25 maja 2011

J. Steinbeck - Na wschód od Edenu

Czytanie tej książki zabrało mi sporo czasu. Nie dlatego, że była nudna, czy nie wpasowała się w moje gusta, ale dlatego, że... była ciężka. ;) Paski mojej torebki złowieszczo trzeszczały za każdym razem, kiedy próbowałam zabrać lekturkę ze sobą. Tak więc, porzuciłam pomysł wynoszenia dzieła Steinbecka i oddawałam mu się w domowym zaciszu, w nielicznych ostatnio, wolnych chwilach.

Warto wspomnieć o samym autorze, gdyż jego postać ma ogromne znaczenie dla powieści. Okazuje się bowiem, że John Steinback, amerykański noblista, w Na wschód od Edenu spisał dzieje swojej rodziny. Poznając je, nie mamy jednak wrażenia, że widzimy je z perspektywy małego chłopca, jakim był ówcześnie autor, jednak ciągle pamiętamy, że jest to naoczna relacja z jego życia.

Historia przedstawiona w książce sięga minionych wieków. Bohaterów (a jest ich wielu i nie sposób wymienić wszystkich) poznajemy jeszcze przed I wojną światową, kiedy to dopiero osiedlają się w Ameryce - kraju wciąż nieznanym i nie do końca skolonizowanym. Zarówno rodzina Hamiltonów, jak i Trasków, próbuje ułożyć sobie nowe życie. Ich losy, raz piękne i szczęśliwe, raz tragiczne, przeplatają się, tworząc klimatyczną, kilkupokoleniową sagę. Na pierwszy plan wysuwa się jednak, powtarzająca się w rodzinie, nieustająca walka między dwoma braćmi.

O powieści słyszałam za sprawą serialu, jednak nigdy nie dane mi było go oglądać. Dlatego z ciekawością zabrałam się za lekturę. Od pierwszych stron odezwało się moje umiłowanie do historii rodzinnych i książka pochłonęła mnie bez reszty. Akcja, choć nie posiada nagłych, dramatycznych zwrotów, jest dość wartka i przykuwa uwagę czytelnika. Ciekawy jest sposób, w jaki autor przedstawia nam daną sytuację - najpierw tylko sygnalizuje pewne symptomy, tak, że możemy się domyślić, co się stanie. Dzięki temu zabiegowi wydaje się nam, że wszystkie wydarzenia przychodzą naturalnie, że są prawdziwe.
Niezaprzeczalnym bogactwem książki, są jej bohaterowie. Jak już wspominałam, mamy do czynienia z licznymi rodzinami, w których każdy członek posiada własną osobowość i rolę w historii. Prawda, że uwaga autora na jednych skupia się bardziej, a na innych mniej. Ale czy i w prawdziwym życiu nie jest tak, że są ludzie przebojowi, "motory wydarzeń" i nieśmiali oraz skryci? Majstersztykiem były dla mnie postaci Sama Hamiltona, Li oraz braci Trasków. To nie tylko "kukiełki", wypełniające nadane im znaczenie. Każda z wymienionych przeze mnie osób posiadała głęboką osobowość, ciekawą z psychologicznego i intelektualnego punktu widzenia.
Jako miłośniczka historii, z zaciekawieniem śledziłam fragmenty opowiadające o zmianach, jakie zachodziły w tamtych czasach w życiu codziennym mieszkańców Ameryki. Scena, w której Adam Trask uczy się obsługi automobilu forda, była przekomiczna - ale jednocześnie jakże prawdziwa. Z całej książki można wyłowić takie właśnie historycznie ciekawostki,  dotyczące biznesu, postrzegania wojny, czy też życia zawodowego.

Szczerze mówiąc, zmartwiłam się, dotarłszy do końca powieści. Związałam się z bohaterami, a zakończenie nie usatysfakcjonowało mojej ciekawości. Po raz kolejny odniosłam wrażenie, że historia została po prostu ucięta. Choć odnajdziemy pewien symbolizm i w pewnym sensie uznamy to za zamknięcie głównego wątku, to jednak oczekiwałam czegoś innego.
Mimo tego, serdecznie polecam książkę. Jeśli nie z powodów rozrywkowych, to dlatego, że warto znać klasykę. A Na wschód od Edenu jest nią niewątpliwie.

21 maja 2011

Prace renowacyjne i konstruktorskie

Jak widać, mój blog przeżywa małą rewolucję. 

Ostatnio jakoś powolnie idzie mi czytanie, zwłaszcza, że Na wschód od Edenu okazało się naprawdę opasłym tomiszczem i nie wszędzie udaje mi się je zabrać. Dlatego też, postanowiłam zajrzeć na bloga w celu zrobienia "wiosennych porządków" i spożytkowania energii i chęci do zmian.

Mam nadzieję, że efekt końcowy będzie satysfakcjonujący... Dla mnie i dla Was. ;)

Ps. Efekt - jak widać. Ja jestem zadowolona, mam nadzieję, że Wam też się podoba. :)

13 maja 2011

C. Ahern - P.S. Kocham cię

Nareszcie wracam, po dłuższej, niż zwykle, przerwie. Niestety, obowiązki na uczelni skutecznie przeszkodziły mi w szybkim pochłonięciu kolejnej książki. A na dodatek, Blogger się zbuntował i nie chce współpracować. No, ale dziś nie mam już nic do roboty i chętnie podzielę się wrażeniami odnośnie polecanej przez wszystkich książki PS. Kocham cię.

O tej pozycji słyszałam za sprawą dosyć popularnego filmu. Nie skusiłam się, aby poznać historię na ekranie i, szczerze mówiąc, nie ciągnęło mnie też do książki. Jednak ostatnio, buszując między bibliotecznymi półkami, natknęłam się na nią i postanowiłam dać jej szansę. Czy słusznie - uczucia mam mieszane.

Nieczęsto zdarza mi się wczytywać w pokrótce opisane biografie autorów. Tym razem, z ciekawością zerknęłam na tylną okładkę, aby poznać sylwetkę Cecylii Ahern, której wcześniej nie znałam. Uderzyło mnie przede wszystkim to, że autorka ma zaledwie... 22 lata! Zważywszy na to, o czym pisze, spodziewałam się kobiety co najmniej 40-letniej, doświadczonej przez życie. Okazuje się, że dobre książki pisze nie tylko życie, że ważna jest także wyobraźnia.

PS Kocham cię to historia miłości silniejszej niż śmierć. Holly, młoda wdowa, nie może pogodzić się ze śmiercią ukochanego męża. Życie zdaje się nie mieć dla niej sensu, a każde wspomnienie powoduje wybuch rozpaczy. Mimo wsparcia ze strony rodziny i przyjaciół, kobieta - młoda, ładna i pragnąca szczęścia - nie umie pozbierać się i podjąć decyzji dotyczących przyszłości. Wszystko zmienia się, kiedy Holly dostaje list od zmarłego męża...

Generalnie, książka okazała się lekką i przyjemną lekturą. W tej kwestii zostałam miło zaskoczona - kiedy dowiedziałam się, że tematem jest rozpacz po śmierci bliskiej osoby, spodziewałam się łzawego i dołującego wywodu o tym, jak to jest źle i niedobrze. A jednak, autorce udało się opowiedzieć o tej trudnej kwestii w sposób przyswajalny, z dużą dozą humoru i optymizmu. Szybko wciągnęłam się w akcję, która, choć niezbyt dynamiczna, pełna jest wydarzeń znaczących w życiu głównej bohaterki. Jeśli chodzi o samą Holly, czytelnik może szybko się z nią zaprzyjaźnić. Choć na początku jesteśmy pełni współczucia dla cierpiącej wdowy, to z czasem z całego serca dopingujemy ją, aby zmieniła dotychczasowe życie na lepsze. Co więcej, patrząc jej oczami na codzienne sytuacje, uczymy się dostrzegać pozytywy. Dla wielu z nas są one czymś oczywistym, a dzięki Holly i jej walce o powrót do szczęśliwej egzystencji, na nowo odkrywamy magię tkwiącą w rzeczach zwyczajnych. Wszystko to sprawia, że książka okazuje się być pełną ciepła i pozytywnych uczuć historią o tym, jak poradzić sobie z tęsknotą za najukochańszą osobą.
Drugim zaskoczeniem było dla mnie niejako określenie książki mianem "romansu". Owszem, miłość jest motywem przewodnim, na którym opiera się cała historia. Czytamy o sile uczucia, jakie łączyło główną bohaterkę z mężem i przez pryzmat tego patrzymy na całą opowieść. Jednak mam wrażenie, że większość z nas będzie się spodziewać czegoś innego. Nie chciałabym zbytnio wdawać się w szczegóły, żeby nie zdradzić najciekawszego. ;)
Trzecim i ostatnim zaskoczeniem okazało się samo zakończenie powieści. Autorka pozostawiła sobie furtkę do kolejnych części, ale tak naprawdę... urwała wątek w połowie. Owszem, najważniejsze problemy autorki w pewien (ale nie powiem, czy zły, czy dobry) sposób zostają rozwiązane, ale cała historia sprawia wrażenie niezamkniętej.

Ogólnie, nie żałuję, że poznałam tą pozycję. Zdecydowanie poleciłabym ją każdemu, kto przeżywa smutny okres. PS Kocham cię to nie tylko idealna "instrukcja", jak naprawić to, co uważamy za złe. To także piękne przesłanie, mówiące, że warto wierzyć w prawdziwą miłość i oddawać się jej.

5 maja 2011

A. Christie - Morderstwo na plebanii

Po raz pierwszy mam okazję publikować na blogu recenzję książki jednej z moich ulubionych autorek - Agathy Christie. Od dawna jestem zakochana w jej twórczości i praktycznie, nie zdarza się, żeby jakaś jej powieść nie przypadła mi do gustu. Dlatego też "w ciemno" sięgam w bibliotece po tom opatrzony jej nazwiskiem... Sprawdzam tylko, czy przypadkiem już kiedyś go nie czytałam. ;)

Fenomen brytyjskiej damy, Agathy Christie, jest znany czytelnikom na całym świecie. Jej utwory przetłumaczono na 45 języków, a ilość sprzedanych egzemplarzy przyznała jej tytuł najlepiej sprzedającej się autorki wszech czasów. Nie na darmo mówi się o niej "Królowa Kryminału" - nie ma drugiego literata, który jest w stanie wykreować tak pokręcone zagadki, trzymające w napięciu i niepewności aż do ostatniej strony. Przynajmniej ja tak uważam. :)

Akcja powieści Morderstwo na plebanii rozgrywa się w małym miasteczku St. Mary Mead. Jego mieszkańcami wstrząsa makabryczna wiadomość o morderstwie, popełnionym w domu proboszcza, który relacjonuje nam całą sprawę. Ale, wbrew pozorom, nie tylko jemu zależy na rozwiązaniu mrocznej tajemnicy. Ważną rolę w śledztwie odgrywa też starsza pani, słynąca w miasteczku z wybitnej spostrzegawczości i świetnej znajomości ludzkiej natury. Jane Marple, bo o niej mowa, staje przed pierwszą w swoim życiu, zagadką kryminalną.

No i cóż mogę napisać? Książka wciągnęła mnie od samego początku i na dwa dni oderwała od rzeczywistości. Jak to zwykle bywa u Agathy Christie, akcja jest dynamiczna i aż do momentu kulminacyjnego zaskakuje czytelnika szybkimi zwrotami. W swoich historiach, autorka kreuje nieprawdopodobne wydarzenia, czasem zdawałoby się wręcz, że nie mają one sensu i nijak nie łączą się z morderstwem. Jednak nie zdarzyło się jeszcze, żeby nawet najbardziej zagmatwane sytuacje na koniec nie okazały się jasne i oczywiste... I tak też było tym razem. Po raz kolejny do ostatniej strony nie podejrzewałam, kto zamordował, mimo, że od początku wszystko wskazywało na tą osobę. I to właśnie, w moim rozumieniu, ukazuje geniusz lady Agathy.
To, co zawsze urzeka mnie w książkach Christie i tym razem także wzbudziło mój podziw, jest niesamowita dbałość pisarki o szczegóły. Historia naszpikowana jest drobnymi detalami, które pozornie nie mają żadnego znaczenia. Kiedy jednak docieramy do finału, okazuje się, że to nasze gapiostwo nie pozwoliło nam dostrzec ich znaczenia, a w gruncie rzeczy stanowiły one esencję rozwiązania tajemnicy.
Osobistą sympatię żywię też do jednej z bohaterek - panny Marple. Ona i Poirot są zdecydowanie moimi ulubieńcami. Tym bardziej ucieszyłam się, przeczytawszy w opisie książki, że opowiada ona o pierwszym śledztwie, w jakie przyszło się zaangażować tej bystrej, starszej damie. Cenię u niej przede wszystkim niezwykłe spostrzegawczość i inteligencję, które pozwalają jej czynić trafne obserwacje dotyczące innych bohaterów. Jej życiowe doświadczenie, i jak sama przyznaje, skłonność do analizowania ludzkiej psychiki sprawiają, że niemal ze stuprocentową pewnością, bez narzędzi i wiedzy kryminologa, potrafi wykryć sprawcę. Przy tym wszystkim, odznacza się prawdziwą gracją i dostojeństwem brytyjskiej damy.

Serdecznie polecam Morderstwo na plebanii nie tylko fanom Agathy Christie, ale także wszystkim czytelnikom, którzy lubią kryminały, a nie mieli jeszcze okazji zapoznać się z twórczością Królowej. Myślę, że się nie zawiodą. 
Myślę też, że byłaby to wspaniała lektura dla naszych polskich śledczych. Być może nauczyliby się czegoś od uroczej Jane Marple. ;)

1 maja 2011

A. Condie - Dobrani

Dobrani swego czasu gościli na prawie każdym blogu czytelniczym. Powtarzające się, pochlebne recenzje zachęciły mnie do zakupu. Uznałam, że lekki romans to idealna lektura na początek majówki. Ale niestety. Po zakończeniu czytania czuję tylko irytację i rozczarowanie.

O Ally Condie, która firmuje powieść swoim nazwiskiem, nigdy wcześniej nie słyszałam, mimo tego, że w swoim dorobku ma już kilka pozycji. Dopiero Dobrani przynieśli jej większą popularność. Amerykanka pisała tą książkę z myślą o stworzeniu trylogii, więc przed nami jeszcze dwa tomy, opowiadające o życiu ludzi w przyszłości. Ich publikacje są przewidziane na listopad 2011 (część druga) i listopad 2012 (część trzecia).

Historia opowiedziana przez autorkę jest osadzona w realiach przyszłego świata. W dniu swoich siedemnastych urodzin, Cassia zostaje zaproszona na Bankiet Doboru, gdzie ma poznać swojego Wybranka - człowieka, którego powinna pokochać i spędzić z nim resztę życia. I na początku wszystko wydaje się iść dobrze. Wybrankiem Cassii okazuje się Xander, jej najlepszy przyjaciel, który, na dodatek, jest bardzo przystojny. Dziewczyna jest zachwycona. Jednak do systemu wkrada się błąd. Cassia w najmniej spodziewanym momencie, zamiast twarzy Xandera, widzi twarz Ky'a... I zaczyna się zastanawiać, czy na pewno została odpowiednio Dobrana.

Napisałam we wstępie, że lektura tej książki skończyła się u mnie irytacją i rozczarowaniem. Niestety, sposób, w jaki pisarka opowiada o miłości Cassii, zupełnie do mnie nie trafia. Narratorem jest sama główna bohaterka, więc cała powieść przybiera postać pierwszoosobowej relacji. Musimy więc przebrnąć przez wiele stron wewnętrznych rozterek zakochanej i zagubionej nastolatki. Nudy. Dodatkowo, czytając, miałam wrażenie, że autorka bardzo chciała oddać sposób postrzegania miłości, jaki prezentują młode i niedoświadczone osoby. I chyba trochę przekombinowała. Sytuacja zdaje się przerastać bohaterów, którzy ciągle patrzą na miłość - rzecz dorosłą - oczami dzieci. Miało być delikatnie, lekko, Condie chciała pokazać piękno uniesień, które pojawiają się w sercach nastolatków... Media szumnie określają Dobranych, jako romans. Ale... czy w prawdziwym romansie wieje nudą? O nie. Jest pasja, gorące uczucia, łzy i uśmiechy. A tu? Tutaj tego zabrakło.
Co więcej, wydało mi się, że autorka koniecznie chciała rozciągnąć akcję, aby wystarczyło jej na trzy tomy. Przez pierwsze kilkadziesiąt stron praktycznie nic się nie dzieje. Poznajemy tło wydarzeń, świat, w jakim żyje nasza bohaterka... Ale nie wciągamy się. Ot, czytamy, czekając, aż coś się stanie. Szczerze mówiąc, po skończonej lekturze przyszła mi do głowy myśl, że ta książka jest o niczym konkretnym.
Jedynym plusem okazała się fantazja autorki, która pozwoliła jej na wykreowania Społeczeństwa. Wiele już powstało dywagacji o tym, jak będzie wyglądał świat za kilkadziesiąt lub kilkaset lat. Condie dodaje do nich jeden, znaczący element - nie pozwala nam zapomnieć o problemie kontroli. Ostrzega, że, choć technika coraz to poprawia warunki ludzkiego życia, może stać się coś, co zdegraduje nas do pozycji nic nie znaczących jednostek, nie mających wpływu nawet na własne wybory. Że niechcący sami możemy ściągnąć na siebie system autorytarny, może nie w postaci znanej nam z historii, ale nadal naznaczony uciskiem i swego rodzaju niewolą. Muszę przyznać, że zobaczenie takiego przyszłego świata, przyszłego życia ludzkiego było ciekawym doświadczeniem.

Generalnie, książka mi się nie podobała. Głupio to zabrzmi, ale może jestem za stara na lekturę młodzieżową, bo tak właśnie odebrałam Dobranych. A może po prostu, mam inną wizję romansu, inny sposób rozumienia książki o miłości. Tak, czy siak, raczej nie sięgnę po kolejną część trylogii. Mimo tego, że jestem ciekawa, jaki koniec czeka futurystyczny świat, w którym Cassia zakochała się po raz pierwszy.