25 sierpnia 2011

C. Ruiz Zafon - Pałac Północy

Nie lubię się pakować. A skoro nie lubię, to nagle znajduję czas na wszystko inne. W tym - na czytanie. Dlatego też z półki, wprost do moich rączek, powędrowała kolejna książka z urodzinowych zdobyczy, tym razem autorstwa Zafona, i została właściwie pochłonięta na dwa razy. Jak zwykle, nie zawiodła.

O hiszpańskim autorze nie muszę chyba zbyt wiele pisać. Carlos Ruiz Zafon już jakiś czas temu podbił serca polskich czytelników fenomenalnym Cieniem wiatru, a teraz utwierdza ich tylko w przekonaniu, że warto poświęcać czas jego twórczości. Dowodem na to jest fakt, że prawie każda z ostatnio opublikowanych w Polsce pozycji, od razu trafia na listy bestsellerów.

Pałac Północy to kolejna historia, którą autor wydał z myślą o nastoletnich czytelnikach. Rozgrywa się w latach 30. XX wieku, w Kalkucie. Ben i jego przyjaciele dorastali w sierocińcu. Tego lata nastaje dzień ich szesnastych urodzin, kiedy to będą zmuszeni opuścić progi będącej dla nich domem instytucji i rozpocząć dorosłe życie na własny rachunek. Niespodziewanie, Benowi zaczynają się przytrafiać dziwne rzeczy, a on sam poznaje mroczną historię swojego dzieciństwa. Z pomocą przyjaciół, postanawia stawić czoła demonom z przeszłości.

Jak już wcześniej wspomniałam, Zafon po raz kolejny przekonał mnie do swojego talentu. Pałac Północy to kolejna książka o niepowtarzalnym stylu i magicznym klimacie. Prosta, właściwie jednowątkowa opowieść wciąga już od pierwszego rozdziału. Dynamiczna akcja, obfitująca w nieprzewidziane zdarzenia, nie pozwala czytelnikowi na oderwanie się aż do samego końca. Nie brak tego, co zawsze urzekało mnie w twórczości tego pisarza - specyficznej atmosfery, przesyconej mrokiem tajemnic i fantastyką magii, nadającej historii mistyczny, niby nierealny wydźwięk. Przeobrażającej ją w swego rodzaju baśń...
Po raz kolejny podziwiałam niezwykle plastyczne opisy miejsc pojawiających się w opowieści. Zafon ma tą ciekawą umiejętność sprawiania, że tło, na którym rozgrywa się historia, staje się jej częścią. Wydaje się być żywe, aktywnie brać udział w wydarzeniach. Nigdy, po skończeniu lektury, nie umiem sobie wyobrazić możliwości, że akcja rozgrywa się w innych realiach. U tego pisarza opowieść i jej miejsca są nierozerwalnie związane.
Na uwagę zasługują także bohaterowie książki i przesłanie, jakie jest z nimi związane. Wychowankowie sierocińca St. Patrick's, Ben i szóstka jego przyjaciół, to młodzi ludzie o wspaniałych charakterach. Każde z nich można podziwiać za inną umiejętność. Lecz to, co tak naprawdę zostaje w głowie czytelnika po skończonej lekturze, to przedstawiony przez nich obraz pięknej przyjaźni, dającej oparcie i poczucie przynależności. Czytając, byłam pełna podziwu dla determinacji i odwagi bohaterów, którzy dla siebie nawzajem byli w stanie zrobić wszystko. Muszę przyznać, że Pałac Północy, obok swojej głównej historii, przekazuje też wspaniałe świadectwo uczuć, jakie mogą żywić wobec siebie prawdziwi przyjaciele. I to naprawdę mnie urzekło.
Jedyną rysą na szkle, w przypadku tej książki, było dla mnie zakończenie. A właściwie, może nie samo zakończenie, ale kulminacyjne wydarzenia. Satysfakcjonuje mnie, że sprawy przybrały taki, a nie inny, obrót, ale wydaje mi się to mocno naciągane. Dlaczego..? Nie chcę Wam psuć lektury. Ale kto czytał inne powieści Zafona, ten wie, że autor ma skłonności do rozwiązywania akcji trochę nieprawdopodobnymi sposobami. I tutaj właśnie tak było.

Tak, czy siak, Pałac Północy to piękna i ciekawa powieść. Mimo, że uznawana za młodzieżową, to myślę, że spodoba się czytelnikom w różnym wieku. Zresztą, we wstępie sam autor dedykuje ją wszystkim, nie tylko nastolatkom. Ja ponownie ulegam czarowi tej trochę niecodziennej, trochę mrocznej lektury i pozostaję wierną fanką pisarza i jego dzieł. Z niecierpliwością będę czekać na Światła września, mające się pojawić w polskich księgarniach już za dwa miesiące! :)


PS. Dziś mówię Wam "do zobaczenia". W sobotę rano wyjeżdżam na upragniony urlop, prawdopodobnie bez dostępu do internetu. Toteż nowe recenzje pojawią się dopiero w połowie września. Ale jest na co czekać, bo zabieram ze sobą Rękę Fatimy oraz Numery. Czas uciekać. :) A teraz zmykam i biorę się w końcu za pakowanie. Pozdrawiam! :)

24 sierpnia 2011

S. Gruen - Woda dla słoni

Kolejna książka z urodzinowego stosiku została przeze mnie po prostu pochłonięta. Myślałam, że w ferworze pakowania nie będę miała czasu na zatapianie się w lekturze, ale... Zaczęłam czytać i magicznie, czas się znalazł. ;) Muszę przyznać, że mój Ukochany zdobył dla mnie naprawdę fajny prezent, a ja nie żałuję, że zapoznałam się z tą pozycją.

Dopiero za sprawą trailerów do filmu, nakręconego na podstawie tej powieści, usłyszałam o autorce, Sarze Gruen. Kanadyjka opublikowała już cztery książki, choć niezbyt znane w Polsce (a przynajmniej ja nigdy o nich nie słyszałam). We wszystkich ważną rolę odgrywają zwierzęta - tak samo, jak w życiu pisarki, która wspiera różnego rodzaju działalności charytatywne na rzecz fauny.

Woda dla słoni to historia Jacoba Jankowskiego, który po tragicznej śmierci rodziców, pod wpływem rozpaczy, porzuca studia weterynaryjne i zaciąga się do pracy w cyrku. Szybko zostaje doceniony za swoje wykształcenie i pod okiem tresera Augusta, roztacza opiekę nad cyrkową menażerią. Dzięki pracy, Jacob poznaje realia wędrownego życia, stara się uporać ze smutkiem i nawiązuje nowe przyjaźnie. Najważniejszą osobą w jego nowym otoczeniu staje się Marlena, treserka koni oraz... żona Augusta.

Na początku przyznam, że po książce spodziewałam się czegoś innego, niż dostałam. Patrząc na zapowiedzi filmu, dochodziłam do wniosku, że Woda dla słoni, to kolejny romans, tyle, że umiejscowiony w niecodziennych okolicznościach. Jakże się pomyliłam! Okazuje się bowiem, że wątek miłosny, choć odgrywa kluczową rolę, nie jest jedynym w tej powieści. Bardzo ważne okazują się również inne aspekty cyrkowego życia Jacoba - zarówno te związane ze sposobem prowadzenia egzystencji oraz współżycia z ludźmi, jak i te dotyczące traktowania zwierząt. Autorka opisuje cyrkową rzeczywistość z wprawą i niemałą wiedzą. Poznajemy nie tylko ciekawe sekrety, jakie kryją kolorowe brezenty namiotów, ale także niełatwą codzienność pracowników tego przybytku rozrywki. Okazuje się, że ci, z pozoru weseli, ludzie każdego dnia muszą dosłownie walczyć o swoje przetrwanie. W takiej trudnej rzeczywistości przychodzi właśnie odnaleźć się Jacobowi, do tej pory grzecznemu studentowi, niezbyt doświadczonemu przez życie. Chłopak musi zdecydować, jakim chce być człowiekiem i wytrwać w swoim postanowieniu.
Gruen w piękny sposób skupia uwagę czytelnika na kwestiach dotyczących traktowania zwierząt. Przytacza szereg przykładowych sytuacji, które pokazują, że te futrzaste istoty potrafią kochać, odczuwać radość, czy ból. Dodatkowo, są inteligentne, myślą logicznie i są w stanie wpływać na losy człowieka. Czytając, najbardziej polubiłam właśnie zwierzęcych bohaterów - słonicę Rosie, suczkę Królewnę i szympansa Bobo, który przywodził mi na myśl małe, spragnione miłości dziecko. Spodobały mi się również ciepłe uczucia, jakie Jacob żywił wobec swojej menażerii. Autorka zrobiła z niego wzór do naśladowania - wzór, w jaki sposób człowiek powinien odnosić się do zwierząt i nie być obojętny na ich cierpienie.
Mniej entuzjastycznie wypowiem się na temat wątku miłosnego. W moim odczuciu, był on po prostu nudnawy. Niby trudne okoliczności, które nie pozwalały bohaterom zbytnio zbliżyć się do siebie, niby szlachetne zachowanie obojga, które miało powstrzymać ich od zdrady... Ale jakoś tak, relacja Marleny i Jacoba stała w miejscu. Finał tej historii okazuje się zupełnie przypadkowy, zakończony jakby w pośpiechu, czego nie lubię w powieściach o miłości... Tak więc, ten aspekt Wody dla słoni zupełnie mi się nie podobał.
Cała powieść okazuje się być piękną, pełną przygód historią człowieka, szukającego swego miejsca na ziemi. Napisana prostym i przyjemnym językiem sprawia, że ciężko się od niej oderwać. Czytelnik chce wiedzieć więcej i więcej o tym, jak potoczą się losy młodego weterynarza.
Mogłabym napisać jeszcze drugie tyle o wszystkich wątkach, kwestiach, które mnie zaciekawiły i zauroczyły, ale... pozostawię Wam przyjemność odkrycia innych walorów Wody dla słoni. Nie sugerujcie się wątkiem miłosnym - to nie żadne romansidło. To po prostu piękna książka o niecodziennym życiu, o prawdziwych uczuciach i tym, co dla człowieka powinno być naprawdę ważne.

20 sierpnia 2011

W. Cejrowski - Podróżnik WC. Wydanie II poprawione.

Ta książka bardzo mnie kusiła. Najpierw, pojawiając się na wszystkich portalach księgarskich i wielu blogach. A potem, stojąc na mojej półce i nakłaniając do szybkiego wyczytywania poprzedniego stosu. I w końcu nastał dzień, kiedy nareszcie mogłam się do niej zabrać! Jak zwykle, nie zawiodłam się, a nawet wręcz przeciwnie - jestem zachwycona!

Sylwetki Wojciecha Cejrowskiego nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Ten polski podróżnik, dziennikarz i publicysta już dawno zdobył sobie sławę dzięki relacjom ze swoich eskapad. Najpierw oczarował nimi słuchaczy radiowych, potem występował także w telewizji, przez lata prowadząc własne, autorskie programy (obecnie Boso w TVN Style). Książki, co prawda, wydawał już wcześniej, ale prawdziwymi bestsellerami stały się te, które opublikowano ostatnio: Gringo wśród dzikich plemion oraz Rio Anaconda.

Podróżnik WC to pierwsza podróżnicza pozycja w dorobku tego autora. Pierwotnie wydano ją w 1997 roku, a obecnie możemy czytać wznowienie z 2010 roku. Jest to zbiór krótkich opowieści, anegdot, jakie podróżnik zgromadził podczas wyprawy do Ameryki Łacińskiej. Nie brak tam także wspomnień z wizyty w Ameryce Północnej - Meksyku i USA. Treść jest bogato ilustrowana pięknymi fotografiami wykonanymi przez Cejrowskiego na szlakach jego wędrówek.

Powiem wprost - uwielbiam książki Cejrowskiego! Dzięki nim przekonałam się do literatury podróżniczej i chyba na zawsze pozostaną one dla mnie wzorem wspaniałej lektury z tego gatunku. Podróżnik WC zdecydowanie dołączył do tego zacnego grona. Ta pozycja to, jak zwykle, mieszanka egzotyki odległych miejsc, praktycznych porad autora odnośnie wypraw i anegdot kulturowo-socjologicznych. I to wszystko przyprawione dużą dawką humoru! U Cejrowskiego podoba mi się to, że nie zanudza on swoich czytelników przydługimi opisami bujnej przyrody ani obrzędów religijnych tubylczych plemion. Jego relacje są zwięzłe i konkretne, choć nie brak im polotu i lekkości. Potrafią przykuć uwagę czytelnika na długo. I przy okazji, nauczyć go trochę o prawdziwym świecie. Historie, o których opowiada autor, wciągnęły mnie niesamowicie i, mimo, że starałam się książką delektować, pochłonęłam ją w niecałe dwa dni! A szkoda, bo chętnie dowiedziałabym się czegoś jeszcze o pięknych, dzikich i tak mi obcych miejscach, które ten podróznik-szczęściarz miał okazję zobaczyć na własne oczy.
Wśród bohaterów, na pierwszy plan wysuwa się nasz narrator i przewodnik, a zarazem uczestnik wszystkich wydarzeń, czyli pan Wojciech. Oprócz niego, poznajemy wiele osób, które przewijają się w jego opowieściach. Czasem są to bywalcy małego baru, w którym autor pija poranną kawę, czasem członkowie zamieszkującego dziewiczą, leśną gęstwinę plemienia o nikomu nieznanej nazwie. Ważne jest to, że w oczach naszego przewodnika każda z tych osób jest równie ważna - niezależnie od tego, czy pojawiła się tylko na sekundę, czy na dłużej, niezależnie, czy miała przyjazne, czy... inne zamiary. Każdemu Cejrowski poświęca przynajmniej chwilę uwagi, dając czytelnikowi do zrozumienia, że to właśnie ci ludzie tworzą opowiadaną przez niego historię. Oczywiście, tłem dla ich życia, postrzeganego przez nas jako "inne" po prostu, są opisy pięknej, ale także niebezpiecznej dzikiej przyrody, z którą autor styka się na każdym kroku.
Jedyny minus tej lektury, to rzecz czysto "techniczna", że tak to ujmę. Mianowicie, papier, na którym wydrukowano książkę, odbija światło. Niby bzdura, ale czytanie przy sztucznym oświetleniu staje się drogą przez mękę. Zauważyłam to i informuje Was, bo mnie trochę to irytowało. Ale nie na tyle, żeby zaniechać czytania.

Gorąco polecam wszystkim zarówno Podróżnika WC, jak i inne dzieła Cejrowskiego. Dla każdego, kto marzy o podróżach w nieznane, przygodach i poznawaniu odległych kultur, lektura tych pozycji będzie na pewno wielka przyjemnością, a może także inspiracją do działania. Ja sama z niecierpliwością będę wyczekiwać nowych opowieści spod pióra naszego podróżnika albo chociaż wznowień tych, które już powstały.

18 sierpnia 2011

P. Simons - Tully. Tom 1.

Do tej pozycji przyciągnęło mnie znajome nazwisko Paulliny Simons i wspomnienie o fenomenalnym, według mnie, cyklu o Tatianie i Aleksandrze. W niepewność wprowadziło mnie oznaczenie, jakoby Tully występowała w dwóch tomach, zwłaszcza, że ani w bibliotece, ani w Internecie, w formie e-bookowej drugiej części nie znalazłam. Mimo to, przystąpiłam do lektury z nadzieją, że jeszcze kiedyś uda mi się poznać dalszy ciąg powieści.
O samej autorce pisałam więcej przy okazji recenzowania Jeźdźca Miedzianego i jego kontynuacji. Ta Amerykanka rosyjskiego pochodzenia ma w swoim dorobku jeszcze pięć innych powieści o tematyce obyczajowej. Wszystkie zostały okrzyknięte bestsellerami i przysporzyły Simons mnóstwa fanów na całym świecie. Tully była pierwszą jej publikacją.
Akcja tej historii rozgrywa się w drugiej połowie XX. wieku, w miasteczku Topeka, leżącym w samym sercu Ameryki. Tully jest zamkniętą w sobie młodą dziewczyną z patologicznej rodziny. Codziennie zmaga się z problemami, jakie życie rzuca jej pod nogi. Jednocześnie, wraz z dwoma najlepszymi przyjaciółkami – Julie i Jennifer – planuje swoją przyszłość na uniwersytecie i każdego dnia walczy z trudnościami dojrzewania. Niestety, z różnym skutkiem.
Moje uczucia co do tej książki są mieszane. Z początku nawet mnie wciągnęła, chwytałam łapczywie każde słowo, które prowadziło mnie dalej w przyszłość głównej bohaterki. Pod koniec poczułam jednak znużenie, wynikające chyba ze specyficznego charakteru samej historii. Generalnie, książka jest napisana lekkim i przyjemnym językiem, choć muszę przyznać, że bardzo irytowało mnie nieudolne tłumaczenie (np. cheerleaderki były nazwane „grupą entuzjastek drużyny futbolowej”). Rozumiem dbałość o nasz język narodowy, ale bez przesady. Mimo to, dosyć dynamiczna akcja pozwala nam wsiąknąć w klimat historii. Autorka przedstawia nam główną bohaterkę w konkretnym momencie jej życia i od tej chwili stajemy się świadkami jej poczynań. W życiu Tully co chwilę następuje jakieś ważne wydarzenie, nie raz skaczemy w czasie o dłuższy okres w przód, nie raz wracamy, aby poznać jakąś sytuację w retrospekcji. Mniej więcej od połowy, lektura staje się monotonna. Tully utyka w pewnej niezbyt komfortowej dla siebie sytuacji i wszelka fabuła zaczyna obracać się wokół jej działań oraz przemyśleń na tenże temat. Szczerze mówiąc, z ustęsknieniem czekałam, aby wreszcie dobrnąć do końca książki.
Bez bicia przyznam też, że wykreowana przez Simons postać głównej bohaterki nie przypadła mi do gustu. Wiem, że Tully miała z założenia być osobą trudną, zmagającą się z przeciwnościami losu i z własnymi demonami, ale... Jakoś nie przemówiła do mnie. Wiem, że gdybym poznała ją w realnym życiu, pewnie unikałabym jej towarzystwa, bo zwyczajnie nie przepadam za ludźmi o takim charakterze. Z tego powodu, w pewnym momencie zachowanie dziewczyny zaczęło mnie irytować. I na tym koniec z przyjemności śledzenia jej losów.
Mimo wszystko, autorka w bardzo ciekawy sposób przedstawiła w książce losy młodej osoby, która wychowywała się trochę "samopas", bez wzorców, bez ciepłych uczuć. Pokazała, jak z nieszczęśliwego dziecka wyrosła dorosła kobieta z mądrymi ambicjami. Kobieta o ugruntowanych poglądach na różne kwestie. O skołatanym, szukającym ostoi sercu. Kobieta potrafiąca współczuć, potrafiąca nieść pomoc innym. Przesłanie, jakie niesie za sobą Tully wydaje mi się być pozytywne - chociaż wiem, że wielu czytelników wyniesie z tej powieści inne wnioski, które zdominują ich opinie.
Pisząc tą recenzję, mam świadomość, że nie znam całej historii. Być może, po przeczytaniu drugiego tomu, spojrzę całościowo zarówno na Tully, jak i jej życie, i może zmienię zdanie na temat tej książki. Póki co, mogę jednak powiedzieć, że trochę mnie zawiodła, zwłaszcza, że spodziewałam się czegoś równie porywającego, co Jeździec Miedziany. W każdym razie, będę szukać drugiej części, a innym dziełom Simons na pewno dam szansę.

PS. Gdyby ktoś z odwiedzających mojego bloga miał jakieś namiary na e-bookową wersję 2 tomu Tully, to proszę, niech da znać w komentarzu. :)

15 sierpnia 2011

P. Gregory - Błazen królowej

Błazen królowej trafił do mojego stosiku całkiem przypadkiem. Do biblioteki szłam z nadzieją upolowania Wiecznej księżniczki, o której wiele dobrego czytałam na blogach swego czasu, ale nie udało się. W zamian, czekał na mnie opasły tom autorstwa tej samej pisarki, więc postanowiłam dać mu szansę. Jako, że historię Tudorów uważam za całkiem interesującą, książka bardzo przypadła mi do gustu.

O Philippie Gregory poczytałam dopiero po skończeniu powieści. I dowiedziałam się całkiem ciekawych rzeczy! Otóż, ma ona w swoim dorobku cały cykl, tzw. Powieści Tudorowskich, co jest dla mnie prawdziwie radosną wiadomością, bo oznacza, że moja przygoda z tym fragmentem historii Anglii na pewno zbyt szybko się nie skończy. W dodatku, sama pisarka została okrzyknięta mistrzynią prozy historycznej, a jej dzieła są powszechnie cenione zarówno za ich historyczną wiarygodność, jak i lekki, przyjemny styl pisania.

Błazen królowej to opowieść o młodej Żydówce, Hannie, która uciekając wraz z ojcem przed hiszpańską Świętą Inkwizycją i szukając bezpiecznego miejsca, trafia do XVI-wiecznej Anglii. Zrządzeniem losu zostaje przyjęta na dwór króla Edwarda. Dziewczyna posiada dar jasnowidzenia, zostaje jej więc powierzona funkcja bożego głupca, czyli błazna. Mimo tego, iż pozornie odnajduje swoje miejsce na ziemi, Hanna nie może pozbyć się lęku przed oskarżeniem o herezję. Jednocześnie zmaga się z własnymi uczuciami, które żywi wobec swojego pana - lorda Dudley'a, podziwianych królowej Marii i księżniczki Elżbiety, a także... wobec wybranego jej przez ojca narzeczonego, Daniela.

Od razu mogę szczerze przyznać, że książka oczarowała mnie od pierwszej strony. Może to kwestia tego, że zawsze interesowałam się Tudorami i po obejrzeniu serialu Dynastia Tudorów oraz filmu Kochanice króla, brakowało mi kontynuacji. Przedstawienia w jakiejś formie losów dzieci tego słynnego władcy, o którym świat wciąż nie może zapomnieć. A może po prostu sam fakt, że książka jest naprawdę dobra, tak na mnie zadziałał. W każdym razie, opowieść wciągnęła mnie niesamowicie. Akcja jest wartka, nie ma nudnawych przestojów. Główna bohaterka ciągle znajduje się w centrum wydarzeń - to właśnie jej słowami opowiedziana jest historia. Czytelnik towarzyszy jej przez cały czas, dzięki czemu może odnieść wrażenie, że sam jest uczestnikiem tych zagmatwanych losów. Co więcej, Philippie Gregory udaje się snuć tą opowieść językiem współczesnym, przyjemnym i lekkim. Nawet kwestie polityczne, czy religijne są potraktowane tylko i wyłącznie jako tło dla wątku obyczajowego.
Bardzo podobali mi się bohaterowie. Pisarka nie tylko przybliża nam sylwetki władców znanych z lekcji historii, ale też buduje postać Hanny, młodej dziewczyny, której życie nie jest wolne od zmartwień i dylematów. Nie jest ona postacią kryształową, jak prawdziwy, żywy człowiek ma swoje wzloty i upadki, ale właśnie dzięki temu realizmowi jesteśmy w stanie uwierzyć w jej relację i poczuć do niej sympatię. Osobiście, żal mi było rozstawać się z nią na końcu powieści. Bardzo polubiłam też jej narzeczonego Daniela, który okazał się mądrym i wyrozumiałym mężczyzną. Co ciekawe, nie przypadł mi do gustu żaden mieszkaniec dworu i byłam dosyć mocno zaskoczona, dowiadując się niektórych rzeczy o królowej Marii, czy księżniczce Elżbiecie.
Jak zwykle, bardzo podobał mi się aspekt historyczny powieści. Philippa Gregory wiele pracy włożyła w to, aby poznać i rzetelnie przedstawić czytelnikowi prawdziwe losy władców z dynastii Tudorów. Czytając Błazna królowej możemy poznać zarówno królewskie zwyczaje, jak i odkryć sekrety, intrygi, których na dworze nigdy nie brakuje. Mamy szansę dowiedzieć się tych ciekawych rzeczy, które na lekcjach historii zwykle są pomijane i uznawane za nieważne. A przecież w badaniu dawnych dziejów interesują nas także szczegóły! I, na szczęście, autorka o tym nie zapomina. Jak już wspominałam, mimo tego, że jest to książka historyczna, zachowuje swoją świeżość. I dzięki temu staje się wspaniałą lekturą o tym, jak kształtowały się losy Wielkiej Brytanii.

Tą książkę z pełnym przekonaniem polecam wszystkim. Spodoba się zarówno miłośnikom historii obyczajowych, romansów, jak i tym, którzy lubią poznawać odległe czasy. Sama jestem naprawdę zachwycona i jeszcze nie raz sięgnę po twórczość Philippy Gregory. Oby więcej takich bibliotecznych niespodzianek! :)

14 sierpnia 2011

Polecanki!

Do kolejnej blogowej zabawy zaprosiła mnie Dosiak. Polecanki, to sposób na podzielenie się z Wami moimi ulubionymi miejscami w sieci - trzema blogami, trzema portalami i trzema stronami. 

Blogi
Co do blogów, zaznaczam, że wymienione przeze mnie blogi czytelnicze, to kropla w morzu tych, na które zaglądam. Pierwszą pozycję potraktuję więc zbiorczo.
  1. Blogi czytelnicze - nie będę się rozpisywać na ich temat, odsyłam więc do moich linków, gdzie wymienione są blogi, które w miarę regularnie odwiedzam :)
  2. Little Labyrinth - trafiłam tam, gdyż zachwyciły mnie zdjęcia autorki, publikowane na Deviantart. I... zostałam. Lubię przyglądać się, jak rosną jej przesłodkie dzieciaki, a przy okazji podziwiam kunszt fotograficzny. :)
  3. Moje Wypieki - blog w sieci znany i lubiany. U mnie zasłużył się nie raz i nie dwa, często, gdy napada mnie chęć na pieczenie czegoś słodkiego, szukam tam inspiracji. :)
Portale
  1. NaKanapie.pl - portal książkowy. Lubię go bardzo dlatego, że... często nagradza mnie w różnych konkursach. A oprócz tego, to kopalnia tytułów, często służąca mi poradą, co warto czytać.
  2. Wizaż.pl - Wizaż broni, Wizaż radzi, Wizaż nigdy Cię nie zdradzi. To prawdziwa biblia dla każdej dbającej o siebie kobiety, lubiącej wiedzieć co w kwestii mody i urody jest na topie. Moja zażyłość z tym portalem doszła do takiego poziomu, że przed najbardziej błahymi zakupami w drogerii, odpalam ich ranking KWC i sprawdzam, co warto kupić! ;)
  3. Postcrossing - polecam każdemu, kto lubi dostawać kartki pocztowe. Ja wsiąkłam w postcrossing już w zeszłym roku i coraz powiększam kolekcję pocztówek z całego świata. Po szczegóły odsyłam Was na stronę :)
Strony
Nie mam chyba konkretnych stron, które mogłabym szczególnie polecić. Dlatego podam trzy, które odwiedzam bardzo często. Na pewno YouTube, to miejsce w sieci, które lubię odwiedzać. Zwłaszcza oglądać tzw. "filmiki urodowe". ;) Podobnie Accu Weather, amerykański portal pogodowy, którego prognozy, jak dotąd, są dla mnie całkiem wiarygodne. Jeszcze się nie zawiodłam. No i, oczywiście, nieodzowny w moim domu Kwejk. Bo lubię się śmiać. :D

Do zabawy zapraszam Niedopisanie i Klaudynę.
Pozdrowienia! :)

11 sierpnia 2011

Stosik urodzinowy :) (7)

Druga w dniu dzisiejszym notka, tym razem stosikowa. Czekałam na te książki z wielką radością. Każdą z nich bardzo chciałam mieć, a okazja sprzyjała temu, żeby moje pragnienie się spełniło. Dopiero dziś otrzymałam ostatnią przesyłkę i od razu pokazuję.

A więc po kolei:
  • S. Gruen - Woda dla słoni oraz I. Falcones - Ręka Fatimy - prezenty od Ukochanego :)
  • C. R. Zafon - Pałac Północy i W. Cejrowski - Podróżnik WC - to "prezent" od serwisu nakanapie.pl, który nagrodził moją recenzję kuponem rabatowym do księgarni Kumiko :)
  • R. Ward - Numery. Czas uciekać - prezent od Brata :)
  • M. Vargas Llosa - Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki - to jest prezent ode mnie dla mnie. Lubię od czasu do czasu kupić sobie dobrą lekturę, a ta nie dość, że uznana za bestseller, to jeszcze nagrodzona Noblem. Więc myślę, że będzie w sam raz. :)
Za dwa tygodnie jadę na urlop, podejrzewam więc, że część recenzji z tego stosiku pojawi się dopiero w połowie września. Przede mną jeszcze dwie pozycje z poprzedniego stosu, tak więc na razie na brak lektur nie będę narzekać. :)
Pozdrawiam ciepło!

A. Christie - Tajemnica Bladego Konia

Dziś na blogu pojawia się kolejny kryminał. Jakoś ostatnio ciągnie mnie do mrocznych zagadek (może przez pogodę? ;) ). Mimo, że znów sięgnęłam po sprawdzoną Christie, tym razem jestem zawiedziona i taki stan rzeczy jest dla mnie nie lada niespodzianką.

Akcja Tajemnicy Bladego Konia zaczyna się od morderstwa znanego i szanowanego katolickiego duchownego - księdza Gormana. Okazuje się, że tuż przed śmiercią wszedł on w posiadanie listy nazwisk, która mogła przyczynić się do jego zguby. Policja i przypadkowo zaangażowany w sprawę Mark Easterbrook próbują dojść do ujęcia sprawcy tej zbrodni. Po drodze okazuje się jednak, że we wszystko zamieszane są lokalne czarownice, praktykujące niezbyt przyjazną bliźniemu magię...

No i cóż... Nadszedł ten dzień, kiedy muszę przyznać, że tym razem lektura kryminału Christie nie przypadła mi do gustu. Dlaczego? Są co najmniej trzy powody.
Po pierwsze, zdziwiła mnie i zniechęciła bardzo powolnie rozwijająca się akcja. Zazwyczaj, w książkach tej pisarki, już od pierwszego zdania czytelnik wciąga się w zagadkę i wraz z bohaterami podąża w kierunku jej rozwiązania. Nie ma dłużyzn i bezsensownych przestojów. Tym razem było jednak zupełnie inaczej. Książka jest, mówiąc wprost, przegadana. Zamiast zwrotów akcji i realnego działania, dostajemy tylko rozmowy, przemyślenia, najczęściej niewiele wnoszące do tematu. Byłam niezmiernie zaskoczona, kiedy, przewróciwszy setną stronę książki (liczącej ich około 170), złapałam się na myśli, że właściwie nic się jeszcze nie wydarzyło! Później doszłam do wniosku, że może trafiłam na książkę, którą Christie chciała napisać trochę inaczej, dla urozmaicenia. Jeśli tak - to niestety, ja tego nie kupuję.
Po drugie, bohaterowie. Wyjątkowo nudni, bez wyrazu, bez finezji i kreatywności, których nie brakuje Poirotowi czy pannie Marple. W Tajemnicy Bladego Konia śledztwo jest prowadzone przez przypadkowego policjanta, pomaga mu przypadkowy obywatel, wspomniany wcześniej Mark Easterbrook, wykazujący się wyjątkowym brakiem samodzielnego myślenia. Na dodatek, w powieści pojawia się pani Olivier, fanom Christie znana z niektórych książek, zwiastująca poprawę sytuacji, jako, że zawsze miała dobre pomysły na rozwiązanie zagadek (jak przystało na autorkę kryminałów). Jak wielkie okazuje się rozczarowanie czytelnika, kiedy okazuje się, że pełni ona tylko rolę trzecioplanową! Jedyną postacią, która okazała się interesująca, była Ginger, aktywnie pomagająca w śledztwie.
Po trzecie, nie spodobał mi się wpleciony w fabułę element fantastyczny. Nie przepadam za czarami i nadprzyrodzonymi siłami, zwłaszcza jeżeli są tylko niecodziennym dodatkiem do realistycznej historii. Tutaj autorka postanowiła nadać pubowi pod Bladym Koniem inny wymiar, sprawiając, że w ostatecznym rozrachunku czytelnik może odnieść wrażenie, iż cała sprawa była w gruncie rzeczy trochę... niedorzeczna.
Tajemnica Bladego Konia broni się tylko jednym aspektem - zakończeniem. Nie udało mi się rozgryźć intrygi i muszę przyznać, że odkrycie mordercy zaskoczyło mnie i nie rozczarowało. Dzięki temu, cała historia nabrała trochę innego wydźwięku.

Niestety, z ciężkim sercem muszę odradzić lekturę. Jest to jedno ze słabszych dzieł Królowej Kryminału i mam nadzieję, że jedno z niewielu. Tych, którzy mają chęć na dobrą intrygę, odsyłam do innych tytułów Agaty Christie.

7 sierpnia 2011

T. Capote - Śniadanie u Tiffany'ego

Śniadanie u Tiffany'ego "prześladowało" mnie już od dawna. Najpierw moja dobra koleżanka przez dłuższy czas pozostawała pod silnym urokiem filmu i nie omieszkała mi o tym opowiedzieć. Potem, kilka razy, sama natknęłam się na niego w telewizji i już-już miałam obejrzeć, ale zawsze coś stawało mi na przeszkodzie. W końcu, postanowiłam się zapoznać z wersją książkową, no i przy ostatniej wizycie w bibliotece znalazłam w końcu dostępny egzemplarz na półce. I chyba jednak nie jestem stuprocentowo usatysfakcjonowana.

Mimo tej długiej historii wstępnej, nigdy nie znalazłam okazji, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o autorze. Nie znam innych utworów Trumana Capote'a, choć wiem, że napisał ich jeszcze kilka i, że raczej mają one formę kilkudziesięciostronicowych opowiadań. Są wśród nich także sztuki, a nawet pamiętniki. Autor tworzył w latach 1948-1982, stąd obraz świata w jego dziełach nosi ślady stylu retro. Choć dorobek Capote'a jest dosyć spory, to jednak nie wiem, czy jeszcze kiedyś skuszę się, by z niego czerpać.

Sama książka opowiada pobieżnie historię znajomości narratora z Holly Golightly, sąsiadką mieszkającą w tej samej kamienicy, młodą, piękną i trochę zwariowaną kobietą. Żeby nie zdradzać zbyt wiele, powinnam na tym opisie poprzestać, ale dodam jeszcze, że mężczyzna jest bardzo zafascynowany główną bohaterką i właśnie dzięki temu, poznajemy ją lepiej i śledzimy jej losy przez nieokreślony bliżej czas.

Muszę przyznać, że ta pozycja, niestety, rozczarowała mnie. Spodziewałam się... po prostu więcej. Okrzyczany film, książka przez wielu uznawana za klasykę, a tak naprawdę historia jest krótka, prosta i nie wnosi w życie czytelnika zbyt wiele. Pierwszy raz od dawna nie mogłam się skupić na tym, co czytam, a akcja dłużyła mi się, mimo, że powieść liczy niespełna 70 stron... Odniosłam wrażenie, że wydarzenia, które budują fabułę są chaotyczne, nie zawsze wnoszą do wątku konkretne informacje, a czasem wręcz wydają się nieprawdopodobne i zupełnie przypadkowe. Owszem, autor w ciekawy sposób przedstawia nam Holly. Jej odrobinę niecodzienny styl życia widzimy oczami "zwykłego" mężczyzny, przez co staje się on dodatkowo trochę tajemniczy. Ale w gruncie rzeczy, czytelnik tak naprawdę przez kilkadziesiąt stron podąża za młodą kobietą, angażując się w wydarzenia jej egzystencji, a potem na koniec właściwie nie dostaje nawet porządnej puenty. Oczywiście, na upartego można by doszukiwać się tutaj prawd o miłości, o lekkim stylu życia, czy o nieszczęściu samotności... Ale czy naprawdę muszę się czegoś doszukiwać w jednym z klasyków literatury?
Bohaterowie w tej książce zostali potraktowani dosyć marginalnie. Nawet o narratorze, który jest przecież naszym przewodnikiem, nie wiemy zbyt dużo. Można odnieść wrażenie, że każda pojawiająca się w fabule osoba, została wprowadzona tylko po to, aby stworzyć jeszcze bardziej barwne tło dla Holly lub sprowokować jakiś zwrot w akcji. Inaczej jest z główną bohaterką - ciężko mi stwierdzić, czy ją polubiłam, czy nie. Z jednej strony, trochę mnie irytowało jej podejście do świata, jej egoistyczny sposób traktowania innych. Ale z drugiej strony, pewne wypadki losowe jakie ją ukształtowały, budziły we mnie współczucie lub litość. Mimo to, pozostała mi wobec niej jakaś rezerwa.
Jak już wcześniej wspomniałam, najbardziej rozczarowało mnie zakończenie. Owszem, historia została zamknięta i nie może być mowy o urwanej fabule. Ale właściwie, w żaden sposób nie rozwiązało to głównych problemów, jakie Capote poruszał w swojej historii. Bardziej może odsunęło je w nieznaną przyszłość.

Nie mogę powiedzieć, że Śniadanie u Tiffany'ego mi się podobało. Dłużąca się, ale krótka i prosta historia to nie to, czego oczekiwałam. Nie znam filmu - może jest lepszy? Jeśli kiedyś będę miała okazję, to sprawdzę. Póki co, odstawiam jednak twórczość Capote'a na jakiś czas.

6 sierpnia 2011

One Lovely Blog Award

Dopadła i mnie nominacja w tej blogowej zabawie - dziękuję za nią Przepowiedni. :)

Zasady:
- napisz u siebie podziękowania i wklej link blogera, który cię nominował,
- napisz o sobie siedem rzeczy,
- nominuj szesnaście innych, cudownych blogerów (nie można nominować osoby, która cię nominowała),
- napisz im komentarz, by dowiedzieli się o nagrodzie i nominacji.



Nie tak dawno pisałam notkę o moich małych sekretach, dlatego ciężko mi będzie wymyślić coś nowego, ale postaram się:
  1. Mam urodziny w sierpniu. W związku z tym, już niedługo będę mogła pochwalić się urodzinowym stosikiem :)
  2. Właśnie udało mi się dostać na drugi kierunek na studiach - filologię angielską. Mam nadzieję, że dam sobie radę. :)
  3. Mam młodszego brata, przy którym w tej chwili wyglądam jak młodsza siostra. ;) "Malutki" braciszek ma tylko ok. 190 cm wzrostu, tak samo jak i mój kuzyn. Jestem najmniejsza w rodzinie ;)
  4. Mimo, że książki najbardziej lubię czytać w łóżku, to najczęściej czytam jednak w komunikacji miejskiej. Doszłam do takiej wprawy, że podczas półtoragodzinnej podróży do pracy jestem w stanie przeczytać od 50 do 80 stron! :D
  5. Uwielbiam herbatę. Mogę ją pić litrami i nigdy nie mam jej dosyć. Nawet w 30-stopniowe upały najlepiej smakuje mi gorąca, świeżo zaparzona. Gustuję w herbatach zielonych, smakowych, ale moim numerem jeden na zawsze pozostanie czarna herbata z 1,5 łyżeczki cukru. Bez cytryny! ;)
  6. Jestem strasznym łakomczuchem - wszystko, co słodkie i tuczące, działa na mnie, jak lep na muchy. Najbardziej kocham mleczną czekoladę w różnych postaciach, ale ostatnio gustuję w smaku kokosa. Ot, taka letnia odmiana!
  7. Kocham lato! Od maja do października jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Niestraszne mi upały, mogę się wygrzewać całymi dniami. Uwielbiam nosić cienkie ubrania i nie martwić się, że poza domem będzie mi zimno... Ukradkiem marzę, żeby kiedyś wyprowadzić się do Hiszpanii, Kalifornii lub Australii... Tam, gdzie nie ma mroźnych zim...
Do zabawy nominuję:

To osoby, których blogi chętnie odwiedzam i przede wszystkim - chyba nie były jeszcze nominowane w tej zabawie! :)

Pozdrawiam Was ciepło!

4 sierpnia 2011

A. Christie - Pięć małych świnek

Ach, jaką miałam ochotę ostatnimi czasy na wykwintną zbrodnię! Wpadłam do biblioteki, pobuszowałam między półkami, ale z prawdziwym apetytem pobiegłam dopiero do działu kryminałów. Jak zwykle, chwyciłam za ulubioną Christie. I połknęłam w niecałe 2 dni. ;)

O autorce można by pisać i pisać (czego dowodem jest chociażby jej Autobiografia), a ja już wiele razy przytaczałam różne fakty z jej życia. Tym razem po prostu podzielę się z Wami linkiem do strony, która zawsze stanowiła dla mnie przewodnik po kryminalnym świecie stworzonym przez pisarkę. Tutaj możemy także poznać samą Christie, zajrzeć wgłąb jej życia. Polecam wszystkim fanom, bo naprawdę można dowiedzieć się ciekawych rzeczy.

Pięć małych świnek to powieść oparta na motywie retrospekcji. Herkules Poirot, nasz ulubiony detektyw, zostaje poproszony o zbadanie zbrodni, która wydarzyła się 16 lat wcześniej. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że zarówno ofiara, jak i jej osądzona i skazana na więzienie morderczyni, nie żyją. Na prośbę dorosłej córki, Poirot zgadza się jeszcze raz sprawdzić, czy rzeczywiście jej zazdrosna matka otruła swego męża-artystę...

Cóż można powiedzieć? Jak zwykle, kryminał Christie to prawdziwy majstersztyk, trzymający czytelnika w napięciu do ostatniej chwili. Brak wątków pobocznych, rozpraszających uwagę. Wszystko, o czym autorka wspomina, jest bezpośrednio lub pośrednio połączone ze zbrodnią. Dzięki temu, czytając, nie gubimy się w domysłach i tym łatwiej możemy skupić się na pokrętnym (i nie raz, dziwacznym), ale zawsze logicznym rozumowaniu i postępowaniu Herkulesa Poirota.
Tym razem autorka zaskoczyła mnie, używając w swojej powieści aspektu psychologicznego, jako nowego środka przedstawienia zbrodni. Mogłoby się wydawać, że bez akcji, kryminał straci na atrakcyjności. Nic bardziej mylnego. Jako, że morderstwo zostało popełnione kilka lat wstecz, brak w tej sprawie miejsca zbrodni i dowodów rzeczowych... Belgijski detektyw musi poradzić sobie tylko i wyłącznie przy pomocy zeznań jeszcze żyjących, naocznych świadków tragedii. I tu, jak możemy się domyślić, pisarka dotyka kwestii subiektywizmu. Relacje bohaterów różnią się między sobą, a Poirot musi wyłapać z nich te niuanse, które pozwolą mu stworzyć rzeczywisty obraz wydarzeń z przeszłości. Czytając, byłam pod ogromnym wrażeniem kunsztu Christie, operującej ludzkimi uczuciami, wikłającej ich w różnorakie intrygi i popychającej do działania za pośrednictwem różnych ukrytych pobudek. Prowadząc mnie jak po sznurku do rozwiązania, pisarka nie zdradziła się nawet na milimetr. Do ostatniej strony starałam się zgadnąć, kto zabił... I jak zawsze, nie udało mi się.
Niezmiennie, postaci występujące w powieści, to skomplikowane i tajemnicze osobowości. Christie w Pięciu małych świnkach przedstawia nam tragedię rozegraną w kręgu rodziny i kilku najbliższych przyjaciół. Stąd też, mamy osoby nie tylko znające się bardzo dobrze, ale także połączone siecią zależności.Wydawałoby się, że ich relacje są klarowne. Jednak mimo to, Poirot wydobywa na światło dzienne sekrety, które zupełnie zmieniają sytuację i pokazują prawdziwe oblicze poszczególnych bohaterów.

Standardowo, gorąco polecam ten kryminał. Na pewno nikt się na nim nie zawiedzie - ani zagorzali fani Agathy Christie, ani ci, którzy zaczynają przygodę z jej twórczością lub w ogóle, z literaturą kryminalną. Ja sama cieszę się na myśl o Tajemnicy Bladego Konia, czekającej jeszcze na stosiku.

3 sierpnia 2011

T. Pratchett - Kot w stanie czystym

O tej książce nie będę się zbytnio rozpisywać - przeczytałam ją całkiem przypadkiem, tylko dlatego, że chwilowo nie miałam nic innego pod ręką. W dodatku, to tylko 63 strony tekstu. Można by stwierdzić, że to taki dłuższy esej Pratchetta na temat Kota Prawdziwego. Stąd też moja mini-recenzja.

Terry'ego Pratchetta znam z serii o  Świecie Dysku. Mimo, że co najmniej kilku moich znajomych zaśmiewało się nad jego dziełami do rozpuku, mnie nigdy nie udało się przebrnąć przez żadną z części cyklu. Ostrożnie podeszłam więc do Kota w stanie czystym. Na szczęście, tym razem nie miałam problemu.

Sama książka nie jest opowieścią. To swego rodzaju poradnik dla ludzi, którzy mają lub chcieliby mieć Prawdziwego Kota. Autor w humorystyczny sposób opowiada o naturze tego pozornie puszystego i rozkosznego zwierzaka. Porusza różne aspekty - od podstawowych zasad postępowania z kotem, przez sposoby na ukaranie niesfornego czworonoga, aż do wagi nadawanego mu imienia.
Lektura nie zachwyciła mnie nadzwyczajnie, ale też nie znudziła. Nie jestem właścicielką kota, ale zastanawiam się nad przygarnięciem takowego, dlatego wszelkie obserwacje i uwagi pisarza, który w tej kwestii jest doświadczony, wydały mi się fascynujące. Dodatkowo, czytanie uprzyjemniało specyficzne poczucie humoru, jakim Pratchett doprawił swoje dzieło. Fakt, że nie każdy je polubi, ale mi nie przeszkadzało. Książkę czyta się właściwie na raz - opisy się nie dłużą, jedną trzecią całej lektury zajmują obrazki, więc właściwie wprawiony czytelnik połknie Kota w stanie czystym jak dłuższy artykuł w gazecie.

Mogę polecić książkę każdemu, kto zastanawia się nad posiadaniem kociaka - niekoniecznie jako podstawowy "podręcznik obsługi" zwierzaka, ale jako dodatkowy, zabawny smaczek. Ja cieszę się, że książkę przeczytałam, choć nie wiem, czy jeszcze bardziej przekonała mnie ona do kotów, czy zasiała nutkę wątpliwości. ;)

1 sierpnia 2011

Stosik wakacyjny - odsłona 3 (6)

Dzisiejsza wyprawa do biblioteki była bardzo owocna - złowiłam pięć pozycji, z czego tylko jedna nie figurowała na mojej liście must-read.


Tak więc, oto moi bohaterowie najbliższego miesiąca:
  • Błazen królowej P. Gregory - prawdę mówiąc, polowałam na Wieczną księżniczkę, ale po przeczytaniu krótkiego opisu, doszłam do wniosku, że Błazen królowej to opowieść o podobnej tematyce, więc wzięłam bez wahania,
  • Tully P. Simons - zachwycona serią o Tatianie i Aleksandrze, postanowiłam zapoznać się też z innymi tytułami tej autorki,
  • Tajemnica Bladego Konia i Pięć małych świnek A. Christie, czyli standardowy powrót do moich ulubionych kryminałów. :) Miałam ogromną chęć na coś w tym stylu,
  • I na zakończenie Śniadanie u Tiffany'ego T. Capote'a. Od dawna chciałam ją przeczytać i nareszcie udało mi się ją znaleźć.
Dodatkowo, do mojego stosiku dołącza dziś jeden e-book - Kot w stanie czystym T. Pratchetta. Natknęłam się na nią kiedyś, szukając literatury o kotach, a wczoraj, w chwilowym przypływie paniki z powodu braku czegokolwiek do czytania, zaczęłam go przeglądać. Ma tylko 60 stron, więc mimo formy elektronicznej, liczę, że szybko się z nim uporam. :)

Na razie to tyle. Za parę dni spodziewam się kolejnego przypływu literatury - idą moje urodziny i pewnie posypią się prezenty. Ale to dopiero za chwilę.
Pozdrawiam! :)