29 grudnia 2011

Podsumowanie roku 2011!

Rok 2011 szykuje się do odejścia, a na horyzoncie widać już, zbliżający się do nas wielkimi krokami Nowy Rok 2012. Nastał więc czas na podsumowanie tego, co w przeciągu mijających 12 miesięcy wydarzyło się w moim życiu w wymiarze literacko-czytelniczym. ;)

Przede wszystkim, jestem dumna z tego, że poprawiły się moje statystyki. Nigdy nie miałam problemów z czytaniem, ale często zwyczajnie brakowało mi na to czasu. Cieszę się, bo fakt, iż w tym roku przeczytałam aż 55 pozycji, to dla mnie znak, że jeśli chcę, to mogę znaleźć wolną chwilę na realizację mojej pasji. W 2012 roku spróbuję postawić poprzeczkę nieco wyżej i dobić do 60.

Rok zamykam z trzema nieprzeczytanymi pozycjami, które zapewne pojawią się jako dodatek do stosiku noworocznego. 





Mężczyzna, który się uśmiechał już w czytaniu, aczkolwiek pewnie nie uda mi się go skończyć do soboty. Drugą nieprzeczytaną pozycją jest Fałszywy trop, natomiast trzecią (nieobecną na zdjęciu, bo zastanawiam się, czy nie zrobić blogowego konkursu z nią w roli głównej) jest Sacred Vault, która pojawiła się w drugim stosiku październikowym.


Rok 2011 przyniósł mi kilka zachwytów, niespodzianek, ale też rozczarowań. Patrząc z perspektywy na to, co czytałam od stycznia, mogę wyliczyć przynajmniej po dwa tytuły dla każdej kategorii. I tak:
  • najbardziej podobały mi się: Jeździec Miedziany [recenzja] oraz Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki [recenzja]
  • największą niespodzianką okazały się: Ciepłe ciała [recenzja] i Pruska zagadka [recenzja] (ani po jednej, ani po drugiej nie spodziewałam się, że tak mi się spodobają)
  • największym rozczarowaniem były: Śniadanie u Tiffany'ego [recenzja] i Kompozytor burz [recenzja] (sądziłam, że będą dużo, dużo lepsze)
W związku z tym, że już niedługo mój blog będzie obchodził swoje pierwsze urodziny, postanowiłam świętować, biorąc udział w konkursie na Bloga Roku 2011. Mam nadzieję, że już niedługo, w II etapie konkursu, będę mogła liczyć na Wasze głosy. Tutaj można zobaczyć moje zgłoszenie:

http://www.blogroku.pl/kategorie/w-wolnej-chwili-,gwkto,blog.html

Chętnych oczywiście zapraszam do udziału - im nas więcej, tym lepiej! :)

I na zakończenie, chciałabym Wam złożyć noworoczne życzenia - spełnienia wszystkich marzeń, książkowych i nie tylko, dużo radości, uśmiechu i sukcesów! Niech 2012 będzie dla nas jeszcze lepszy niż 2011! Do zobaczenia w Nowym Roku!

24 grudnia 2011

I. Marion - Ciepłe ciała


Miałam spore wątpliwości odnośnie tej książki. Niby w blogosferze wiele pozytywnych recenzji, niby spora popularność w ostatnim czasie, ale jakoś tak... Romans z zombie w roli głównej? Jakoś mi to nie grało. W końcu, kierując się zasadą, że nie należy oceniać książki po okładce, zabrałam się do czytania. I teraz wcale nie żałuję.

Ciepłe ciała to debiut literacki Isaaca Mariona, młodego amerykańskiego pisarza. Ciekawe jest to, że mężczyzna jest żywym przykładem tzw. self-made man. Jak podaje jego oficjalna strona internetowa, Marion nie skończył żadnych studiów ani nie był nagrodzony. Mimo to, jego pierwsza publikacja zdobyła sobie rzesze fanów na całym świecie i wiele pochlebnych recenzji, wydanych przez szeroko pojętą opinię publiczną.

Akcja powieści toczy się w niesprecyzowanym czasie i miejscu. Poznajemy R., który jest... zombie. Ale nie bezmózgim trupem, kierowanym żądzą ludzkiego mięsa. R. zatrzymał się w niezbyt zaawansowanym stanie rozkładu, więc wygląda jak mocno zmęczony młody chłopak; ma całkiem jasne myśli i nawet jest w stanie składać proste zdania. Jednym słowem - idealnie nadaje się na narratora naszej powieści. Mieszka na opuszczonym podmiejskim lotnisku, razem z całą grupą sobie podobnych. Ich egzystencja jest raczej bezsensowna i monotonna, aż do dnia, kiedy R. ratuje Julie przed okrutną śmiercią przez zjedzenie. Od tej chwili wszystko zaczyna się zmieniać.

Zupełnie nie spodziewałam się, że będę tak zauroczona tą książką. Wciągnęła mnie właściwie od pierwszej strony, a zasługą tego jest, przede wszystkim, bardzo przyjemny, niewymuszony język, którym operuje nasz narrator. Opisy są do tego stopnia obrazowe, że wielokrotnie wzdrygałam się z obrzydzenia na myśl o nieprzyjemnych aspektach bycia zombie, na które skarżył się R. Ale, wbrew pozorom, przedstawione nam "makabreski" nie stanowią kluczowego sensu opowieści i nawet bardzo wrażliwy czytelnik nie będzie zniesmaczony. Za to, na pewno dodają realizmu, pozwalają nam uwierzyć w tą niezwykłą historię. Ogromny plus należy się autorowi za świetne, nierzadko ironiczne poczucie humoru, jakie odnajdujemy zarówno w dialogach, jak i wewnętrznych monologach naszego zombiaka. W dodatku, akcja powieści toczy się dynamicznie, bez nudnych przestojów, dlatego książkę czyta się naprawdę łatwo i przyjemnie.

Bardzo pozytywnym zaskoczeniem jest niecodzienne połączenie wątku fantastycznego i romansu. Fabułę zbudowano w oparciu o odczucia głównego bohatera, czyli R. Natychmiast po rozpoczęciu lektury, obdarzamy go sympatią i trzymamy kciuki, żeby jego perypetie dobrze się skończyły. Patrzymy na świat jego oczami, razem z nim podejmujemy wszystkie działania, ale także przeżywamy emocje, o których opowiada. Na tej podstawie, ukazuje się nam wizerunek naprawdę ciepłej, cudownej OSOBY; kogoś, kogo chcielibyśmy poznać. Te wszystkie pozytywne uczucia tworzą kontrast dla zdegenerowanego świata Martwych, w którym nie liczy się nic, prócz głodu. Marion rozwinął idee, jakie od zawsze kojarzą się ludziom z tematem zombie - beznadzieja, koniec rzeczywistości, jaką znamy, rozlew krwi, życie w wiecznym niebezpieczeństwie... Fakt, że w takiej sytuacji zakwita uczucie, budzi w czytelniku przyjemne poczucie nadziei. Pozytywną energię i wiarę w to, że świat może być lepszy, jeżeli ludzie bardzo się o to postarają (oraz, rzecz jasna, wdzięczność, że nie w każdym mieście po ulicach biegają żywe trupy ;) ). Uwagę przykuwa specyficzny klimat opowieści - niby mroczny, przesiąknięty grozą, ale z drugiej strony, pełen czułości i dobroci. Choć wydaje się być misternie skonstruowany przez autora, to jednak nie brak mu lekkości i, o dziwo, naturalności. Wszystkie te aspekty, o których wspomniałam, sprawiają, że czytelnikowi ciężko rozstać się z tą książką.

Ogólnie rzecz ujmując, Ciepłe ciała to zdecydowanie powiew świeżości w gatunku paranormal romance. Niesamowity pomysł, ujęty w bardzo zgrabny sposób i przemawiający do czytelnika. Na mnie osobiście największe wrażenie zrobiła ogromna dawka pozytywnych emocji, którą autor przygotował dla czytelników. Fakt, że wielu osobom historia może wydać się naiwna i nierealna, ale ja świetnie się bawiłam przy lekturze tej książki i zapamiętam ją na długo, jako bardzo lekką i przyjemną pozycję z przesłaniem.

23 grudnia 2011

Świąteczne życzenia!

Z okazji nadchodzących świąt Bożego Narodzenia, życzę Wam wszystkim pięknych, magicznych chwil spędzonych w rodzinnym gronie, dużo uśmiechów i wzruszeń oraz wolnego czasu, który spędzicie nad książką! :)


Ps. Po świętach pewnie pojawi się recenzja Ciepłych ciał. Już przeczytałam, ale czasu na pisanie pewnie nie będzie. Ale uchylę rąbka tajemnicy i powiem, że zdecydowanie polecam ją na święta, bo jest bardzo pozytywna! :)

21 grudnia 2011

J. Picoult - The Tenth Circle [Dziesiąty krąg]

Ta książka już od jakiegoś czasu czekała na mojej półce, aż znajdę czas na jej przeczytanie. Dlatego z wielką niecierpliwością sięgnęłam po nią dwa tygodnie temu. Lektura, jak zawsze w przypadku Picoult, nie rozczarowała mnie. W dodatku, była dobrym pretekstem, żeby poćwiczyć umiejętności językowe, bo zmierzyłam się z wersją angielską.

O Jodi Picoult pisałam już parokrotnie. Przede wszystkim, jest to jedna z moich ulubionych autorek i zawsze z ogromną radością wracam do jej utworów. Z 18 opublikowanych dotychczas pozycji, przeczytałam już 13 i wciąż mi mało. Dlatego z niecierpliwością czekam na okazję, żeby zdobyć najnowszą, wydaną w 2011 roku (polskie tłumaczenie ukaże się na początku 2012 roku) powieść - Tam, gdzie ty [Sing You Home].
  
The Tenth Circle opowiada historię Trixie, amerykańskiej nastolatki. Dziewczyna mieszka z kochającymi ją rodzicami, ma przyjaciółkę i chłopaka, Jasona. Pozornie jest szczęśliwa. Wszystko się komplikuje, kiedy jej młodzieńczy związek rozpada się, a ona oskarża byłego ukochanego o gwałt. Sytuacja nie jest jednak jasna. Znajomi Trixie nie uważają jej za ofiarę, a całe zajście osądzają jako zemstę dziewczyny na Jasonie za to, że ją porzucił. Policja też nie jest pewna, co właściwie wydarzyło się między nastolatkami. Na dodatek okazuje się, że małżeństwo jej rodziców wisi na włosku...

Jak już wspomniałam, opowieść, którą tym razem snuje autorka, wciągnęła mnie bez reszty. To przede wszystkim zasługa połączenia kilku ciekawych wątków. Czytelnik otrzymuje rozbudowaną historię obyczajową, poruszającą wiele kwestii pojawiających się w codziennym życiu. Zagłębiamy się w uczucia czternastolatki zamieniającej się w kobietę i poznającej własną seksualność, zagubionej w trudnym świecie dorosłych spraw. Towarzyszymy jej w podejmowaniu dramatycznych decyzji, ale przede wszystkim - w przyspieszonym procesie dojrzewania. Mając doświadczenia związane z okresem dorastania, zaczynamy się zastanawiać, co my zrobilibyśmy na miejscu dziewczyny. Jednocześnie, możemy śledzić emocje, jakie targają jej ojcem. Mężczyzna zmaga się ze swoją bolesną przeszłością, ale także próbuje się odnaleźć w trudnym życiu małżeńskim, które nie jest aż tak idealne, jak zdawało się być. Wątek obyczajowy został zgrabnie przepleciony dochodzeniem policji, dążącej do wyjaśnienia nietypowej sytuacji. Czytelnik zostaje wprowadzony w tajniki śledztwa, poznaje elementy analizy kryminalistycznej, dąży do poznania prawdy ramię w ramię z policjantem, który zajmuje się sprawą. Autorka stopniowo ujawnia informacje o tym, co przydarzyło się Trixie, buduje napięcie, podsyca naszą niepewność i ciekawość. Niezwykłym dla Picoult przerywnikiem historii są komiksy, nawiązujące do tematu książki. Pisarka sprawiła swoim fanom nie lada prezent, gdyż wszystkie wstawki rysunkowe są jej autorstwa. Co więcej, ukryła w nich małą zagadkę dla spostrzegawczych. :) 

Nie sposób nie wspomnieć o plastycznym i przyjemnym języku, jakim napisana jest książka. Dzięki niemu, łatwiej nam podążać za przedstawionymi wydarzeniami, ale także wyobrazić sobie znaczące tło historii, zarówno fizyczne, jak i społeczno-emocjonalne. Opisy aury grudniowej oraz zimnej, skrytej pod wiecznym śniegiem Alaski nie raz sprawiły, że czułam się zmarznięta. Podobało mi się także wspomnienie o kulturze Eskimosów - nie tylko nadało historii realizmu, ale także obudziło moją ciekawość w stosunku do tej kwestii. 

Mimo tych wszystkich zalet, nie jestem do końca usatysfakcjonowana zakończeniem powieści. Nie jest ono tradycyjnym happy endem. Mam wrażenie, że autorka pozostawia nas w niepewności, mimo, że wszystko zostaje wyjaśnione. Z chęcią poczytałabym o tym, jak dalej potoczyły się losy Trixie i jej rodziców, ale niestety... Mogę sobie tylko dopowiedzieć dalszy ciąg historii. 

Ta mała ryska nie zniechęca mnie jednak do autorki i jej powieści. The Tenth Circle oceniam jako bardzo przyjemną i ciekawą lekturę, wzbudzającą emocje, ale także skłaniającą do przemyśleń. Serdecznie polecam ją zarówno wszystkim fanom Picoult, jak i miłośnikom literatury obyczajowej. Na pewno nikt nie będzie zawiedziony. :)

19 grudnia 2011

Mój dzień w książkach

Zabawę podpatrzyłam u Evity i pozazdrościłam tego oryginalnego podsumowania roku. Dlatego też postanowiłam stworzyć swój własny opis dnia. :)



Mój dzień w książkach .

Zaczęłam dzień (z) _____.
W drodze do pracy zobaczyłam _____  i przeszłam obok _____,
żeby uniknąć _____ ,  ale oczywiście zatrzymałam się przy _____.
W biurze szef powiedział: _____. i zlecił mi zbadanie _____.
W czasie obiadu z _____ zauważyłam _____  pod _____ .
Potem wróciłam do swojego biurka _____.
Następnie, w drodze do domu, kupiłam _____  ponieważ mam _____.
Przygotowując się do snu, wzięłam _____  i uczyłam się _____,  zanim powiedziałam dobranoc _____ . 

A oto moja wersja: 

Zaczęłam dzień z Rillą ze Złotego Brzegu. W drodze do pracy zobaczyłam Ogród letni i przeszłam obok Władcy Barcelony, żeby uniknąć Morderstwa na plebanii,
ale oczywiście zatrzymałam się przy Ogrodzie wiecznej wiosny. W biurze szef powiedział: Pozwólcie nam krzyczeć i zlecił mi zbadanie Tajemnicy Bladego Konia. W czasie obiadu z Błaznem królowej, zauważyłam Księcia Mgły pod Katedrą w Barcelonie. Potem wróciłam do swojego biurka Bez śladu. Następnie, w drodze do domu, kupiłam Klejnot Medyny, ponieważ mam Nowe życie. Przygotowując się do snu, wzięłam Fotografię i uczyłam się Czystej roboty, zanim powiedziałam dobranoc Białej lwicy.

Polecam, świetna zabawa! :)

7 grudnia 2011

C. Ruiz Zafon - Światła września

Światła września to trzecia powieść w dorobku Carlosa Ruiza Zafona. Po raz pierwszy ukazała się w roku 1995, jako kolejna książka przeznaczona dla nastoletnich czytelników. My, Polacy, cieszymy się wznowionym wydaniem, po raz pierwszy przetłumaczonym na język polski. Co więcej, autor już szykuje dla nas kolejną publikację. Lada dzień ukaże się kontynuacja historii znanej  z Cienia wiatru - powieść zatytułowana w oryginale El prisoner del cielo. Niestety, pewnie przyjdzie nam jeszcze poczekać na polski przekład. Póki co, możemy się zachwycać innymi utworami hiszpańskiego pisarza.

Akcja w Światłach września rozgrywa się w roku 1936, we Francji. Simone cierpi po stracie męża, a jej dzieci - Irene i Dorian - ojca. Nękani przez ubóstwo, są zmuszeni do przeprowadzki do małego miasteczka, położonego na wybrzeżu Normandii. Czeka tam na nich łatwiejsza codzienność - Simone dostaje pracę u lokalnego wytwórcy zabawek, Lazarusa Janna, który hojnie ją wynagradza. Ich życie wydaje się nareszcie stabilizować. Jednak kiedy okolicą wstrząsa tajemnicze morderstwo, Irene próbuje rozwiązać zagadkę świateł września, a Dorian dostrzega niepokojące cechy w pracodawcy jego matki, sprawy się komplikują...

Jak zawsze w przypadku Zafona, tak i tym razem jestem zachwycona lekturą. Wątki przygodowy i fantastyczny zostały zgrabnie połączone w trzymającą w napięciu opowieść. Właściwie od samego początku ciężko się oderwać od perypetii bohaterów. Akcja jest dynamiczna, nie dłuży się, a niektóre wydarzenia dodatkowo przyprawiają czytelnika o dreszcz strachu i niepewności. Elementy fantastyki, którymi żongluje autor, wywołują u nas dodatkowe zainteresowanie - czytamy nie tylko po to, żeby poznać dalsze losy Irene, Ismaela, Doriana i Simone, ale także po to, żeby dowiedzieć się, czym tak naprawdę jest cień. Co więcej, autor ubarwił swoją historię szczyptą romansu - ujętego w dwóch perspektywach i związanego z różnego rodzaju rozterkami, ale jednocześnie, wprowadzającego do opowieści ciepłe, pozytywne emocje. Drobną wadą jest fakt, że fabuła, jak zawsze, jest skonstruowana w sposób analogiczny do fabuły innych powieści młodzieżowych Zafona. Mimo to, odniosłam wrażenie, że w akurat tej książce autor w mniejszym stopniu polega na swoim utartym schemacie i wprowadza do niego różne wariacje. Dzięki temu, opowieść w niektórych momentach jest naprawdę zaskakująca.

Tło fabuły jest jednym z największych atutów tej książki. Plastyczny, bardzo obrazowy język, charakterystyczny dla tego pisarza, po raz kolejny otwiera przed nami magiczny świat, pozornie zwyczajny, ale w rzeczywistości kryjący mroczne tajemnice i sekrety.  Dzięki niemu, czytelnik od razu wczuwa się w emocje bohaterów oraz w specyfikę małej nadmorskiej miejscowości. Czytając, mogłam poczuć beztroski klimat słonecznych wakacji spędzanych nad morzem, ale także mroczną, wywołującą niepokój atmosferę Cravenmoore - lasu, dworku i fabryki zabawek Lazarusa. Ogromne wrażenie zrobiły na mnie same zabawki - przedstawione nie jako ulubieńcy maluchów, ale jako przerażające, niebezpieczne maszyny, żyjące swoim życiem. Warto też zwrócić uwagę na charakterystyczny sposób, w jaki autor kreuje bohaterów. Wszystkie postacie sprawiają wrażenie, jakby były tylko naszkicowane. Zagłębiając się w opowieść, poznajemy powierzchownie ich osobowość, najczęściej przez pryzmat cechy, która zostaje wyeksponowana w kontekście wydarzeń. Nie ma miejsca na psychologiczne analizy, ale mimo wszystko, to, co wnioskujemy z zachowania poszczególnych bohaterów, mówi o nich bardzo wiele. Mnie bardzo spodobał się zastosowany przez Zafona zabieg - pozwolił mi uwierzyć, że przedstawiona historia jest ważna sama w sobie, że to właśnie ona jest główną osią powieści, a bohaterowie to tylko przypadkowi świadkowie-uczestnicy opisanych wydarzeń.

Światła września okazały się być bardzo przyjemną, lekką opowieścią, która niesamowicie mnie wciągnęła, nie raz przestraszyła i nie raz wzruszyła. Po raz kolejny przekonuję się, że utwory Zafona mają w sobie ten element magii, który sprawia, że życie chociaż na chwilę przestaje być zwyczajną szarą codziennością, w której zmagamy się z problemami. Być może właśnie to jest powodem sławy, jaką pisarz zdobył na całym świecie. A może po prostu lubimy niesamowite, tajemnicze, fantastyczne historie? Tak czy siak, ja z niecierpliwością czekam na kolejne książki hiszpańskiego pisarza.


5 grudnia 2011

Świąteczne porządki

W związku z tym, że w święta spodziewam się przypływu nowych książek, postanowiłam sprzedać te, których nie chcę zatrzymać.

Postanowiłam dać o tym znać na blogu, bo może akurat ktoś z Was będzie miał chęć zrobić sobie lub bliskim prezent książkowy. :)

Mam do sprzedania 4 książki, stan wszystkich jest praktycznie idealny, co zresztą widać na zdjęciach. Pod spodem odnośniki do aukcji na Allegro, za pośrednictwem którego można je nabyć.


Andy McDermott - The Sacred Vault (pozycja w języku angielskim)















Ally Condie - Dobrani


















Andres Pascual - Kompozytor burz
















Jan Błoński - Biedni Polacy patrzą na getto

Aukcja














Zapraszam zainteresowanych, a wszystkich pozdrawiam! :)

3 grudnia 2011

A. Pascual - Kompozytor burz

Po długich i pracowitych dwóch tygodniach znalazłam nareszcie czas, żeby skończyć lekturę Kompozytora burz. Szczerze mówiąc, jestem trochę rozczarowana, bo czytałam wiele pozytywnych recenzji tej powieści, a moje odczucia nie są aż tak entuzjastyczne, jak się spodziewałam.

Autor książki, Andres Pascual, to bardzo interesujący człowiek. Ma wiele pasji, pomiędzy które dzieli swój wolny czas. Gra na instrumentach klawiszowych, głównie na pianinie oraz dużo podróżuje. Dotychczas zwiedził już 18 krajów. Swoje doświadczenia i obserwacje zdobyte w obu dziedzinach zgrabnie połączył podczas tworzenia swojej drugiej powieści, wydanej na początku 2011 roku.

Kompozytor burz to historia młodego skrzypka, Matthieu, dorastającego w czasach blasku i chwały Ludwika XIV. Chłopak ma niezwykły muzyczny talent. Świadomy swoich umiejętności, marzy, aby pewnego dnia zagrać w najbardziej prestiżowej, królewskiej orkiestrze. Niestety, plany Matthieu burzy niespodziewana śmierć ukochanego brata i wydarzenia, które ją spowodowały. Szereg intryg i wypadków doprowadza do tego, że młody mężczyzna jest zmuszony udać się w podróż na Madagaskar, której celem jest odnalezienie źródła pradawnej melodii duszy. Melodii pożądanej nie tylko przez króla, ale także przez mistrzów alchemicznych, a nawet... bezwzględnych morderców.

Przedstawiona w książce opowieść nie zachwyciła mnie. Wydała mi się wręcz zupełnie przeciętna. Połączenie kilku różnorodnych wątków - przygodowego, podróżniczego, miłosnego - stworzyło potencjał, którego autor niestety nie umiał wykorzystać. Przede wszystkim, akcja nie jest dynamiczna. Mimo, że wydarzenia następują dość szybko po sobie, to jednak czytając, odnosimy wrażenie, że niektóre fragmenty niemiłosiernie się dłużą. Jest to niewybaczalne w przypadku książki, która z założenia miała zawierać element przygody i niebezpieczeństwa. Zwłaszcza, że ta wada rzuca się w oczy już we wstępie. Fabuła zawiera także prosty wątek kryminalny, który ginie w gąszczu innych aspektów tej historii. Podzielony dosłownie na dwie części, uatrakcyjnia początek i zakończenie, ale czytelnik w połowie lektury łatwo o nim zapomina, przez co intryga wydaje się być fragmentaryczna i niespójna. Z żalem muszę przyznać, że także romans został w tej powieści potraktowany "po macoszemu". Jakiekolwiek wzmianki na jego temat pojawiają się dopiero pod koniec lektury. Autor okropnie spłycił uczucia bohaterów, sprawił, że ich relacja stała się naiwna i mało realistyczna. Dodatkowo, ten aspekt może się niektórym wydać czymś w rodzaju streszczenia - następuje tylko kilka wydarzeń, między którymi nie ma konkretnego połączenia.

Nie spodobał mi się także sposób, w jaki Pascual potraktował sam Madagaskar. Spodziewałam się barwnych opisów wyspy, jej fauny i flory, które wniosłyby do powieści powiew egzotyki i oddały charakter dalekiej podróży, jaką odbywa główny bohater. Co otrzymałam? Jedynie zachwyty nad tym, jak ta "rajska kraina" jest piękna, dzika i oszałamiająca. Ani słowa, które pomogłoby mojej wyobraźni w stworzeniu obrazu. Krótko mówiąc - totalnie nieplastyczny język opisów. Aż dziw, że autor widział te cuda na własne oczy i nie potrafił utrwalić swoich wrażeń na papierze. Podobnie zawiodło mnie zupełne zlekceważenie rdzennych mieszkańców Madagaskaru. Dowiedziałam się o nich tylko tyle, że byli i, że byli wrogami. Niezbyt mnie taka wiedza satysfakcjonuje.

Kolejną wadą okazała się być konstrukcja postaci. Przede wszystkim Matthieu był dla mnie zaskoczeniem. Jak na głównego bohatera, okazał się mało wyrazisty, zbyt niezdecydowany, niedoświadczony. Irytował mnie swoim zarozumialstwem i naiwnością. Podobnie ma się rzecz z Ludwikiem XIV. Przecież w rzeczywistości tytuł Króla Słońce pociągał za sobą poważanie na dworze, prawdziwą charyzmę władcy. Jego książkowy odpowiednik, podobnie jak Matthieu, nie przykuwał uwagi na tyle, na ile powinien. Ot, był, odgrywał ważną rolę, ale nie wzbudził respektu, podziwu... właściwie żadnych głębszych emocji. Wymieniłam tylko dwa przykłady, ale podobnie jest z prawie wszystkimi bohaterami Kompozytora burz. Poza La Bouchem, bo on zdecydowanie jest warty uwagi.

Nie będę kompletnie pogrążać tego tytułu, dlatego przyznam, że zaciekawił mnie wątek historyczny, chociaż bardziej ze względu na opisy Wersalu, niż dworskie życie. Nieliczne fragmenty, w których autor postanowił oddać wygląd królewskich ogrodów, zaostrzyły moją ochotę na odwiedzenie tego miejsca. Interesujące były także informacje dotyczące życia samego monarchy, chociaż domyślam się, że więcej w nich fikcji literackiej niż prawdy historycznej. Tak, czy siak, przykuły moją uwagę na tyle, żeby nie zaniechać lektury w połowie.

Podsumowując, jeszcze raz powtórzę, że jestem rozczarowana. Opisy książki obiecują coś zupełnie innego, niż to, z czym styka się czytelnik. Szkoda, bo to stracona szansa na wspaniałą opowieść - o przygodzie, o męstwie, o miłości, doprawiona szczyptą historii i przyozdobiona egzotyką Madagaskaru. Niestety, Andres Pascual nie podołał, przynajmniej według mnie. Dlatego też, raczej nie sięgnę po inne tytuły z jego dorobku, a i Kompozytora burz odradzam, bo jest wiele lepszych książek o podobnej tematyce.

Ta recenzja została nagrodzona w 45. edycji konkursu na recenzję tygodnia, organizowanego przez portal nakanapie.pl oraz księgarnię internetową Kumiko. Bardzo dziękuję! :)