaznaczyć, że Paullina Simons pozytywnie mnie zaskoczyła, pisząc w tej części o Polsce. Można by kolokwialnie stwierdzić, że odrobiła lekcję historii i bardzo wiarygodnie oddała geograficzne aspekty walk toczących się na terenie naszego kraju. Wspomniane zostało nawet moje rodzinne miasto!

W tej idealnej lekturze, jak ją przedstawiłam, jest jednak mała rysa. Zakończenie książki wyraźnie wskazuje na to, że według pierwotnego zamysłu, ostatni rozdział Tatiany i Aleksandra, stanowić miał kres tej historii. I gdyby rzeczywiście tak było, podziwiałabym autorkę całym sercem za bardzo zgrabne i jednocześnie pasujące do całości zamknięcie losów głównych bohaterów. Wiem jednak, że to Ogród letni jest ostatnią częścią trylogii, dlatego niestety nie spodziewam się równie pozytywnych wrażeń odnośnie całej serii. Ale... zobaczymy. ;-)

15 marca 2011

Mój pierwszy stosik! (1)

Nie jest bardzo imponujący, ale jest pierwszy, więc postanowiłam się nim pochwalić. W końcu od czegoś trzeba zacząć! ;-)





Na pierwszym zdjęciu dzisiejsze zdobycze biblioteczne:
  • Pies Baskerville'ów A.C. Doyle - czyli moja pierwsza przygoda z Sherlockiem Holmes'em;
  • Chłopiec z latawcem K. Hosseini - wiele o niej czytałam na blogach czytelniczych, więc chcę sprawdzić, czy rzeczywiście jest taka dobra;
  • Tatiana i Aleksander P. Simons - zakochana w Jeźdźcu Miedzianym, musiałam sięgnąć po kontynuację.
Oprócz tego, mój ostatni zakup - Ogród wiecznej wiosny C.L. Barrio. Ta książka chodziła za mną od dnia premiery, więc w końcu uległam pokusie.

I na końcu Ogród letni P. Simons, niestety w ebooku, bo w bibliotekach brak tradycyjnych egzemplarzy. Zapewne zabiorę się za niego tuż po skończeniu II tomu, więc musiałam go umieścić w stosiku. ;-)

Na razie to by było na tyle, ale czekam na okazje cenowe i na pewno będę dalej wzbogacać mój powstający dopiero księgozbiór. :-)

12 marca 2011

P. Simons - Jeździec Miedziany

Powieść mnie oczarowała. Trafiłam na nią całkiem przypadkiem, bo zwyczajnie wypatrzyłam na koncie koleżanki w serwisie LubimyCzytac.pl. Z początku nie byłam przekonana, pierwsze kilkanaście stron nie wskazywało na to, że mam do czynienia z historią niezwykłą. A jednak...

Jeździec Miedziany jest pierwszą częścią trylogii napisanej przez Amerykankę Paullinę Simons. Warto o samej autorce powiedzieć kilka słów, ponieważ ma to ogromne znaczenie dla fabuły utworu. Kobieta urodziła się w Leningradzie, znała więc osobiście realia sowieckiej Rosji, ale w wieku 10 lat wraz z rodziną wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych. Przeżyła szok kulturowy, ale udało jej się go przezwyciężyć i odnaleźć się w pisaniu. O czasach wojennych i wydarzeniach w Związku Radzieckim opowiadali jej dziadkowie, którzy przeżyli oblężenie Leningradu - to właśnie dzięki ich historiom mogła tak wiernie oddać realia wojny w Jeźdźcu Miedzianym. 

 Książka to romans osadzony w historycznym tle. Siedemnastoletnia Tatiana jest dziecinną, niewinną i naiwną dziewczyną, mieszkającą wraz z rodziną w Leningradzie. W dniu, w którym nad Związek Radziecki nadlatują pierwsze wrogie, niemieckie samoloty, Tania spotyka na swojej drodze przystojnego i czarującego żołnierza Armii Czerwonej - Aleksandra. I od tej chwili jej życie zmienia się o 180 stopni. Nie tylko poznaje ona smak miłości, ale niestety od pierwszej chwili doświadcza też wszystkich jej bólów i rozczarowań... Niczym bohaterowie poematu Puszkinowskiego o takim samym tytule, jak powieść, Tatiana i Aleksander próbują walczyć o uczucie, które ich łączy... Z jakim skutkiem? Tego nie zdradzę, bo uważam, że to esencja książki. ;-)

Z początku nie byłam przekonana do powieści. Nie jestem fanką romansów, a na dodatek pierwsze strony historii, zupełnie nie zapowiadające tego, co odnajdujemy dalej, były dla mnie zwyczajnie nudne. Ale, jako, że nie lubię porzucać zaczętej książki, czytałam dalej. I nagle... nie mogłam się oderwać. Czytałam wszędzie, bez przerwy, dosłownie połykając rozdziały. Doszło do tego, że uciekłam z zajęć na uczelni, żeby tylko dowiedzieć się, co będzie dalej... O tak, historia naprawdę wciąga! Akcja jest dynamiczna, co chwilę sytuacja się zmienia, a przy tym w grę wchodzą uczucia głównych bohaterów, które... zaczynamy w pewnym momencie traktować, jak własne. Cieszymy się w chwilach ich radości, smucimy przy każdym niepowodzeniu, czy rozstaniu...  Jak w prawdziwym życiu, jak w prawdziwej miłości. Wielokrotnie zdarzało mi się mieć łzy w oczach i szczerze współczuć Tatianie, ale też zazdrościć jej wspaniałych, szczęśliwych chwil i zwyczajnie cieszyć się razem z nią. I to właśnie w tej książce jest piękne - jest nie tylko historią do przeczytania i zapomnienia. Potrafi dotknąć uczuć. Muszę przyznać, że niewielu pisarzy potrafi w swoją opowieść aż do tego stopnia zaangażować swojego czytelnika. Paullinie Simons bez wątpienia się udało.
Słyszałam opinie, jakoby książka była tylko bardziej wysublimowanym Harlequinem - jasne, mamy do czynienia z dużą ilością erotyzmu, infantylnym zachowaniem bohaterów czy sytuacjami tak sielskimi, że aż niewiarygodnymi. I dla jednych erotyzm jest pikantnym dodatkiem do historii, dla innych - elementem zawstydzającym albo gorszącym. Ale prawdę mówiąc, czy w prawdziwej miłości nie ma pożądania, fizyczności i seksu? Jest. Podobnie z nierzeczywistymi sytuacjami, w których odnajdują się zakochani... I dlatego uważam, że pisarka, nie pomijając tych kwestii, sprawiła, że opowieść nabiera realizmu. Przypomina prawdziwe życie. A przecież życie bywa nieprzewidywalne.
Bardzo duże wrażenie wywarł też na mnie inny aspekt książki - sposób, w jaki autorka opisała wojenną codzienność. Po raz kolejny widzimy ten dramatyczny światowy konflikt oczami jednostek, obywateli, ludzi, którzy muszą stawić czoła trudom rzeczywistości. Najbardziej wstrząsnął mną fragment książki, w którym Tania i jej rodzina walczyli z głodem. Nie ma tu owijania w bawełnę, nie ma koloryzowania. Poznajemy prawdę o socjaliźmie i tych "idealnych warunkach życia", jakie miał stwarzać - bezpośrednio tkwimy w tragedii, która dotyka ludzi. Widzimy ich dramatyczną walkę o przetrwanie i słabość, której ulegają. I widzimy niezłomną Tanię, jej siłę, jej wolę przetrwania i miłość, która trzyma ją przy życiu. Oraz Aleksandra, który gotów jest poświęcić wszystko, aby jego ukochana przeżyła. Fakt, że wątek miłosny osadzony jest w tak bezwzględnej, bezkompromisowej dla bohaterów rzeczywistości, dodaje całej historii dramatyzmu, ale także... piękna. Tym bardziej podziwiamy silne uczucie, tym bardziej przeżywamy każde wydarzenie, uwypuklone na tle deszczu pocisków, siarczystych mrozów i śmierci, czyhającej na każdym kroku.

Osobiście uważam, że Jeździec Miedziany jest warty uwagi. To wzruszająca, piękna historia dwojga ludzi, zakochanych w sobie bez pamięci, w tej miłości odnajdujących sens życia i siłę przetrwania. Pierwsza część trylogii kończy się dosyć smutno i niejednoznacznie, dlatego z pewnością w najbliższym czasie sięgnę po kontynuację, aby poznać dalsze losy Tatiany i Aleksandra. Ale póki co, polecam Jeźdźca Miedzianego. Naprawdę polecam.



Ta recenzja została nagrodzona w trzeciej edycji konkursu na recenzję tygodnia, organizowanego przez portal nakanapie.pl oraz księgarnię internetową Kumiko. Bardzo dziękuję! :)

6 marca 2011

Słów kilka o moich ukochanych książkach...

Książką, która jak dotąd pozostaje na szczycie mojej "top-listy" jest Sto lat samotności G. G. Marqueza. Jest to najsłynniejsze dzieło kolumbijskiego autora, które w gruncie rzeczy zaowocowało literacką Nagrodą Nobla. Tutaj możemy znaleźć trochę więcej informacji o fabule (ja nie chcę się w to teraz zagłębiać):

Mnie książka urzekła wielowątkowością oraz swoją formą - uwielbiam wszelkiego rodzaju sagi rodzinne i nie tylko, podążające za bohaterem od chwili narodzin aż do śmierci. W Stu latach samotności dostałam to wszystko kilka razy. Bo nie ma tu jednego bohatera, bez którego kończy się fabuła. Tutaj fabułą jest życie wielu pokoleń.
Do książki zamierzam powrócić, kiedy tylko nauczę się języka hiszpańskiego na tyle, żeby zmierzyć się z oryginałem.



Miło wspominam także lekturę Bikini J. L. Wiśniewskiego. Mimo, że nie jestem wielką fanką Samotności w sieci, to z chęcią sięgnęłam po kolejną pozycję z dorobku polskiego pisarza, którego nikomu nie trzeba przedstawiać. Jak już wspominałam, bardzo lubię książki, których fabuła osadzona jest w rzeczywistości historycznej. Dlatego też Bikini urzekło mnie podwójnie - nie tylko losem głównej bohaterki, ale też właśnie historią II wojny światowej, przedstawionej w nowej odsłonie. Powieść czytałam już jakiś czas temu, ale z chęcią do niej wrócę.



Jeżeli chodzi o Agathę Christie, to przede wszystkim żywię dla niej dozgonny podziw za całokształt twórczości. Dla mnie jest ona bezkonkurencyjną Królową Kryminału i wątpię, żeby to się kiedyś zmieniło. Jeśli chodzi o jej książki, to ciężko mi wybrać jedną, ulubioną. Wiele historii naprawdę trzymało mnie w napięciu do ostatniej strony, wiele mnie zaskoczyło, zdążyłam się zakochać zarówno w zarozumiałym Herculesie Poirocie, jak i przesłodkiej pannie Marple . Po powieści wybitnej Brytyjki sięgam co jakiś czas, na szczęście wciąż jeszcze nie przeczytałam wszystkich. Jeżeli miałabym na chybił-trafił wybrać jedną, która naprawdę mi się podobała, to zapewne strzelałabym w Morderstwo w Orient Expressie, najbardziej znane dzieło Christie i uznawane na całym świecie za najlepsze.



Cieniem wiatru C. Zafon uwiódł nie tylko mnie. Książka została uznana za bestseller, ma miliony fanów na całym świecie i przyczyniła się do wzrostu popularności hiszpańskiego pisarza. To, co głównie w niej doceniam to piękny sposób, w jaki można napisać o miłości do książek. Zagłębiając się w historii przedstawionej na kartkach, marzyła mi się wizyta na Cmentarzu Zapomnianych Książek i naprawdę zazdrościłam głównemu bohaterowi wszelakich przygód, jakie go spotykały. 
Zapewne powrócę do lektury, kiedy oryginalna wersja językowa nie będzie już wyzwaniem. :)



Oczywiście, jest jeszcze szereg książek sentymentalnych. Poznanych w dzieciństwie, budzących pierwszą radość z czytania i dostarczających pierwszych wzruszeń... Na pewno w tym gronie znajdzie się kultowa już Ania z Zielonego Wzgórza L. M. Montmogery. Oczywiście, pod pojedynczym tytułem mam na myśli całą serię.



O psie, który jeździł koleją Romana Pisarskiego była chyba jedyną lekturą szkolną, która wzruszyła chyba każdego, nawet moi koledzy płakali przy niej jak bobry. ;)


 Ta notka mogłaby nie mieć końca, ponieważ jest wiele książek, które na przestrzeni lat spędzonych na lekturze zapadły mi w pamięć i zapracowały sobie na miano moich ulubieńców. Jednak do wymienionych wyżej czuję największy sentyment, dlatego postanowiłam je wyróżnić.

3 marca 2011

M. Zusak - Złodziejka książek

Mała dziewczynka i Śmierć. Książka w książce. W tle wojna i trudna rzeczywistość... i kradziona literatura. Tak pokrótce można opisać Złodziejkę książek, z którą spędziłam ostatni tydzień lutego.

O powieści słyszałam już wcześniej, głównie za sprawą tego, że od dnia wydania była niekwestionowanym bestsellerem. Dlatego też z chęcią sięgnęłam po nią, zauważywszy na bibliotecznej półce. I właściwie od razu przeniosłam się w rzeczywistość Niemiec z lat II wojny światowej. Tam poznałam dwie osoby - Śmierć, która od tego momentu stała się moim przewodnikiem i Liesel Meminger,  dziewięcioletnią główną bohaterkę, której śladami podążałam, przewracając kartki. To właśnie wydarzenia z kilku lat życia tej dziewczynki stały się głównym wątkiem historii. Oddana przez biologiczną matkę do adopcji i przygarnięta przez Rosę i Hansa Hubermannów, rozpoczyna nowe życie przy Himmelstasse, w miasteczku Molching, nieopodal Monachium. Jak to zwykle bywa, nawiązuje przyjaźnie, zmaga się ze szkolną oraz domową codziennością. I z pokusą wykradania książek, na które w chwilach kryzysu nikogo nie stać. Ale nie tylko. Czasy, w jakich przyszło żyć Liesel i jej rodzicom, nie są łatwe. Dość szybko dziewczynka, a także jej najbliżsi i przyjaciele muszą stanąć w obliczu bezwzględnej ideologii nazistowskiej oraz dylematów wojny. I postępować tak, aby przeżyć.

Historia została przedstawiona w sposób specyficzny. Mamy w pewnym sensie do czynienia z "matrioszką" - nasza książka to opowieść nietypowego narratora - Śmierci - który, próbując zachować losy Liesel od zapomnienia, relacjonuje czytelnikom książkę autobiograficzną, napisaną przez główną bohaterkę. W ten pokręcony sposób stajemy się uczestnikami wydarzeń, które Liesel przeżyła i spisała w swoich wspomnieniach. Co więcej, Śmierć sama przyznaje się, że nie najlepiej idzie jej opowiadanie, zdarza jej się wyprzedzać akcję i wtrącać subiektywne odczucia. To wszystko sprawia, że historia staje się żywa, dynamiczna, ale przy tym, zabarwiona dramatyzmem.
 W książce poruszyła mnie także inna kwestia. Zwykle historie dotyczące II wojny światowej przedstawia się z perspektywy jej ofiar, ilustrując cierpienie jakiego doznały ze strony nazistów. Tutaj także nie brakuje takiego epizodu. Ale tym razem główni bohaterowie to Niemcy, to ich życie podglądamy i w związku z tym doznajemy niejako szeregu odkryć. Nie wszyscy niemieccy obywatele popierali wojnę i Hitlera. Część z nich miała sumienia. Serca. Była gotowa współczuć i pomagać. I tak samo, jak inne narody, musiała walczyć o przetrwanie w tych trudnych czasach. Pomimo to, wciąż zdarza się nam stawiać znak równości między Niemcem, a nazistą. Jak to odebrać w kontekście książki? Osobiście uważam, że otwiera ona oczy na tą kwestię. I w tym miejscu trzeba wyrazić ogromny podziw dla Markusa Zusaka, który potrafił odrzucić uprzedzenia i napisać piękną historię, która zmienia uczucia czytelnika i stara się wpłynąć na jego światopogląd... Naprawić świat.

Osobiście uważam, że Złodziejka książek to powieść magiczna. W pozornie nieprzyjaznej rzeczywistości, Liesel odkrywa najpiękniejsze i najważniejsze uczucia - miłość, przyjaźń, przywiązanie... Razem z nią także czytelnik doświadcza silnych wzruszeń. Zaprzyjaźnia się z dziewczynką, przeżywa każdą jej porażkę, z radością przyjmuje każdy sukces. I mimo, że nie uznałabym książki za wesołą, to jednak nie waham się powiedzieć, że jest ona naładowana pozytywną energią.

Ps. Czuję się w obowiązku dodać, że osobiście uwielbiam książki z historią w tle, zwłaszcza, kiedy ta historia dotyczy czasów II wojny światowej. Dlatego Złodziejka książek zajmuje zaszczytne miejsce, obok Stu lat samotności, w zbiorze lektur, które pokochałam od pierwszej strony. :)