27 lutego 2013

V.C. Andrews - Kwiaty na poddaszu

Virginia Cleo Andrews to amerykańska pisarka, która swoje książki wydawała w latach 80. i 90. poprzedniego stulecia. Niektóre z nich mają więc prawie tyle samo lat, co ja, a seria o Dollangrangerach jest nawet ode mnie starsza. Mimo to, w ostatnim czasie znów stała się bardzo popularna, przede wszystkim za sprawą nowego wydania, które pojawiło się na polskim rynku literackim w lutym 2012 (pierwsze dwa tomy). Dzięki temu, młodsi czytelnicy również mogą poznać tą smutną i trochę kontrowersyjną opowieść.

Kwiaty na poddaszu rozgrywają się na przełomie lat 50. i 60. XX wieku w amerykańskim stanie Virginia. Chris, Cathy, Carrie i Cory Dollangranger to rodzeństwo wiodące szczęśliwe życie pod opieką zamożnych i kochających rodziców. Niestety, pewnego dnia na rodzinę spada tragedia, która wprawia dzieci w prawdziwy szok. Okazuje się, że dotychczasowe bogactwo, jakim byli otoczeni, to tylko złudzenie. Aby przeżyć, matka dzieci decyduje się na przeprowadzkę do domu swoich rodziców. Jednak kiedy Dollangrangerowie dojeżdżają na miejsce, okazuje się, że matka od dawna skrywa tajemnicę, a dom dziadków wcale nie jest przyjaznym schronieniem. Dla dzieci okaże się on bezdusznym więzieniem.

Okazało się, że wszystkie entuzjastyczne recenzje tej książki są w stu procentach uzasadnione. Połknęłam ją dosłownie w dwa dni i od razu chwyciłam za drugi tom. Moim zdaniem, tajemnica sukcesu powieści tkwi w jej bohaterach. Autorka wykreowała bowiem bardzo ciekawe, złożone postacie o zdefiniowanych osobowościach, z którymi łatwo jest się zżyć. A kiedy już poczujemy sympatię do młodych Dollangrangerów, nie sposób ich porzucić i zapomnieć o ich smutnym losie. Chcemy towarzyszyć im każdego dnia ich udręki i nie wyobrażamy sobie oderwania się od lektury zanim poznamy zakończenie ich historii. Fabuła została zbudowana w oparciu o jeden wątek - wydarzenia w życiu rodzeństwa. Dzięki temu, że autorka ograniczyła się do opisywania tylko sytuacji Chrisa, Cathy i bliźniaków, opowieść nabrała realizmu. Na dodatek, narracja jest prowadzona z perspektywy starszej z sióstr, dzięki czemu możemy dokładnie zrozumieć, przez co przechodzili bohaterowie. Cathy informuje nas bowiem nie tylko o przebiegu wydarzeń, ale także o własnych uczuciach i przemyśleniach.

Największym atutem i zarazem sednem książki jest dla mnie jej aspekt psychologiczny. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że Kwiaty na poddaszu to zwyczajna powieść z pogranicza gatunku obyczajowego, dramatu i lekkiego thrillera. Ale kiedy zaczniemy o niej rozmyślać, okaże się, że na pierwszy plan wyłania się właśnie kwestia wpływu traumatycznych przeżyć na osobowość, zachowanie i przyszłe życie każdej postaci. Wydaje mi się, że autorka potraktowała ten temat bardzo realistycznie. Jedyną rzeczą, do której mogłabym się przyczepić w tym kontekście, jest ewentualnie zbyt duża dojrzałość narratorki. Z jednej strony, nie należy zapominać, że są to jej wspomnienia, ale z drugiej - momentami nie pasowało mi, że 12-letnia dziewczynka rozważa pewne problemy.  Również najbardziej kontrowersyjny aspekt książki, dotyczący miłości kazirodczej, został wpleciony do fabuły w taki sposób, że wydaje się niewymuszoną, naturalną konsekwencją sytuacji, w jakiej znajdują się bohaterowie. Mam jednak wrażenie, że cały skandal, który otaczał książkę to wiele hałasu o nic. Temat został przez Andrews potraktowany bardzo delikatnie i subtelnie, więc nie ma się co oburzać, a warto wiedzieć, że i takie rzeczy się na świecie zdarzają.

Mimo, że książka porusza trudny temat psychologiczno-społeczny, to jednak jest napisana w bardzo przystępny, lekki sposób. Mogłoby się wydawać, że tematyka wymusi powolną, monotonną akcję, ale nic bardziej mylnego - wydarzenia następują jedno po drugim, więc czytelnik nie wpadnie na niepotrzebne dłużyzny. Jednym słowem, Kwiaty na poddaszu to naprawdę interesująca pozycja, serwująca nie tylko rozrywkę, ale także temat do przemyśleń. Oby tak dalej w kolejnych tomach.

25 lutego 2013

H. Cygler - Tryb warunkowy

Hanna Cygler to polska pisarka, która swój debiut znacząco odsunęła w czasie. Dlaczego? A dlatego, że nad swoją pierwszą powieścią, Trybem warunkowym, pracowała już od 1985 roku. Książka ukazała się jednak dopiero 12 lat później i straciła swój zaszczytny tytuł debiutanckiego dzieła. Niemniej jednak, cieszyła się wśród czytelników dużą popularnością. W 2004 roku na rynku literackim ukazało się II wydanie, a od kilku miesięcy książka ponownie zyskała rzesze wielbicieli, zwłaszcza wśród bloggerów. Stanowi pierwszą część trylogii, nazwanej przez autorkę Nie tylko o Miłości.

Bohaterką powieści jest Zosia Knyszewska. Poznajemy ją, gdy po maturze niecierpliwie oczekuje decyzji o przyjęciu na studia - anglistykę na uniwersytecie w Warszawie. W głębi duszy, dziewczyna nie przejmuje się tak bardzo swoją karierą naukową. Jej myśli zaprząta przystojny kuzyn, Marcin, w którym Zosia podkochuje się od lat. Nauka w Warszawie ma jej pomóc w częstszym widywaniu młodego mężczyzny. I choć dziewczyna dostaje się na studia, to jednak, jak to w życiu bywa, od samego początku sytuacja komplikuje się. Zosia musi się odnaleźć w nowym życiu, doroślejszym, pełnym miłosnych i moralnych dylematów.

Tryb warunkowy generalnie wywarł na mnie pozytywne wrażenie. Okazał się lekką, wciągającą i niewymagającą lekturą, którą połknęłam błyskawicznie. Fabuła powieści opierała się na dwóch wątkach - miłosnym, oczywiście dotyczącym głównej bohaterki, oraz obyczajowym, w szerokim ujęciu opowiadającym nie tylko o codziennych problemach Zosi, ale także przemycającym elementy historyczne z okresu PRL. Wydarzeniom przedstawionym przez autorkę nie można odmówić realizmu, choć trzeba przymknąć oko na fakt, że aż tyle różnych perypetii przytrafia się jednej osobie. Romanse i poczynania bohaterki skutecznie przykuły moją uwagę już od pierwszej strony. Obfitowały w nagłe i niespodziewane zwroty akcji, przez co tym bardziej nie mogłam oderwać się od czytania. Bohaterowie, choć zarysowani bardzo ogólnie i momentami nawet zbyt charakterystyczni, byli zróżnicowani i sprawiali wrażenie ludzi z krwi i kości. Na dodatek, mnogość postaci pojawiających się w opowieści dawała realistyczne wrażenie, jakby czytelnik na każdym kroku był otoczony wieloma twarzami - tak jak w prawdziwym życiu. Listę plusów zamyka język użyty w powieści. Jest bardzo prosty i przyjemny, autorka nie stosuje dłużących się opisów, stawia raczej na dialogi i ilustrowanie dynamicznych wydarzeń.

Mimo tego, że lektura mi się podobała, wyłapałam w niej też kilka słabszych elementów. Pierwszym i chyba najważniejszym była postać samej Zosi. Autorka ewidentnie chciała położyć nacisk na zmiany, jakie wraz z wiekiem zachodzą w dziewczynie i podkreślić proces dojrzewania. Mam jednak wrażenie, że efekt jest wręcz odwrotny - Zosia przez całą książkę pozostaje rozkapryszona, płaczliwa, niezdecydowana i odrobinę naiwna. Niestety, te cechy sprawiły, że wydała mi się sztuczna. Nie polubiłam jej i czytałam bardziej z ciekawości, jak rozwiąże się sytuacja, niż po to, by jej kibicować. Po drugie, dla mnie, wielkiej miłośniczki historii w książkach, tak duże zmarginalizowanie znaczenia tła historycznego, jest nie do przyjęcia. Wszyscy wiemy (jak nie z autopsji, to ze słyszenia), że życie w czasach PRL było kompletnie inne od współczesnego, podporządkowane wielu dziwnym zasadom, które gwarantowały przetrwanie. W książce pani Cygler PRL jest potraktowany tak, jakby to były czasy współczesne. Owszem, autorka kilka razy wspomina ważne wydarzenia, takie jak strajki w stoczni gdańskiej, czy porozumienia sierpniowe, ale życie bohaterki jest od atmosfery PRL zupełnie oderwane. Zosia nie ma żadnych kłopotów ze zdobyciem mieszkania, czy kupnem samochodu... Nie podobał mi się ten brak spójności w opowieści, zwłaszcza, że dla mnie odpowiednio potraktowana historia może być wielką zaletą powieści. No i po trzecie - zakończenie. Nie będę pisać, o co dokładnie mi chodzi, ale biorąc pod uwagę treść całej książki, cel historii, finisz jest zupełnie nietrafiony. Wydaje mi się, że autorka niechcący podważyła cały sens swojej opowieści, a przy okazji podkreśliła negatywne cechy charakteru swojej bohaterki. Może przesadzam, ale poczułam się trochę oszukana.

Podsumowując - jeżeli szukacie lekkiej i niewymagającej myślenia książki na jeden wolny wieczór, to Tryb warunkowy będzie idealnym wyborem. Miłosny slalom Zosi na pewno skutecznie odrywa myśli od poważnych, codziennych problemów. Mimo kilku niedociągnięć, książka podobała mi się i z chęcią sięgnę po kolejne części serii, choć tym razem nie będę się nastawiać na wielki romans na tle realiów PRL, lecz raczej na prostą i dosyć krótką opowiastkę o szaleństwach młodej, niezdecydowanej dziewczyny.

19 lutego 2013

H. Murakami - Norwegian Wood

Na literackie spotkanie z twórczością japońskiego pisarza, Haruki Murakamiego, czekałam długo. Słyszałam o jego książkach wiele pozytywnych opinii, które narobiły mi smaku na czytanie jego powieści. Poza tym, nie ma chyba lepszej rekomendacji, niż przeświadczenie czytelników o tym, że autor powinien otrzymać Nagrodę Nobla. Murakami wyróżnienia nie dostał, ale ja wreszcie się doczekałam. Moją przygodę z jego pisarstwem rozpoczęłam od jego piątej książki, Norwegian Wood, wydanej w oryginale w 1987 roku.

Głównym bohaterem oraz narratorem powieści jest Toru Watanabe, świeżo upieczony student jednej z tokijskich uczelni. Pozostawiwszy za sobą małą, rodzinną mieścinę, chłopak marzy o rozpoczęciu zupełnie nowego życia. Nie udaje mu się to jednak w stu procentach - wciąż wisi nad nim cień wydarzeń z przeszłości, które wpływają na jego postrzeganie świata. Na dodatek, Watanabe musi poradzić sobie z ciężkim uczuciowym dylematem. O jego serce walczą dwie, zupełnie różne od siebie dziewczyny, Naoko i Midori. Chłopak nie tylko musi dokonać wyboru, ale także odnaleźć się w świecie, dorosnąć i wybrać dla siebie życiową ścieżkę.

Książka Murakamiego jest specyficzna. Kiedy rozpoczynałam lekturę i miałam za sobą zaledwie kilkanaście - kilkadziesiąt stron, miałam wrażenie, że nie opowiada o niczym konkretnym. Ot, opisuje życie przeciętnego studenta, wkraczającego w dorosłość, mającego problemy typowe dla facetów w jego wieku... Jednak, im dłużej czytałam, tym bardziej przekonywałam się, że to tylko pozory. Opowieść nie tylko coraz bardziej mnie wciągała, ale także nabierała głębi, odsłaniała subtelne elementy psychologiczne, a czasem nawet delikatnie filozoficzne. Od samego początku podążamy śladem Watanabe, który, jako narrator, sam wprowadza nas do swojego świata. Z początku wydaje nam się, że śledzimy jedynie jego poczynania. Okazuje się jednak, że wraz z rozwojem wydarzeń poznajemy uczucia chłopaka. Zaczynamy współodczuwać jego emocje, jego problemy i dylematy stają się naszymi, a jego zmartwienia smucą i nas. Razem z nim dojrzewamy, a poprzez to dojrzewanie, poznajemy pewne wartości, które autor chce nam przekazać. Bardzo podobał mi się zastosowany przez niego zabieg - dzięki temu, że Watanabe stał się kimś znajomym, jego rozterki, a później wnioski dotyczące życia wydały mi się naturalne i w niewymuszony sposób pojawiły się i w mojej głowie. Mogłam zastanowić się nad nimi i porównać je z tym, do czego doszedł bohater. Myślę, że w ten sposób Murakami sprawia, iż czytelnicy jego utworów nie połykają bezmyślnie fikcji literackiej, ale też rzeczywiście zastanawiają się nad głębszym znaczeniem opowiadanej historii. A jest się nad czym zastanawiać - miłość, śmierć, marzenia i plany na przyszłość, dorastanie i poznawanie siebie to problemy, które, poruszone we wspólnym kontekście, nadają treści wydźwięk odrobinę egzystencjalny, a co za tym idzie, nurtujący każdego człowieka.

Skoro już wspomniałam o fabule, to nie mogę jej nie pochwalić. Opiera się ona na dwóch wątkach. Pierwszy z nich opowiada o życiu Watanabego, o jego generalnym stosunku do świata, przyjaciół i wydarzeń, które go otaczają. Drugi to podwójna historia miłosna, z jednej strony opowiadająca o nieco platonicznym i wyidealizowanym uczuciu bohatera do Naoko, a z drugiej, ukazująca żywy, bardziej fizyczny i namacalny pociąg do Midori. Przyznam szczerze, że z zapartym tchem czekałam na rozwój sytuacji w tej kwestii i trzymałam kciuki, żeby Watanabe dokonał trafnego wyboru. Przy tym, przekonałam się, że jest wiele rodzajów miłości i każdy z nich wymaga od człowieka zupełnie innego odczuwania. Jak widać, historia nie jest nużąca, a akcja rozgrywa się w miarę dynamicznie. Na dodatek, prosty język sprawia, że obcowanie z lekturą jest przyjemne.

Norwegian Wood to kawał naprawdę dobrej literatury. Nie tylko dającej rozrywkę, ale także zmuszającej do przemyśleń na tematy ważne, uniwersalne i każdemu czytelnikowi bliskie. Mimo tego ambitnego wkładu, książkę czyta się błyskawicznie, momentalnie wsiąka się w klimat specyficznego życia Watanabe i staje się jego przyjacielem. Osobiście przyznaję, że Murakami mnie przekonał. Na tyle, żebym z niecierpliwością czekała na kolejną okazję do poczytania jego utworów. Generalnie rzecz biorąc - polecam gorąco.

Drugie urodziny bloga! :)


Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam!

Tak sobie zaśpiewałam, bo 15 lutego mój blog obchodził drugą rocznicę swojego powstania. Aż trudno uwierzyć, że tak szybko minął mi kolejny rok pisania... Rok pełen wspaniałych lektur, które z wielką radością przeczytałam, ale także rok pełen mojego własnego rozwoju, zarówno w dziedzinie poznawania świata literatury, jak i poprawiania mojego warsztatu dziennikarskiego (o ile te recenzje lub, jak kto woli, opinie, można zaliczyć do tekstów chociaż pseudo-dziennikarskich ;) ).

Zdecydowałam, że nie będę robić osobnego podsumowania dla ostatniego roku. Moje refleksje pokrywają się zupełnie z tym, o czym wspomniałam w notce noworocznej, nie ma sensu się powtarzać. Dodam jedynie, że z okazji urodzin bloga życzę sobie, żeby moja pasja (bo tym są dla mnie książki i blog) nadal się rozwijała i przynosiła mi tyle radości, co dotychczas. :)

Tym optymistycznym akcentem zakończę tą notkę, a gratis dorzucę kilka zdjęć pięknej zimy na Chopoku, która była przyczyną mojego spóźnienia i przegapienia urodzin. :)





Pozdrawiam ciepło! :)

11 lutego 2013

H. Hender - Zapora

Do polskich kryminałów zawsze podchodzę z rezerwą. Nie wiem, dlaczego, bo zazwyczaj po takiej lekturze jestem pozytywnie zaskoczona. Nie inaczej było i tym razem, kiedy sięgnęłam po pierwszą powieść Huberta Hendera. Autor dopiero wkracza na polski rynek literacki, ale trzeba przyznać, że debiut jest udany. Książka ukazała się w styczniu 2013 roku w cyklu wydawniczym Ja Gorę wydawnictwa Oficynka.

Zapora opowiada historię brutalnego morderstwa, które wstrząsa jeleniogórską policją. Na zabytkowej zaporze w Plichowicach zostają odkryte zmasakrowane zwłoki mieszkanki wsi. Komisarz Marek Iwanowicz rozpoczyna śledztwo, które szybko utyka w martwym punkcie. Na dodatek, zbrodniarz nie próżnuje. Szybko okazuje się, że policjanci będą musieli ścigać się z czasem, aby zapobiec kolejnym bezsensownym śmierciom.

Powieść Huberta Hendera pochłonęła mnie całkowicie. Nie tylko dlatego, że należy do gatunku, który lubię, ale przede wszystkim dlatego, że cechuje się niezwykłym klimatem. Fabuła jest jednowątkowa, więc uwaga czytelnika przez cały czas skupia się na intrydze. Elementy obyczajowe dotyczące życia bohaterów zostały potraktowane minimalistycznie. Nie jesteśmy niczym rozpraszani i dzięki temu zabiegowi możemy łatwo dostrzec dużą dynamikę akcji. Momentami mknie ona na łeb, na szyję, a niespodziewane wydarzenia wstrząsają nami co kilka stron. Jesteśmy cały czas skupieni na poczynaniach policjantów i możemy odnieść wrażenie, że sami uczestniczymy w ich pracy. Tło opowieści zostało skonstruowane po mistrzowsku. Zapora jest określana nie tylko jako kryminał, ale także jako powieść grozy i wydaje mi się, że w pełni zasługuje na takie miano. Autor z powodzeniem zaszczepia w głowie czytelnika poczucie strachu i niepewności. Sceny, w których morderca wydawał się być blisko, a policjanci szukali go w gęstym lesie lub opuszczonym hotelu, naprawdę mnie przerażały. A przecież o to chodzi w literaturze grozy... Myślę, że taki efekt to przede wszystkim zasługa plastycznego, sugestywnego języka, jakiego Hender używa w swojej powieści.

Dużym plusem lektury jest też sama intryga. Wydała mi się dosyć oryginalna. Nareszcie pojawia się przestępca, który ma interesujący motyw, konkretny profil psychologiczny mimo, że do ostatniej strony pozostaje dla czytelnika swego rodzaju zagadką. Zakończenie w pełni mnie usatysfakcjonowało. Powiem nawet więcej - narobiło mi apetytu na kolejne powieści polskiego autora i przekonało do jego talentu! Do gustu przypadł mi też zaprezentowany obraz pracy polskiej policji. Domyślam się, że jest w powieści mocno uogólniony, ale chyba nie przesadzony. Jestem w stanie uwierzyć, że uchylono przed nami drzwi wydziału kryminalnego.

Zapora okazała się dla mnie bardzo udanym spotkaniem z twórczością debiutującego polskiego pisarza. Po raz kolejny przekonuję się, że dosyć krótki (zdecydowanie za krótki!) i konkretny kryminał też może być dobry i wciągnąć bez reszty. Za najmocniejszą stronę książki uważam jej tło oraz ogólną atmosferę, w którą każdy bez wyjątku na pewno wsiąknie w miarę czytania. Zdecydowanie polecam. Zwłaszcza, jeśli ktoś ma chęć na wieczór prawdziwej grozy.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Oficynka :)

9 lutego 2013

Stosik na ferie! (20)

Dziś po raz kolejny chwalę Wam się stosikiem. Jak zwykle, nie jest zbyt imponujący na wielkość, ale tytuły w nim zacne. :) W sam raz na uczczenie wyczekanego, wytęsknionego i zdaje się, że naprawdę zasłużonego tygodnia ferii. Na dokładkę do lenistwa i czytania, będę się jeszcze cieszyć wyjazdem w słowackie góry i szusowaniem na Chopoku. (Swoją drogą, bardzo polecam ten ośrodek, to obecnie najnowocześniejszy stok na Słowacji i znajduje się całkiem niedaleko za polską granicą. Dla mieszkańców południa Polski to tylko kilka godzin jazdy samochodem, a wrażenia nieporównywalne do tych z naszych rodzimych stoków. No, koniec dygresji ;) ).

No, ale do rzeczy. Oto moje najświeższe zdobycze:

  •  Zapora, H. Hender - egzemplarz recenzencki od wydawnictwa Oficynka;
  • Shelter, H. Coben - książka z wymiany, praktycznie nowa i całkiem świeża pozycja, z której jestem dumna :) ;
  • Pisarz, który nienawidził kobiet, J. Leake - zupełnie nieznana mi pozycja, ale bardzo zachwalana przez Szwagierkę, więc pewnie będzie dobra;
  • Hobbit, J.R.R. Tolkien - nie muszę chyba nikomu przedstawiać, pożyczona od Narzeczonego, recenzja tutaj.
Jestem także w trakcie słuchania audiobooka Królowe. Sześć żon Henryka VIII. Wróciłam do niego z braku innych audiobooków, a poza tym, zbliżam się ku końcowi. Prawdopodobnie nie będę pisać recenzji, bo słucham tej historii z przerwami od ponad pół roku, więc nie wiem, czy byłabym w stanie ją sensownie ocenić. Przyznaję, że słucham z zaciekawieniem, ale to raczej książka historyczna, niż powieść. Specyficzna, trzeba takie lubić.

Na wyjazd zabieram ze sobą Zaporę oraz Norwegian Wood, także tych recenzji możecie się spodziewać już wkrótce.

Pozdrawiam ciepło! :)

7 lutego 2013

J. R. R. Tolkien - Hobbit czyli tam i z powrotem

Dziś na blogu goszczę klasyka fantastyki. Zapewne to stwierdzenie w zupełności Wam wystarcza, żeby się zorientować, o kim mowa. Dla tych, którzy podobnie jak ja, są z arcypopularnym gatunkiem na bakier, spieszę wyjaśnić - otóż, za mną pierwsze spotkanie z twórczością J. R. R. Tolkiena. Wstyd przyznać, ale do przeczytania Hobbita skłoniło mnie głównie pojawienie się filmu... Może to i dobrze. Gdyby nie ekranizacja, nie wiem, czy kiedykolwiek sięgnęłabym po tą książkę, bo do fantastyki nigdy mnie nie ciągnęło. Muszę jednak szczerze przyznać, że lekturę zaliczam do udanych i żałuję, że nie skusiłam się na nią wcześniej.

Hobbit czyli tam i z powrotem to opowieść o przygodach niziołka Bilbo Bagginsa. Hobbit na co dzień prowadzi niczym niezmącony, sielankowy żywot w swojej ukochanej norce w Shire i zupełnie nie ma ochoty na zmianę sytuacji. Jednak pewnego dnia odwiedza go Gandalf, słynny czarodziej, a wraz z nim pojawia się perspektywa prawdziwej przygody. Przygody długiej i niebezpiecznej, bo polegającej na dołączeniu do kompanii krasnoludów, która pragnie odzyskać swój skarb i dom. Nie jest to jednak proste, Samotna Góra leży bowiem bardzo daleko, w niebezpiecznej okolicy, a złota strzeże okrutny smok Smaug...

Jak nietrudno się domyślić z mojego opisu, Hobbit utrzymany jest w bajkowej stylistyce. Być może takie było założenie autora, bo podobno fabułę powieści wymyślił, opowiadając swoim dzieciom historie na dobranoc. Tak, czy siak, udało mu się napisać książkę, która przypadła do gustu wielu milionom czytelników na całym świecie, niezależnie od ich wieku. W czym tkwi jej magia? Przede wszystkim, w niecodzienności. W opowieści nie spotkamy wielu rzeczywistych bohaterów, czy wydarzeń. Człowiek (w formie znanej nam z autopsji ;) ) pojawia się jedynie epizodycznie. Tak naprawdę Śródziemiem rządzą elfy, krasnoludy, gobliny i inne nie do końca zwyczajne stwory. Także wydarzenia, które składają się na fabułę, są niezwykłe. Bo historia jest dynamiczna i pełna niespodziewanych zwrotów akcji, nie raz losy bohaterów odwracają się w ostatniej chwili dzięki czarom lub innym magicznym umiejętnościom czy przedmiotom. Tak więc, nasza ciekawość wzrasta z każdą stroną. Śledzimy losy bohaterów z zapartym tchem, a drobne przestoje, które niestety pojawiają się kilka razy, dają wrażenie, jakby autor trochę się z nami droczył. Niemniej jednak, książkę czyta się szybko. Nie tylko dzięki wartkiej akcji, ale także dzięki prostemu i przyjemnemu językowi.

Drugą zaletą, która zwróciła moją uwagę, jest fakt, iż w tej pozornie zupełnie fantastycznej opowieści pojawiają się całkiem realne elementy. Mam na myśli całe znaczenie moralno - etyczne, które autor przemyca między wierszami. Podczas lektury nietrudno zauważyć, że bohaterowie kierują się powszechnie cenionymi wartościami, takimi jak przyjaźń, lojalność, odwaga i że w ostateczności potrafią pokonać swoje osobiste uprzedzenia dla dobra ważniejszej sprawy. Zachwycił mnie także ogólny przekaz dotyczący samego życia. Ja odebrałam go jako dowód na to, że czasem warto porzucić swój uporządkowany świat i mimo niepewności, stawić czoła przygodzie. Oczywiście, nie na taką skalę, jak zrobił to Bilbo, ale na odrobinę mniejszą. :)

Generalnie, Hobbit czyli tam i z powrotem to opowieść, która zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Przede wszystkim, na jakiś czas pozwoliła mi oderwać się od rzeczywistości i uczestniczyć w wielkiej przygodzie, poznać niezwykłych bohaterów i nauczyć się od nich wiele o tym, jak należy podchodzić do życia. Ta równowaga pomiędzy przyjemnością i nauką płynącą z lektury bardzo mi się spodobała, zwłaszcza, jeśli rzeczywiście uznamy książkę za skierowaną również do dzieci. Muszę przyznać, że Tolkien sprawił, iż patrzę na fantastykę bardziej przychylnym okiem (co nie znaczy, że od razu stanę się jej wielbicielką). Co do filmu - cóż. Bywały lepsze, ale bywały i gorsze. Zdecydowanie, w mojej opinii wygrywa powieść. Głównie z tego względu, że oryginalna historia podobała mi się dużo bardziej niż ta, którą podrasował reżyser.* W każdym razie, książkę polecam wszystkim, także tym, którzy nie są przekonani do fantastyki.


*Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że film to tylko 1/3 książki i jeszcze wszystko może się zmienić, ale sądząc z tego, co widziałam i czytałam, i tak uważam, że książka jest lepsza. ;)