25 września 2012

L. M. Montgomery - Błękitny Zamek

Z Lucy Maud Montgomery znamy się jak łyse konie. Jej nazwisko przewijało się przez całe moje dzieciństwo, bo od momentu, kiedy Dziadek podsunął mi pierwszy tom Ani z Zielonego Wzgórza, pokochałam jej książki z całego serca. Kanadyjka tworzyła na początku XX wieku, a do dziś jej powieści zachowują świeżość przesłania i wciągają miliony czytelniczek na całym świecie. Dlatego też, kiedy w wakacje na jednym z czytelniczych blogów pojawiła się recenzja Błękitnego Zamku, z radością przypomniałam sobie o Montgomery i z chęcią sięgnęłam do maminej biblioteczki po tą pozycję.

Bohaterką tej krótkiej powieści jest Joanna Stirling (moja wersja to stare wydanie, dlatego imiona bohaterów mogą się różnić), 29-letnia stara panna. Do tego, niezbyt szczęśliwa. Jej rodzina lekceważy ją i poniża, a na dodatek ogranicza niezliczonymi konwenansami. Sytuacja zmienia się pewnego dnia, kiedy Joanna, dręczona dolegliwościami fizycznymi, w tajemnicy przed wszystkimi udaje się do lekarza. Dowiaduje się, że jej choroba jest śmiertelna i że został jej co najwyżej rok życia. W tej chwili coś pęka w młodej kobiecie, która postanawia pozostający jej czas przeżyć z podniesionym czołem i zgodnie z własnymi pragnieniami.

W odróżnieniu od Ani z Zielonego Wzgórza, czy Emilki ze Srebrnego Nowiu, Błękitny Zamek jest raczej pozycją przeznaczoną dla nieco starszych czytelniczek. A to dlatego, że jednowątkowa fabuła jest opowiedziana z perspektywy głównej bohaterki, a więc na pierwszy plan wysuwają się jej zmartwienia i odczucia. Nietrudno więc się zorientować, że łatwiej, niż małym dziewczynkom, będzie utożsamić się z Joasią młodym kobietom. Samą historię przedstawioną w powieści można zaliczyć do gatunku romansu. Jest ona raczej tkliwa, przewidywalna i prosta. Ale jednocześnie, ma w sobie ten element, który sprawia, że losy bohaterki poruszają serca czytelniczek i nie pozwalają ani na moment porzucić lektury. Zawsze się śmiałam, że Montgomery pisze "ku pokrzepieniu serc" dziewczęcych. Bo przecież każda jej książka udowadnia, że niezależnie od tego, jak bardzo, roztrzepaną, biedną, czy niedocenianą osobą się jest, zawsze ma się szanse na piękną miłość i prawdziwe szczęście. Podobnie jest i tutaj. Gdy zamknęłam Błękitny Zamek po skończonej lekturze, w moim sercu zagościło uczucie optymizmu i radości. Uważam więc, że dla tak pozytywnych emocji, można przymknąć oko na prostotę opowieści.

Ogromnym plusem książki są fragmenty, w których opisane zostało piękno przyrody. Autorka używa niezwykle barwnego, obrazowego języka, konstruując w wyobraźni czytelnika wizje nie tylko cudowne, ale także prawdziwe. Opisy te idealnie komponują się z akcją powieści, nie wprowadzają przestojów, ale wręcz tworzą magiczny klimat, idealne tło dla losów bohaterki. Szczerze przyznam, że po przeczytaniu tych fragmentów książki, miałam nieodpartą chęć wybrać się na spacer i osobiście poczuć to naturalne piękno świata.

Błękitny Zamek to naprawdę pozytywna lektura. Nie tylko wzbudza w czytelniku optymizm i nadzieję, ale także zachwyca opisami przyrody. Nie zaliczyłabym jej do literatury ambitnej, choć można doszukać się w niej głębszego znaczenia, ale i tak, uważam, że to wartościowa powieść. Przede wszystkim dlatego, że potrafi poprawić humor i zmusić do przychylnego patrzenia na świat. Polecam wszystkim miłośniczkom Montgomery i tym czytelniczkom, które potrzebują pokrzepienia. ;)

24 września 2012

S. M. Kidd - Sekretne życie pszczół

Sue Monk Kidd to amerykańska pisarka, która debiutowała w 1988 roku. Na początku swojej kariery pisała książki o zupełnie niepopularnej dzisiaj tematyce - religijnej, światopoglądowej. Jednak szerszą sławę zdobyła dopiero w 2002 roku, kiedy opublikowano Sekretne życie pszczół - opowieść, która zyskała tak wielki poklask wśród odbiorców, że na jej podstawie napisano scenariusz przedstawienia teatralnego, a potem filmu.

Akcja książki rozgrywa się w małym miasteczku w Karolinie Południowej, w latach 50. XX wieku. Lily Owens mieszka na farmie wraz z ojcem T. Ray'em i czarnoskórą nianią, Rosaleen. Dziewczynka, targana niepokojami dojrzewania, nie otrzymuje od despotycznego rodzica ani krzty miłości, a na dodatek tęskni za zmarłą matką. Pewnego dnia, Rosaleen wpada w kłopoty, związane z uprzedzeniami rasowymi mieszkańców miasteczka i trafia do więzienia. Lily, która w domu czuje się niekochana i niepotrzebna, postanawia pomóc swojej niani i wraz z nią uciec, podążając śladami zmarłej matki.

Jak można wywnioskować z opisu fabuły, książka zalicza się do gatunku typowo obyczajowego. Jednak autorka nie porzuciła zupełnie bliskiej sobie tematyki światopoglądowej i w tej pozornie prostej historii, przemyciła głębsze treści, które zmuszają czytelnika do przemyśleń. Opowieść o losach Lily jest prosta, porusza właściwie tylko jeden problem - brak rodzicielskiej miłości wobec dziecka i usilne starania tego dziecka o odzyskanie jej. Łatwo więc można się domyślić, że lektura jest pełna emocji. Ale, wbrew pozorom, nie tych negatywnych, a pozytywnych. Autorka naładowała opowieść ogromnymi pokładami ciepła i optymizmu, a także miłości. Tak więc, nie sposób przerwać czytania, kiedy już raz wsiąknie się w ten piękny, dobry, pachnący i wręcz płynący miodem świat pełen wspaniałych ludzi. Na dodatek, wydarzenia w fabule łatwo przykuwają uwagę. Jeśli tylko uda nam się polubić małą Lily, to na pewno będziemy chcieli wiedzieć, jak potoczyło się dalej jej życie. Akcja nie jest może bardzo dynamiczna, ale też nie ma w książce nudnych przestojów.

Dodatkowym plusem powieści jest wpleciony w jej treść problem dyskryminacji rasowej, który we wspomnianym czasie był w USA jednym z najbardziej palących. Czytelnik może poznać kwestię z dwóch stron, w książce mamy bowiem zarówno czarnoskórych, jak i białych bohaterów. Kidd postanowiła zadać kłam opinii, jakoby Afroamerykanie byli podludźmi, stworzonymi do służenia białym i nie posiadającymi uczuć. Przedstawicielki tej rasy w Sekretnym życiu pszczół to zupełne przeciwieństwo tego wyobrażenia - to właśnie one budują ten ciepły, dobry klimat powieści i uleczają smutną duszę Lily. Poza tym, sama kwestia uświadamia nam, jak wyglądało życie społeczne, w którym "biali" i "czarni" musieli koegzystować, do jak chorych sytuacji to prowadziło i jak dramatyczne mogło mieć skutki. Choć w książce problem został zaledwie zasygnalizowany, to uważam, że da do myślenia niejednej osobie.

Sekretne życie pszczół to prawdziwie pozytywna, rozgrzewająca od środka powieść. Uczy czytelników nie tylko o uczuciach, ale też o szacunku do drugiego człowieka, który może dać tak wiele szczęścia. Szczerze przyznam, że gdy dotarłam do końca historii, było mi żal, że autorka nie pokusiła się o napisanie jeszcze kilkuset stron i nie pozwoliła mi jeszcze na trochę zostać w tym dobrym i ciepłym zakątku, na farmie w Karolinie Południowej. Z drugiej strony, zmusiła mnie do przemyśleń, więc siłą rzeczy, nie tak szybko opuściłam Lily i jej przyjaciół. Gorąco polecam tą książkę, zwłaszcza tym, których nadchodząca jesienna aura przytłacza i zasmuca.

19 września 2012

M. Vargas Llosa - Ciotka Julia i skryba

Po raz trzeci spotkałam się z twórczością peruwiańskiego Noblisty, Mario Vargasa Llosy. Mimo, że od dnia przyznania mu nagrody minęły już dwa lata, wznowienia jego powieści nadal są chętnie kupowane i czytane przez Polaków. Także ostatnia opublikowana książka tego autora, Marzenie Celta, ciągle znajduje się w czołówkach list bestsellerów. O popularności pisarza może także świadczyć fakt, że trzy z jego powieści zostały przeniesione na kinowy ekran. Tak przytłaczające dowody na wielkość pisarza, a także moje wcześniejsze udane spotkania z jego twórczością, zachęciły mnie do sięgnięcia po kolejną książkę z jego dorobku.

Ciotka Julia i skryba po raz pierwszy ukazała się w 1977 roku. Jej akcja prawdopodobnie osadzona jest w tamtym okresie i rozgrywa się w większości w stolicy Peru, Limie. Główny bohater, Mario, zwany też Varguitasem, przeżywa młodzieńcze zauroczenie starszą od siebie, rozwiedzioną ciotką Julią, która zupełnie przypadkowo pojawia się w jego życiu. Jednocześnie, młodzieniec dąży do tego, aby zostać pisarzem. Niedościgłym wzorem i inspiracją staje się dla niego Pedro Camacho - tytułowy skryba, boliwijski pisarz opowieści radiowych, które zyskują niesamowitą popularność wśród słuchaczy.

Niestety. Tym razem jestem książką Vargasa Llosy trochę rozczarowana. Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki urzekły mnie w stu procentach, Pochwała macochy przynajmniej wzbudziła we mnie jakieś uczucia (mimo, że sprzeczne). Tymczasem, Ciotka Julia i skryba okazała się zwyczajnie... nijaka. Przede wszystkim z powodu fabuły. Jest ona podzielona na dwie części - historia romansu Varguitasa i ciotki Julii jest przeplatana krótkimi opowiadaniami autorstwa Pedra Camacho. I, szczerze mówiąc, od początku bardziej wciągnęły mnie fantastyczne historyjki wymyślane przez skrybę, niż główny wątek powieści. Związkowi dwójki zakochanych brakuje dynamiki, a na dodatek autor odarł go ze wszystkich elementów, które są obowiązkowe w dobrych historiach miłosnych. Owszem, Varguitas jest ślepo zakochany w swojej wybrance, ale mi jego uczucie wydało się raczej komiczne, niż piękne. Być może taki był zamysł, ale ja nie jestem przekonana. Wydarzenia są monotonne, a bohaterowie wydają się jednowymiarowi. Trzeba zauważyć, że Varguitas prezentuje się korzystnie na tle reszty i nawet poczułam do niego sympatię, ale to i tak nie uratowało opowieści. Ostatecznie, całą lekturę położyło zakończenie. Wygląda to tak, jakby peruwiańskiemu pisarzowi zabrakło pomysłu, jak ten wątek zakończyć. A przecież to wątek główny, najważniejszy, który "robi" całą książkę..!

Jak już wspomniałam, ubawiły mnie za to radiowe opowieści Pedra Camacho. Trzeba przyznać, że Vargas Llosa wykazał się nie lada fantazją wymyślając tak różnorodne, czasem zupełnie nieprawdopodobne sytuacje. Szczerze mówiąc, żałowałam, że są one tylko przerywnikiem dla głównego wątku, bo praktycznie każda z nich wciągała mnie, pobudzała moją ciekawość i wyobraźnię, a potem nagle kończyła się, nie ujawniając swojego finału... Nawet pod koniec książki, kiedy te historyjki przechodzą swego rodzaju metamorfozę, doceniałam przewrotność i poczucie humoru peruwiańskiego pisarza, który popuścił już zupełnie wodze swojej twórczej wyobraźni. Ze zdziwieniem zaznaczam, że to chyba pierwszy raz, kiedy spodobały mi się jakiekolwiek opowiadania!

Podsumowując - Ciotka Julia i skryba to jak dotąd najsłabsza książka Mario Vargasa Llosy, jaką czytałam. Nie wciąga za bardzo, zdarzają się przestoje i nudniejsze momenty, a sam romans nie wzbudził we mnie żadnych emocji. Jedynym pozytywnym aspektem książki są opowieści radiowe, ale one same to trochę za mało... Mimo wszystko, mając w pamięci pozytywne odczucia związane z lekturą innych, wspomnianych przeze mnie wyżej tytułów peruwiańskiego Noblisty, nie rezygnuję zupełnie z dalszego poznawania jego twórczości. Tymczasem, polecam raczej inne pozycje z jego dorobku, niż powyższą.

11 września 2012

P. Gregory - Wieczna księżniczka

Philippa Gregory jest kobietą, z którą mam coś wspólnego. A mianowicie - zamiłowanie do historii, zwłaszcza do losów Henryka VIII i jego sześciu żon. Ja zainteresowałam się tematem zupełnie przypadkiem, za sprawą serialu i książek i do dziś lubię zbierać nowe informacje o słynnym angielskim królu. Natomiast brytyjska pisarka przekuła swoją pasję na serię książek, których akcja rozgrywa się w XVI i XVIII wieku i opowiada o życiu angielskich monarchów. Jedną z takich powieści jest właśnie Wieczna księżniczka.

Jej akcja rozgrywa się na przełomie XV i XVI wieku i opowiada o losach hiszpańskiej infantki, Cataliny. Dziewczyna, od najwcześniejszych lat zaręczona z angielskim następcą tronu, Arturem, jest wychowywana na księżną Walii i przyszłą królową Anglii. Wreszcie nastaje dzień, w którym zostaje wysłana do swojej nowej ojczyzny, aby poślubić narzeczonego. Kiedy jednak dociera na miejsce, nie potrafi się odnaleźć w zupełnie obcej rzeczywistości - obyczaje są jej nieznane, Anglia okazuje się nie mieć nic wspólnego ze słoneczną Hiszpanią, a na dodatek, jej przyszły mąż to zaledwie nieśmiały 15-latek. Mimo wszystko, dziewczyna dzielnie stawia czoła sytuacji, nie spodziewając się jednak, że życie zgotuje dla niej trudną drogę, pełną cierpień i wyrzeczeń...

Jak wspominałam we wstępie, historia Henryka VIII i jego żon jest moim konikiem, tak więc nietrudno się domyśleć, że moja recenzja książki na ten temat będzie raczej entuzjastyczna. I rzeczywiście - lektura bardzo przypadła mi do gustu. Jej fabuła jest bardzo bogata, znajdziemy w niej zarówno elementy obyczajowe, historyczne, jak i romansowe. Wszystko składa się na wciągającą, łatwą do czytania opowieść, osadzoną w realiach XVI-wiecznej Anglii. Na dodatek, w życiu bohaterki bardzo wiele się dzieje. Wydarzenia następują bezpośrednio po sobie, nie ma dłużących się przestojów, akcja jest wartka. Dużym plusem tej pozycji jest narracja, którą autorka poprowadziła na dwa sposoby: część historii jest opowiedziana w tradycyjny sposób, przez trzecioosobowego, wszechwiedzącego narratora, natomiast drugą część opowiada sama Catalina. Dzięki takiemu zabiegowi, poznajemy naszą bohaterkę "od podszewki" - jej myśli, opinie, uczucia, skrywane tajemnice. Łatwiej nam utożsamić się z nią, poczuć do niej sympatię, jednym słowem - za nic nie chcemy się z nią rozstawać i jesteśmy tym bardziej ciekawi, jak potoczą się jej losy. Jedynym mankamentem fabuły jest fakt, iż pod koniec książki następuje bardzo duży przeskok w czasie, co uniemożliwia nam poznanie wszystkich ważnych wydarzeń z życia bohaterki. Ale trudno - inaczej książka musiałaby mieć z 1000 stron!

Zarówno Catalina, jak i inni bohaterowie okazali się bardzo realistyczni i ludzcy. Każdy z nich posiadał swoje słabości i mocne strony, nikt nie był kryształowo dobry lub zupełnie zły. Można było uwierzyć, że rzeczywiście angielscy monarchowie minionych czasów właśnie tak się zachowywali, wierzyli w takie, a nie inne rzeczy i dążyli do takich, a nie innych osiągnięć. To, co teraz napiszę, nie będzie oryginalne, ale najbardziej polubiłam główną bohaterkę, z którą wręcz zżyłam się i kibicowałam jej poczynaniom z całych sił. Oprócz niej, do gustu przypadł mi książę Artur, którego losy naprawdę mnie wzruszyły. 

Pisarce należą się słowa uznania za stronę historyczną powieści. Jest ona jak najbardziej zgodna z tym, co zostało uznane za prawdę. Gregory nie przedstawia więc swoim czytelnikom czystej literackiej fikcji. To raczej rzeczywiste wydarzenia z przeszłości, ale opisane w atrakcyjny, fascynujący sposób. Oczywiście, nikt nie może wiedzieć, o czym myślała hiszpańska infantka kilkaset lat temu, ale, znając jej charakter i sytuację, można to sobie wyobrazić. Osobiście, bardzo podziwiam Gregory za to, że udaje jej się z powodzeniem tworzyć taką literaturę. W dzisiejszych czasach coraz mniej osób interesuje się historią, a książki Brytyjki niezmiennie zajmują pozycje na szczytach list bestsellerów. Ważnym i ciekawym elementem, na który zwróciłam uwagę podczas lektury, był także aspekt kulturowy. W przypadku Wiecznej księżniczki dotyczył on kultury arabskiej, pod której wpływami znajdowała się w tamtym okresie Hiszpania, a zwłaszcza Andaluzja i jej główny fort, Alhambra. Plastyczne opisy, które Catalina przywoływała jako wspomnienia ukochanego domu, pozwalają czytelnikom wyobrazić sobie przepiękne, odrobinę egzotyczne ogrody i wnętrza wznoszone i ozdabiane przez Maurów. Szczerze przyznam, że za każdym razem, kiedy natrafiałam na fragment opisujący Alhambrę, oczami wyobraźni widziałam intensywne kolory kwiatów i czułam na skórze ciepło andaluzyjskiego słońca. Cudowne uczucie...

Podsumowując - Wieczna księżniczka to wspaniała lektura, w której połączono najprawdziwszą historię z literacką fikcją. Nie mogę tej pozycji zarzucić właściwie nic, wszystko podobało mi się i sprawiało, że trudno było mi opuścić magiczny dla mnie świat Anglii Tudorów. Żywi, realistyczni bohaterowie, z którymi naprawdę można się zaprzyjaźnić oraz wartka akcja, a także atmosfera skandalu, która zawsze towarzyszy wspomnieniu Henryka VIII powodują, że czytelnik naprawdę nie może oderwać się od lektury. Gorąco polecam tą pozycję, nie tylko miłośnikom historii, ale także tym, którzy lubią czytać o silnych kobietach i magicznych historiach miłosnych.

9 września 2012

Wyniki konkursu Stabilo!

Nadszedł ten miły moment, kiedy mogę ogłosić zwycięzcę, a raczej zwyciężczynię konkursu, który mogłam przeprowadzić dzięki uprzejmości firmy Stabilo. :)

Jury w składzie: ja i mój Narzeczony :) wyłoniło jeden komentarz z odpowiedzią, która najbardziej się spodobała.

Przypomnę, że pytanie konkursowe brzmiało:
Jak pokolorował/a-bym mój świat, gdybym miała pod ręką zestaw Stabilo Mini?

Autorką najlepszej odpowiedzi okazała się Magda. Gratulacje! Do niej poleci zestaw cienkopisów Stabilo Mini:



I na koniec treść zwycięskiej odpowiedzi. W sekrecie powiem tylko, że autorka urzekła nas swoim pozytywnym nastawieniem do świata. ;)

a ja chyba zostawiłabym świat taki, jakim jest, tylko sobie domalowałabym wieeelkie różowe okulary i zobaczyła cały świat we wszystkich barwach Stabilo :)
Ze zwyciężczynią skontaktuję się mailowo, a reszcie uczestników dziękuję za ich odpowiedzi i zapraszam do udziału w kolejnych konkursach.

Pozdrawiam! :)

8 września 2012

T. Valko - Arabska krew

Jak widać, na wakacyjny wyjazd minął mi pod znakiem trylogii książkowych. Tym razem napiszę parę słów o trzeciej części bestsellerowej serii autorstwa Tanii Valko. Już sama sylwetka tej polskiej pisarki jest ciekawa. Wspominałam o niej w poprzednich recenzjach (tu i tu), ale dopiero tym razem trafiłam na ciekawy zestaw pytań, dotyczących jej życia i twórczości, na które pisarka osobiście odpowiedziała - można je poczytać tutaj. Niestety, nie znalazłam jednak odpowiedzi na najbardziej nurtującą mnie kwestię, o której za chwilę.

Arabska krew opowiada o dalszych losach Doroty i Marysi w Arabii Saudyjskiej. Na początku, autorka przypomina nam o momencie, w którym matka i córka spotykają się, a potem snuje dalej historię ich wspólnych losów. Wydawałoby się, że czeka je sielanka i życie w odzyskanej rodzinie. Nic bardziej mylnego - kobiety zupełnie niechcący trafiają w sam środek wojennej zawieruchy, która ogarnęła Libię. Po raz kolejny są skazane tylko na siebie i muszą sobie poradzić w wielu niebezpiecznych sytuacjach, a także stawić czoła nieodmiennie obcej i niezrozumiałej kulturze.

Seria Arabska żona z tomu na tom coraz bardziej mnie zaskakuje. Kończąc pierwszą część, spodziewałam się, że druga będzie kiepska. Po przeczytaniu jej, diametralnie zmieniłam zdanie, ale nie byłam przekonana, czy publikowanie trzeciej i ciągnięcie historii w nieskończoność ma sens. I co? I okazuje się, że jak najbardziej ma! Nie sposób bowiem oderwać się od tej płynącej wartko i bardzo wciągającej opowieści. Jej główny wątek w dalszym ciągu opowiada o zmaganiach Marysi i Doroty z codziennością. Mimo, że kobiety mieszkają w Saudi już od dłuższego czasu, nadal zaskakują je niektóre zwyczaje, mentalność Arabów oraz kwestie religijne. Wraz z nimi i my, czytelnicy, poznajemy coraz to nowe informacje o państwach Półwyspu Arabskiego. Bardzo spodobał mi się ten zabieg, zastosowany przez autorkę. Dzięki niemu, powieść nabiera znaczenia w sensie kulturowym - jest nie tylko fikcją literacką, mającą na celu rozerwanie czytelnika, ale też staje się źródłem informacji o społeczności tak odmiennej od tej, którą znamy. Fakt, można by się przyczepić, że autorka odmalowuje przed nami raczej negatywny obraz państw arabskich. Ja osobiście nie czuję się zachęcona, żeby chociażby tam pojechać, nie mówiąc już o zawiązywaniu bliższych znajomości z tamtejszymi ludźmi. Ale trzeba też zauważyć, że zazwyczaj zderzenie dwóch, zupełnie sobie obcych kultur nie odbywa się bez tarć. A Valko opisuje to wszystko z perspektywy Polki, która na dodatek jest przestraszona i w tym "piekle" zupełnie sama. Dlatego też można jej wybaczyć tą jednostronną opinię.

Ciekawym aspektem książki jest również wpleciony w fabułę wątek Arabskiej Wiosny Ludów. Autorka co prawda zaznacza, że opisy dotyczące tego tematu są fikcją literacką, ale myślę, że niejeden czytelnik podczas lektury odnosił je do sytuacji, którą znał z relacji prasowych i telewizyjnych sprzed niespełna roku. Czytając Arabską krew możemy się wczuć w sytuację zwykłych cywilów, na których wojna domowa spadła zupełnie nieoczekiwanie. Poznajemy ich życie w tych trudnych czasach z różnych perspektyw: spoglądamy na wydarzenia oczami rebeliantów, ale także zwykłych ludzi, którzy nie chcieli mieć z tym nic wspólnego, a mimo to, los gorzko ich doświadczał. Ten wątek mimo, że momentami wydawał mi się zbyt dramatyczny, aby być prawdziwym, poruszył mnie najbardziej.

Ostatnim elementem, o którym muszę wspomnieć, są bohaterowie. Tym razem się przyczepię, bo zwyczajnie mnie irytowali. Zwłaszcza Marysia, której oczami patrzymy na świat w tej powieści. Tak jak w Arabskiej żonie Dorota, tak ona teraz wydaje się niedojrzała, egoistyczna i nieumiejąca się odnaleźć w trudnej sytuacji. W czasie czytania wiele razy załamywałam ręce nad jej głupotą i nieostrożnością. Zwyczajnie trudno było mi się z nią utożsamić mimo, że z założenia jest w podobnym wieku do mnie. Z tego powodu, zupełnie nie urzekł mnie wątek miłosny z jej udziałem, który miał chyba przedstawiać zakazany romans w trudnych czasach, a w moich oczach stał się tylko mało śmieszną karykaturą takowego. Poza tym, autorka bardzo podkreśliła negatywne cechy Arabów, z którymi Marysia i Dorota się spotykają. Rozumiem, że chodzi o pokazanie jakiejś tendencji, ale zbytnie generalizowanie w stosunku do postaci sprawia, że potem czytelnik wynosi z lektury uprzedzenia i skrzywiony obraz rzeczywistości. A na to nie mogę się zgodzić.

Arabska krew to bardzo porządna kontynuacja serii. Wszystko logicznie układa się w całość mimo, że natłok dziwnych zbiegów okoliczności może wydać się podejrzany. Jeżeli przymkniemy na to oko, to będziemy mogli cieszyć się dobrą, momentami wstrząsającą, momentami pouczającą powieścią. Napisana lekkim językiem sprawia, że naprawdę szybko się ją czyta i ciężko się od niej oderwać. A przy okazji można "zakosztować" trochę egzotyki, jaką niewątpliwie są dla nas, Europejczyków, kraje arabskie. Z tych powodów książkę gorąco polecam. Ale... to chyba jeszcze nie wszystko. Zakończenie książki jest dwuznaczne - może być zamknięciem historii, a równie dobrze, może sugerować, że kiedyś powstanie kolejna część opowieści o Dorocie, Marysi i ich życiu. Jeżeli rzeczywiście tak się stanie, to ja na pewno uzupełnię swoją kolekcję o następny tom.  :)
 

6 września 2012

Konkurs jeszcze raz!

Ze względu na małą ilość zgłoszeń do konkursu, przedłużam termin składania zgłoszeń do soboty do godziny 18. Mam nadzieję, że znajdzie się więcej chętnych na zestaw cienkopisów Stabilo Mini, którzy mają kreatywne pomysły i wizję kolorowego świata. :)




W związku z przedłużeniem, wyniki pojawią się na blogu w niedzielę. 

Pozdrawiam!

5 września 2012

S. Collins - Kosogłos

Wakacje, wakacje i po wakacjach... Wróciłam z przepięknej Chorwacji wypoczęta i odświeżona, i z dwoma przeczytanymi książkami do zrecenzowania. Jedną z nich jest ostatni tom bestsellerowej serii Igrzyska Śmierci - Kosogłos.

Książka zamyka historię Katniss Everdeen, dwukrotnej uczestniczki Głodowych Igrzysk, której udało się zwyciężyć. Dziewczyna wiele przeszła, odniosła obrażenia, a na dodatek musi się odnaleźć w nowej rzeczywistości. W Panem trwa bowiem wojna. Rebelianci próbują obalić Kapitol, a Katniss ma zostać ich symbolem zagrzewającym do walki - Kosogłosem.  Dziewczyna staje przed nie lada dylematem. Z jednej strony, chciałaby zemścić się na znienawidzonym prezydencie Snow, ale z drugiej, martwi się o bezpieczeństwo swoich najbliższych, w tym Peety, który został pojmany przez wojska rządowe.

Książka zaczyna się dokładnie w tym momencie, w którym zakończył się poprzedni tom, więc tak naprawdę stanowi przedłużenie fabuły W pierścieniu ognia. Po raz kolejny autorka serwuje nam dosyć prosty splot wydarzeń, składający się z głównego wątku przygodowego, a momentami nawet sensacyjnego oraz z elementów romansu. Muszę przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczona tym połączeniem - spodziewałam się kolejnego "odgrzewanego kotleta", tak jak w przypadku Igrzysk Śmierci i W pierścieniu ognia, ale na szczęście, tym razem Collins zdecydowała się na coś nowego i postanowiła nie zanudzać czytelników. Akcja jest wartka i dużo się dzieje, bohaterowie nie raz znajdują się w śmiertelnym niebezpieczeństwie i stają przed trudnymi wyborami, krew leje się na każdym kroku. Na dodatek, ich życie komplikują ich własne emocje i uczucia, które żywią do siebie na wzajem. Czytelnik bardzo szybko wsiąka w książkowy świat i nie może oderwać się od lektury. Mimo to, trzeba jednak zauważyć, że Kosogłos stracił cechy charakterystyczne serii. Owszem, tematyka i bohaterowie są wciąż ci sami, fabuła logicznie łączy się w całość, ale zabrakło mi tego specyficznego klimatu, który tak spodobał mi się w Igrzyskach Śmierci. Co do zakończenia... Cóż. Byłam rozczarowana, aczkolwiek, myślę, że wiele osób będzie usatysfakcjonowanych. Niemniej jednak, ewidentnie Collins zakańcza trylogię Kosogłosem i nie ma co liczyć na kolejne części tej historii.

Język powieści niezmiennie jest przystępny, potoczny i przyjemny do czytania. Jedyne, co rzuciło mi się w oczy to fakt, że momentami wypowiadane przez bohaterów kwestie były zbyt płaskie. Mrożące krew w żyłach zagrożenie wyzwala w ludziach jakieś emocje, które często są uzewnętrzniane w mowie... A tu? Wszyscy byli bardzo grzeczni, cisi i opanowani. Jak dla mnie, było to trochę naciągane. Nie mogłam jednak nie docenić dużej plastyczności opisów - po raz kolejny ujawnia się talent Collins do tworzenia iście filmowych książek (zresztą, pisarka dawniej tworzyła programy telewizyjne). Sceny są szczegółowo opisane, tak, że jesteśmy sobie w stanie wyobrazić wszystko, aż do najmniejszych detali. Lubię tak napisane książki, ponieważ pozwalają mi na stworzenie w głowie własnej wizji przedstawionego świata, w który po prostu wsiąkam. A to się ceni.

Trzeci raz piszę o tej serii i trzeci raz wspomnę o bohaterach, którzy wzbudzają we mnie skrajne emocje. Nie, nadal nie przekonałam się do Katniss. Wciąż wydaje mi się trochę sztuczna i próżna. Peeta w tym tomie stracił w moich oczach, choć pewnie po części taki był zamiar autorki. Tu trzeba jej oddać, że potrafi manipulować czytelnikiem, sprawiając, że on sam zmienia swoje sympatie co kilkanaście stron. Plusa zyskał Gale - za całokształt, choć miałam wrażenie, że jego postać miała wzbudzić w czytelniku negatywne odczucia i trochę mnie to irytowało, bo w gruncie rzeczy zgadzałam się z podejmowanymi przez niego decyzjami. Reszta bohaterów właściwie została zepchnięta na margines i pełniła pomniejsze role, tak, że ciężko cokolwiek o nich powiedzieć. 

Ogólnie, uważam, że Kosogłos jest najsłabszą częścią trylogii. Mimo wciągającej fabuły i obrazowych opisów, stanowi odrębną, zupełnie innego rodzaju powieść. Pozbawienie jej specyficznej atmosfery terroru i niebezpieczeństwa oraz wiecznego strachu sprawiło, że opowieść nie budzi już w czytelniku tak silnych emocji. Połączenie wątków sensacyjnego i miłosnego nie ukryło faktu, że historia jest jednowymiarowa i że zatraciła swoją świeżość. Jednak, polecam tą książkę wszystkim, którzy znają Igrzyska Śmierci i W pierścieniu ognia. Warto ją przeczytać, chociażby po to, żeby dowiedzieć się, jak potoczą się losy Katniss i jej najbliższych.

3 września 2012

Do szkoły!

Dzisiaj trochę inny post - a to dlatego, że nastał "magiczny" początek września, kiedy wszystkich uczniów przeraża wizja powrotu do szkoły... Ja osobiście mam ten problem już z głowy, ale mój młodszy Brat zaczął dziś klasę maturalną, więc solidaryzuję się z nim i wprowadzam na bloga wrześniowy, trochę wspominkowy klimat. ;)

A wszystko za sprawą firmy Stabilo, która postanowiła obdarować mnie dwoma zestawami cienkopisów - Stabilo Point 88 i Stabilo Mini - które z wielką radością przetestowałam. Myślę, że nie trzeba ich szerzej przedstawiać, bo każdy, kto kiedykolwiek kompletował szkolny piórnik, chciał, aby w jego wnętrzu znalazły się te cienkopisy.


Nigdy nie zapomnę czasów podstawówki i gimnazjum, kiedy to razem z koleżankami wymyślałyśmy coraz to nowe sposoby na ozdobienie zeszytu. Oczywiście, cienkopisy Stabilo zawsze były uważane za najlepsze narzędzie do tego celu - dużo kolorów, cienkie linie, z których można było tworzyć coraz to nowe wzory... Szaleństwo. Gdybyśmy wtedy miały taki zestaw...




... szkolne dni byłyby zdecydowanie bardziej kolorowe. :)

Do dziś nic się nie zmieniło. Cienkopisy Stabilo nadal słyną ze swojej poręczności i przydatności, ale dodane przez producenta opakowanie, pozwalające na zabranie wszystkich kolorów tęczy ze sobą do szkoły, na zajęcia, czy do biura, jeszcze bardziej zachęca do tego, żeby się z tymi długopisami nie rozstawać.



Ja do dziś lubię mieć przy sobie kilka odlotowych kolorów. W końcu, nie na darmo moje notatki ze studiów są pozakreślane na przeróżny sposób - dzięki temu nauka idzie łatwiej, szybciej i przyjemniej (no i zostaje dużo czasu na czytanie książek! ;) ). A poza tym, nigdy nie wiadomo, kiedy będzie trzeba pozostawić po sobie podpis w rzucającym się w oczy kolorze. :)

Stabilo Point 88 to zestaw cienkopisów, który na pewno przyda się każdemu. Niezależnie od tego, co robi na co dzień - zasiada w szkolnej ławie, zmaga się z wykładami na studiach, czy pracuje w biurze, każdy doceni ich przydatność, niezawodność i świetną jakość. Nie tylko są fajnym, przyjemnym narzędziem pracy, ale też pozwalają na uporządkowanie notatek. Cienkopisy nie zasychają i mogą służyć przez długi czas. I zdecydowanie budzą kreatywność - no bo kto, mając przed sobą tyle kolorów, nie skusi się na narysowanie małego, fantazyjnego obrazka? :)

No i teraz czas na puentę mojej szkolno-wrześniowej notki. A mianowicie, mam dla Was konkurs - nagrodą jest zestaw długopisów Stabilo Mini:


Co trzeba zrobić, żeby stać się posiadaczem 8 kolorowych cienkopisów? W komentarzu pod tą notką należy umieścić odpowiedź na pytanie:
Jak pokolorował/a-bym mój świat, gdybym miała pod ręką zestaw Stabilo Mini?

Na odpowiedzi czekam do środy 5.09.br do godziny 18. Przy odpowiedzi proszę o dopisanie kontaktowego adresu e-mail. Wyniki pojawią się na blogu w czwartek, 6.09.br. Oczywiście, wygrywa odpowiedź najbardziej kreatywna! :)

Ja tymczasem pozdrawiam i czekam na Wasze odpowiedzi! :)