24 lipca 2013

R. Sepetys - Szare śniegi Syberii

Tytuł: Szare śniegi Syberii
Autor: Ruta Sepetys
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2011

Ruta Sepetys to Amerykanka pochodzenia litewskiego. Choć jak dotąd wydała tylko jedną książkę, już zdążyła zyskać miano pisarki bestsellerowej. Być może dlatego, że inspirację czerpała prosto z życia. Jako młoda dziewczyna przeżyła koszmar wywózki na Syberię. Jako dorosła kobieta, postanowiła na kartach powieści opisać swoje wspomnienia. Książka została przetłumaczona na 22 języki i, co bardziej nietypowe, została zilustrowana soundtrackiem skomponowanym specjalnie na tą okazję przez Gavina Mikhaila.

Szare śniegi Syberii opowiadają o losach 15-letniej Liny oraz jej najbliższych w czasie okupacji sowieckiej. Pewnej nocy cała rodzina zostaje po prostu wywleczona z domu i bez żadnych wyjaśnień wpakowana do bydlęcych wagonów pociągu zmierzającego daleko poza granice Litwy, w głąb mroźnej Syberii. Wchodząca w dorosłość dziewczyna stara się radzić sobie z dramatyczną rzeczywistością obozów pracy, a jednocześnie próbuje dowiedzieć się czegokolwiek o ojcu, który został odłączony od rodziny i słuch po nim zaginął. W tych trudnych okolicznościach Lina musi szybko dojrzeć i zachować zimną krew, aby przetrwać.

Dosyć długo zbierałam się, żeby coś napisać o tej książce. Przede wszystkim dlatego, że po jej skończeniu czułam klasycznego książkowego kaca - buzowały we mnie emocje, czułam niedosyt i chciałam opuszczać Liny... Dawno już nie czytałam powieści, która wciągnęła mnie tak bardzo, że połknęłam ją na raz, jednego dnia, bez odrywania się choć na chwilę. Ale w sumie, czemu się dziwić - TAKA opowieść potrafi zawładnąć myślami i uczuciami na długo.

Najważniejsza jest w niej historia. I sposób, w jaki została opowiedziana. A została opowiedziana bez niedomówień, bez owijania w bawełnę i koloryzowania. Jest realistyczna i właśnie dzięki temu wywiera na czytelniku potężne wrażenie. Najpierw uderza nas podziw dla Liny, dla jej dojrzałości, wytrwałości, hartu ducha. To do niej się przywiązujemy i to przez nią pędzimy z czytaniem strona za stroną, żeby tylko dowiedzieć się, jaka przyszłość na nią czeka. Zaprzyjaźniamy się z nią, jak z żywym człowiekiem, słuchamy jej zwierzeń, trzymamy za nią kciuki... A po zamknięciu okładki zdajemy sobie sprawę, że to nie jest historia 15-letniej Litwinki, z którą tak się zżyliśmy. Ani nawet nie jest to historia Ruty Sepetys. To opowieść o tym, jak los potraktował miliony bezbronnych ludzi, ludzi takich jak Lina, jej matka i brat. Zdajemy sobie sprawę z faktu, że to wydarzyło się naprawdę zaledwie kilkadziesiąt lat temu. I ta nasza świadomość jest największym źródłem emocji, wstrząsa nami i zmusza nas do myślenia. Dlatego wielkie brawa dla Ruty Sepetys za to, że udało jej się tak zgrabnie rozbudzić tą świadomość w czytelnikach.

Przy takiej treści forma traci na znaczeniu. Ale w przypadku Szarych śniegów Syberii i tak nie ma się do czego przyczepić. Prosty język sprawia, że postać nastoletniej Liny jako narratorki jest realistyczna i wiarygodna. Autorka plastycznie opisuje wszystkie wydarzenia, dzięki czemu czytelnik nie ma najmniejszego problemu z przywołaniem odpowiednich obrazów - także tych tragicznych i wstrząsających. A to sprawia, że historia tym bardziej go pochłania, pozwalając mu na wniknięcie do fabularnego świata i zżycie się z bohaterami.

Bardzo żałowałam, że tak szybko przeczytałam tą książkę. Czułam ogromy niedosyt - może dlatego, że historia urywa się w dość nieoczekiwanym momencie, aby przeskoczyć wiele lat naprzód i dać czytelnikowi najważniejsze odpowiedzi. A może dlatego, że naprawdę mnie poruszyła. Niemniej jednak, uważam, że Szare śniegi Syberii były jedną z najbardziej wartościowych lektur, z jakimi miałam do czynienia. Nie tylko dlatego, że lubię historię i że dobrze się tą powieść czyta. Przede wszystkim dlatego, że to książka, która każe współczesnemu czytelnikowi wrócić myślami do tych strasznych wydarzeń, o których pamięć z każdą chwilą zaciera się... Polecam, bo to historia, o której naprawdę warto pamiętać.

16 lipca 2013

E. Spindler - Opętanie

Tytuł: Opętanie
Autor: Erica Spindler
Wydawnictwo: Książki
Rok wydania: 2011

Drugie spotkanie z twórczością Ericki Spindler nastąpiło u mnie praktycznie za ciosem. Tym razem na chybił-trafił wybrałam z półki prawie najświeższą, bo wydaną w 2012 roku, powieść autorki. I po raz kolejny przekonałam się, że nie bez powodu jej utwory są publikowane w 25 krajach świata, a czytelnicy nie mogą doczekać się kolejnych książek. Ta literatura naprawdę wciąga!

Opętanie opowiada historię Miry, młodej wdowy, która cierpi po stracie męża. Mimo, że od huraganu Katrina, podczas którego zaginął Jeff, minęło już 6 lat, kobieta nadal nie pokonała depresji. Jedynym ukojeniem jest dla niej praca nad witrażami. Jednak pewnego dnia policja znajduje ciało księdza, dla którego Mira restaurowała witraże, a ona sama siłą rzeczy trafia w sam środek policyjnego dochodzenia. Na dodatek, morderca nie próżnuje, a wszystkie zbrodnie tajemniczo łączą się z osobą Miry...

Niejednego czytelnika może zaskoczyć moja interpretacja treści przedstawiona powyżej. W końcu Spindler słynie z kryminałów, a mój opis odsuwa ten wątek na drugi plan. To nie pomyłka, po prostu mnie też ta książka zaskoczyła. Bo rozpoczynając lekturę, nastawiałam się na podobny do Krwawego wina kryminał z mniej znaczącymi elementami romansu lub powieści obyczajowej. A okazało się, że wątek Miry i jej problemów osobistych praktycznie zdominował opowieść. Moim zdaniem, wcale nie jest to wada - po prostu autorka przedstawiła wydarzenia z trochę innej perspektywy. Śledztwo widzimy przez pryzmat przeżyć Miry, dla której własne uczucia są równie ważne, a może nawet ważniejsze, niż ustalenia policjantów. Żeby nie było nudno, Spindler skontrastowała główną bohaterkę z detektywem Malone'm. To on jest najważniejszą postacią po stronie policji - i to dzięki niemu zagłębiamy się w szczegóły dramatycznego pościgu za zabójcą. Połączenie dwóch punktów widzenia stworzyło żywą i dynamiczną opowieść, która wypada dosyć realistycznie.

Generalnie, książkę można zaliczyć do kategorii lektur lekkich i przyjemnych. Fabuła jest pełna niespodziewanych zwrotów akcji, nie ma w niej niepotrzebnych przestojów, dzięki czemu uwaga czytelnika jest skupiona na wydarzeniach już od pierwszej strony. Naprawdę ciężko się oderwać, a wraz z biegiem historii nasza ciekawość jest pobudzana coraz intensywniej. Chwilę oddechu zapewnia nam wyżej wspomniany wątek obyczajowo-miłosny. Dodajmy do tego jeszcze prosty i obrazowy język oraz dosyć naturalne dialogi (piszę dosyć, bo jak dla mnie, policjanci stworzeni przez Spindler są zbyt poprawni językowo ;) ) i nie będziemy mieć wątpliwości, że Opętanie czyta się z prawdziwą przyjemnością.

Nie nazwałabym tej książki kryminalnym majstersztykiem, ale gorąco ją polecam. Świetnie nadaje się jako szybka (bo naprawdę nie sposób się nie wciągnąć) i niezobowiązująca lektura na wolne popołudnie. Ja zaliczam ją do udanych - czytało mi się przyjemnie, nie udało mi się odgadnąć, kto jest mordercą i na dodatek zakończenie mnie trochę zaskoczyło, bo okazało się niestandardowe. Kciuk w górę dla Opętania i kciuk w górę dla mojej półki, na której jeszcze kilka tomów autorstwa Spindler czeka na przeczytanie.

7 lipca 2013

S. Winman - Kiedy Bóg był królikiem

Tytuł: Kiedy Bóg był królikiem
Autor: Sarah Winman
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2012

Kiedy Bóg był królikiem to moje całkiem przypadkowe, ale bardzo trafione literackie odkrycie. Okazało się bowiem, że pisarski debiut brytyjskiej aktorki Sarah Winman z 2011 roku zachwycił miliony czytelników na całym świecie, zdobywając przy tym kilka nagród, w tym New Writer of The Year w ramach  brytyjskiej National Book Award. Spodobał się także jednej z czytelniczych bloggerek, u której go wypatrzyłam (niestety, nie pamiętam już u kogo dokładnie, niemniej - dzięki! ;) ).

Fabuła książki toczy się na przełomie XX i XXI wieku w Wielkiej Brytanii. Dziewięcioletnia Elly obserwuje otaczającą ją rzeczywistość z niezwykłą wnikliwością i wrażliwością. Na swój sposób analizuje wszelkie zmiany, które wpływają na życie jej niebanalnej rodziny oraz jej relacje z innymi ludźmi. Wraz z upływem lat perspektywa dziewczyny zmienia się, a ona sama musi stawiać czoła coraz poważniejszym problemom dorosłości.

Ta książka to idealna lektura na leniwe letnie popołudnie. Głównie dlatego, że jej akcja toczy się niespiesznie, skupiając się na wydarzeniach z życia rodziny Portman, widzianych oczami małej Elly. I jak to w życiu bywa - czasem słońce, czasem deszcz. Zdarzają się drobne problemy, mniejsze i większe zmiany, ale też chwile dobre i piękne. Właśnie na tym naturalnym upływie lat skupia się fabuła. Mogłoby się wydawać, że czytelnik szybko znudzi się bez nagłych i dramatycznych zwrotów akcji. Ale nic z tych rzeczy. Już sami bohaterowie są postaciami tak ciepłymi, oryginalnymi, a przy tym ludzkimi, że kiedy raz wkroczymy do ich domu, nie będziemy chcieli z niego wyjść. Tak więc, naprawdę ciężko jest oderwać się od lektury.

Niezaprzeczalnym atutem historii jest nacisk położony na emocje. Tuż po skończeniu książki nasunęła mi się tylko jedna refleksja - że była to opowieść ciepła, piękna i przepełniona uczuciami, zarówno tymi przeżywanymi przez bohaterów wewnętrznie, jak i tymi definiującymi ich wzajemne relacje. Mamy tutaj poruszony temat dosyć niezwykłej, wieloletniej przyjaźni. Autorka pokazuje, jak wielki wpływ może ona mieć na ludzkie życie, jaką ma siłę i ile potrafi zdziałać. Mnie osobiście bardzo spodobał się wątek miłości siostrzano-braterskiej. Choć (przynajmniej w moim odczuciu) relacja Elly i jej starszego brata była słodko-gorzka, to jednak ujęła mnie ich wzajemna troska i oddanie. Pojawia się nawet aspekt miłosny i na ogromny plus zaliczam fakt, że jest odrobinę niezwykły i że nie wychodzi nachalnie na pierwszy plan, lecz jest tylko ciekawym dodatkiem do całej historii. To wszystko daje nam do myślenia, każe zastanowić się nad tym, jak wygląda nasza rzeczywistość i jakie uczucia kryją się w naszych sercach. Powiem szczerze, że pod tym względem książka bardzo mnie poruszyła. I liczy się to na plus.

Do tego entuzjastycznie odmalowanego przeze mnie obrazu powieści Kiedy Bóg był królikiem należy dodać jeszcze jeden ważny element - oryginalny styl pisania prezentowany przez Winman. Pierwszoosobowa narracja jest na tyle obrazowa, że pozwala nam wyczytać wiele między wierszami, zwłaszcza pod względem emocjonalnego zabarwienia historii. Na dodatek, autorka pisze przewrotnie - mnie wydało się to szczególnie widoczne i oryginalne w momencie, kiedy zrozumiałam, do czego odnosi się tytuł książki.

Bardzo polecam debiutancką powieść Sarah Winman. Przede wszystkim za jej ładunek emocjonalny oraz za to, że w łagodny sposób zasiewa w głowie czytelnika chęć zastanowienia się nad pewnymi sprawami. Sprawami, które są tak oczywiste, że zazwyczaj nie poświęcamy im zbyt wiele uwagi. A ta książka pokazuje, że czasem warto zatrzymać się na chwilę i przyjrzeć naszym relacjom ze światem i innymi ludźmi.

2 lipca 2013

B. Bryson - The Lost Continent: Travels in Small-Town America


Tytuł: The Lost Continent: Travels in Small-Town America
Autor: Bill Bryson
Wydawnictwo: Black Swan
Rok wydania: 1989

Kto czyta książki, ten żyje podwójnie - powiedział Umberto Eco. I miał rację. Doświadczyłam tego na własnej skórze podczas mojego pierwszego spotkania z twórczością amerykańskiego pisarza, Billa Brysona. Jego książki, jako przykład kulturowego tekstu trudnego do tłumaczenia, polecił mi jeden z moich wykładowców na anglistyce. Okazało się jednak, że poza walorem (dla mnie) edukacyjnym, powieść Brysona okazała się mieć również inne zalety.

Najważniejszą z nich jest genialne poczucie humoru autora. To właśnie ono sprawia, że opowieść, która sama w sobie mogłaby wielu czytelników zwyczajnie znudzić, nabiera charakteru i przykuwa uwagę na długie godziny. Amerykański pisarz opowiada bowiem o swojej podróży po Stanach Zjednoczonych. Nie odwiedza jednak tych najpopularniejszych miejsc, o zobaczeniu których marzą turyści na całym świecie, lecz wybiera się w podróż sentymentalną szlakiem mniejszych i większych miasteczek. Zestawia swoje wspomnienia o wakacyjnych wojażach odbywanych w dzieciństwie z rodzicami i rodzeństwem, z aktualnymi (względnie - książka została wydania przeszło 20 lat temu!) wrażeniami odbieranymi z perspektywy dorosłego mężczyzny. Efekt tego zestawienia jest nie tylko interesujący, bo ilustrujący zmiany, jakie zachodzą w Ameryce i jej społeczeństwie, ale także prześmieszny. Nie raz zdarzało mi się chichotać pod nosem, kiedy Bryson popuszczał wodze swojej ironii.

Lektura The Lost Continent... pozwoliła mi nie wychodząc z domu zwiedzić przynajmniej część państwa, które zawsze chciałam lepiej poznać. Bryson świetnie sprawdza się w roli przewodnika. Przede wszystkim, mówi nam o swojej ojczyźnie, którą zna od podszewki i jest w stanie wskazać nam wszystko, co warte uwagi. Ale jednocześnie, patrzy na nią okiem Europejczyka (bo na co dzień mieszka w Wielkiej Brytanii), co wnosi do jego opowieści świeżość. A poza tym, opisując swoją podróż, używa bardzo plastycznego języka, dzięki któremu jesteśmy w stanie wyobrazić sobie w najdrobniejszych szczegółach odwiedzane przez niego miejsca, począwszy od miejskiej zabudowy, a na unikatowym pięknie przyrody skończywszy. I co najważniejsze - autor posiada niezwykły dar gawędziarski. Umiejętnie przeplata swoją relację anegdotkami dotyczącymi życia jego rodziny, historii USA, czy zwyczajów kultywowanych w społeczeństwie. W ogólnym ujęciu, książka okazuje się wciągającą lekturą podróżniczą, typową powieścią drogi, w której na każdym zakręcie na bohatera i na nas, czytelników, czeka kawałek prawdziwej Ameryki.

Ale, ale - ACHTUNG! Z tego, co mi wiadomo, akurat ta książka nie została przetłumaczona na język polski. Z tego względu nie odważę się polecić jej każdemu. Bryson używa języka obrazowego, ale nie najprostszego, a na dodatek naszpikowanego odniesieniami kulturowymi, które nie dla każdego mogą być zrozumiałe (to właśnie ta trudność, ze względu na którą powieść mi polecono ;) ). Nie jest to idealna pozycja na rozpoczęcie przygody z czytaniem po angielsku, ale myślę, że osoby, które znają język dość dobrze, powinny dać sobie radę.

Na zakończenie kilka słów podsumowania - Bryson oczarował mnie The Lost Continent... Pokazał mi prawdziwe Stany, ale nie przestał być krytyczny. Z dużą dawką humoru, a czasem i autoironii, opowiedział o miejscach tak odległych nam, Polakom, a tak bliskich jego sercu. Gdyby nie sesja i fakt, że lekturę podczytywałam na kawałki w wolnych chwilach, na pewno połknęłabym ją w parę wieczorów. Polecam każdemu, kto ma chęć przejechać się po Stanach i kto nie boi się prawdziwej amerykańskiej rzeczywistości podanej po amerykańsku.