29 kwietnia 2014

T. Revay - Biała wilczyca

Źródło
Tytuł: Biała wilczyca
Autor: Theresa Revay
Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2010

Po Białą wilczycę sięgnęłam w ramach ukojenia po niezbyt udanej przygodzie z 44 Scotland Street. Gdzieś kiedyś przeczytałam, że powieść francuskiej pisarki Theresy Revay przypomina Jeźdźca Miedzianego, który kilka lat temu bardzo przypadł mi do gustu. Z perspektywy zakończonej lektury sądzę, że to trochę zbyt optymistyczne porównanie, ale nie oznacza to wcale, że książka mi się nie podobała. Wręcz przeciwnie!

Tytułowa biała wilczyca to Ksenia Fiodorowna Ossolina, rosyjska hrabianka. Poznajemy ją w przeddzień wybuchu rewolucji bolszewickiej, podczas jej 15. urodzin. Młoda dziewczyna, żyjąca w bajkowym świecie w mgnieniu oka traci wszystko - ukochanych rodziców, beztroską egzystencję i bogactwo. Musi sprostać nie tylko realiom wojny, ale także świadomości, że nikt inny nie zadba ani  o jej przyszłość, ani o dwójkę młodszego rodzeństwa. Czy w tych dramatycznych okolicznościach uda jej się wyjść na prostą, odzyskać dobre życie, a może nawet znaleźć miłość?

Biała wilczyca już od pierwszych stron okazała się historią z potencjałem. Pierwszym atutem, który rzuca się w oczy, są wspaniale wykreowani bohaterowie. Ksenia nie jest typową, mdłą i słodką protagonistką rodem z romansu. Autorka obdarzyła dziewczynę niezłomnym charakterem, prawdziwą odwagą i umiejętnością radzenia sobie w niezbyt sprzyjających okolicznościach. Dzięki temu, śledzenie jej losów budzi w czytelnikach prawdziwe emocje. Nie sposób bowiem nie kibicować tak zaradnej, mądrej i dobrej osobie. Ja od razu poczułam do niej sympatię i trzymałam kciuki za powodzenie jej planów. Podobnie jest z drugą główną postacią - Maxem von Passau. Tak jak Ksenię, jego też polubiłam praktycznie od samego początku, zwłaszcza za wewnętrzną dobroć i zmysł artystyczny. A poza tym, wyobraźnia pracuje - w mojej głowie Max okazał się bardzo przystojnym facetem. ;-) Plusik należy się także za postacie drugoplanowe, które reprezentowały ciekawy przekrój społeczny, zróżnicowany nie tylko pod względem osobowości i przynależności kulturowej, ale także wyznawanej ideologii życiowej.

Drugą niezaprzeczalną zaletą książki jest fabuła. Jak na romans - niebanalna. Przede wszystkim dlatego, że wbrew pozorom, nasi bohaterowie ciągle się mijają. Choć łączy ich naprawdę silne uczucie, każde z nich ma swoje życie w innym zakątku świata. Życie pełne wyzwań i niespodzianek, niepozwalające na nieprzytomne wzdychanie do księżyca z tęsknoty za ukochaną osobą. Widać, że Theresa Revay chciała stworzyć opowieść o miłości niestandardowej - pięknej, romantycznej, ale przede wszystkim silnej i przeciwstawiającej się trudnościom. Dzięki temu, że rozdzieliła zakochanych, dostarczyła czytelnikom dodatkowych emocji. Do ostatniej strony zastanawiałam się, czy Ksenia i Max odnajdą wspólne szczęście i przyznaję, że to właśnie ta ciekawość sprawiała, że siedziałam z nosem utkwionym w czytniku i coraz szybciej przeskakiwałam ze strony na stronę.

No i ostatni z atutów, czyli tło powieści. Historia Kseni i Maxa rozgrywa się w głównie w czasach II wojny światowej i poprzedzającego ją okresu dochodzenia Hitlera do władzy. Mogłoby się wydawać, że to kolejna opowieść o niedobrych Niemcach i uciśnionych Żydach, ale nie - i tutaj autorka zrywa ze schematami. Jak już wspominałam, bohaterowie pojawiający się w książce są bardzo zróżnicowani. Oczywiste więc, że zajmują kompletnie różne stanowiska względem otaczającej ich rzeczywistości. I tak poznajemy nie tylko Niemców-nazistów, ale także Niemców, którzy z nazizmem walczą. Żydów, którzy mają wpływy w Rzeszy. Rosjan, którzy nienawidzą bolszewików. Autorka wprowadza nawet do fabuły autentyczne postaci historyczne, jak Hitler, Eva Braun, czy Joseph Goebbels, nie wspominając o wydarzeniach, które rzeczywiście miały miejsce w tamtym okresie. Wszystkie te elementy razem tworzą niezwykle dramatyczne, wielopoziomowe tło dla głównego wątku.

Powieść Theresy Revay wciąga czytelnika bez reszty, nie pozwala się oderwać nawet na chwilę. Przewrotna fabuła osadzona w wojennych realiach i charyzmatyczni bohaterowie potrafią skutecznie zafascynować czytelnika. A dopełnieniem tego jest zakończenie - niejednoznaczne, otwarte, zostawiające nas w napięciu, głodnych dalszego ciągu, który zresztą autorka przedstawia w drugim tomie zatytułowanym Wszystkie marzenia świata. Ja nie mogę się już doczekać, kiedy poznam kontynuację losów Kseni i Maxa. A tymczasem zapraszam do lektury Białej wilczycy - zwłaszcza miłośników niebanalnych romansów i II wojny światowej w literaturze.

18 kwietnia 2014

Życzenia


Kochani!

Z okazji nadchodzących świąt Wielkiej Nocy,
życzę Wam
wspaniałej rodzinnej atmosfery przy suto zastawionym stole,
zwolnienia choć na chwilę i skupienia nad tym, co ważne,
radości i uśmiechu przy polewaniu się wodą w Śmigusa Dyngusa,
pięknej, słonecznej optymistycznej pogody
i oczywiście wolnej chwili na odpoczynek i zatracenie się w lekturze! 

Paulina - invissible :)

16 kwietnia 2014

Dlaczego nie wrócę już na Scotland Street?

Źródło
Tytuł: 44 Scotland Street
Autor: Alexander McCall Smith
Wydawnictwo: Muza
Rok wydania: 2010 

Dlaczego nie wrócę już na Scotland Street? A dlatego, że książka dołączyła do niechlubnego zestawienia tytułów, które mnie zmęczyły. I to do tego stopnia, że nie dałam rady jej skończyć. Dobrnęłam do połowy i dałam sobie spokój... Żałuję, bo czytałam na blogach wiele pozytywnych recenzji, a czekało mnie niemałe rozczarowanie. Być może to wina okoliczności - czytałam tą książkę podczas pracy nad magisterką, kiedy byłam naprawdę zmęczona i miałam obrzydzenie do świata. Ale fakt pozostaje faktem: nie podobało mi się!

Powieść szkockiego pisarza otwiera cykl, który opowiada o losach mieszkańców budynku pod numerem 44 przy ulicy Scotland Street w Edynburgu. Wśród nich spotykamy Bruce'a i Pat, którzy przypadkowo dzielą mieszkanie, doświadczoną przez los Domenicę, a także apodyktyczną Irene, matkę utalentowanego 5-latka Bertiego. Oprócz nich, na kartach powieści pojawią się też ich pracodawcy oraz znajomi. Wszyscy razem tworzą swoisty przekrój społeczny, na przykładzie którego autor z lekkim przymrużeniem oka opisuje ludzką mentalność,  nieporadność i wszelkiego rodzaju przywary stanowiące specyficzne uzupełnienie codziennego życia.

Zazwyczaj takie książki, pełne ironii i uszczypliwego humoru, traktujące o kulturze, która nie jest mi bliska, przypadają mi do gustu. W przypadku 44 Scotland Street było zupełnie inaczej. Fakt, od czasu do czasu nawet uśmiechnęłam się pod nosem, ale brakowało mi w tej powieści jakiejś akcji, wydarzeń, które przykułyby moją uwagę... Znudziłam się towarzyszeniem specyficznym bohaterom, którzy wydali mi się mdli i niesympatyczni. Zmęczyły mnie abstrakcyjne sytuacje, które miały w wyolbrzymiony sposób zilustrować specyfikę szkockiego społeczeństwa, a okazały się tylko przerywnikiem dla całej reszty zlewających się ze sobą nudnych punktów fabuły. Na dodatek, język, jakim posługuje się autor, okazał się wyjątkowo toporny (czytałam w oryginale i zazwyczaj angielska wersja językowa podoba mi się znacznie bardziej, niż polska). Cóż więcej mogę powiedzieć - przygoda z twórczością Alexandra McCall Smitha zaczęła się dla mnie niezbyt pozytywnie. Raczej nie sięgnę po kolejne części tego cyklu, ale autora jeszcze nie skreślam.

2 kwietnia 2014

M. Albom - Zaklinacz czasu

Tytuł: Zaklinacz czasu
Autor: Mitch Albom
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2014

Muszę zacząć od tego, że nie przeczytałabym pewnie tej książki, gdyby nie PRZEPIĘKNA okładka, która skutecznie przykuła mój wzrok. Tak wydane powieści chce się czytać i chce się mieć. No więc mam i przeczytałam. I dzięki temu zaliczyłam pierwsze spotkanie z twórczością Mitcha Alboma, amerykańskiego pisarza, dla którego Zaklinacz czasu to już piąta publikacja i trzeci bestseller, nie tylko szeroko zachwalany przez wydawcę, ale także zbierający świetne oceny w blogosferze. Ale czy słusznie?

Dor wymyślił czas. Do tej pory chwile upływały niezauważone. Ale kiedy mężczyzna po raz pierwszy odmierzył pierwszą z nich, świat zaczął odliczać stracone minuty. Kosztem miłości, kosztem rodziny, kosztem radości z życia. Dorowi nie mogło to ujść na sucho - musiał ponieść karę za to, że wdarł się do Nieba i chciał odwrócić los. Musiał wypełnić misję. Tymczasem, Sarah i Victor powielają ten sam błąd. Każde z nich codziennie wypowiada tysiące bezgłośnych życzeń, które mają sprawić, że czas zacznie działać na ich korzyść. Czy to, czego pragną, naprawdę stanie się źródłem ich szczęścia?

Na to pytanie odpowie nam autor w Zaklinaczu czasu. Książka niewątpliwie porusza jeden z najbardziej uniwersalnych, ale i aktualnych problemów - mówi o roli czasu w ludzkiej egzystencji. Przesłanie nie jest oryginalne, powiedziałabym nawet, że banalne: trzeba szanować swoje życie, swój czas i cieszyć się z tego, co dostaliśmy od losu. Ale to wciąż nie jest oczywiste dla wszystkich. Dlatego puenta tej historii dla wielu będzie stanowiła odkrycie, a dla całej reszty -  obrazowe przypomnienie o ważnej życiowej prawdzie. Albom przekazuje nam ją w sposób prosty i przystępny i właśnie w tym przekazie tkwi cała magia książki. Mimo, że wszystko jest zrozumiałe i z pozoru nie wymaga dalszego analizowania, to jednak trzeba tą lekturę przetrawić, zastanowić się nad nią w kontekście własnego postępowania. Jak dla mnie, ten aspekt wyszedł pisarzowi świetnie.

Co innego w przypadku części fabularnej. Ewidentnie Albom chciał ukryć głębokie przesłanie w niezobowiązującej opowieści, w której szereg wydarzeń doprowadza bohaterów do odkrycia życiowej prawdy. Wydawałoby się, że to najprostszy przepis na sukces. Niestety, w tym przypadku coś mi nie zagrało. Być może to wina zbyt wysokich oczekiwań, jakie wzbudziły u mnie peany na blogach i udana kampania reklamowa, ale nie do końca potrafiłam się wczuć w losy bohaterów. I o ile jeszcze Dor wzbudził moją sympatię i współczucie, a jego historia okazała się emocjonująca, o tyle Sarah i Victor najzwyczajniej w świecie działali mi na nerwy. Pobieżnie naszkicowani, monotematyczni i mało realistyczni, kompletnie nie pasowali mi do wizerunku osób, które nagle przechodzą wewnętrzną przemianę. A to właśnie oni, ich zachowanie w konkretnych sytuacjach i ogólne podejście do życia miało z założenia stanowić najważniejszy element historii. Tak więc pod tym względem, książka kompletnie nie przypadła mi do gustu.

Zaklinacz czasu porównywany był tu i ówdzie do Alchemika P. Coelho i niestety, to porównanie nie zadziałało na jego korzyść. Opowieść o znaczeniu czasu wypada w tym świetle dosyć słabo. Samo przesłanie jest na pewno wartościowe i nie żałuję, że je poznałam - wręcz przeciwnie, uważam je za największy atut książki Alboma. Gdyby jednak zostało opakowane w inną historię, skupiającą się na innych bohaterach i nie zmierzającą od samego początku ku oczywistemu zakończeniu, na pewno poruszyłoby mnie w dużo większym stopniu. Lektura dająca do myślenia i w ogólnym rozrachunku dobra. Ale bywały lepsze.