Tytuł: Zaklinacz czasu
Autor: Mitch Albom
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2014
Muszę zacząć od tego, że nie przeczytałabym pewnie tej książki, gdyby nie PRZEPIĘKNA okładka, która skutecznie przykuła mój wzrok. Tak wydane powieści chce się czytać i chce się mieć. No więc mam i przeczytałam. I dzięki temu zaliczyłam pierwsze spotkanie z twórczością Mitcha Alboma, amerykańskiego pisarza, dla którego Zaklinacz czasu to już piąta publikacja i trzeci bestseller, nie tylko szeroko zachwalany przez wydawcę, ale także zbierający świetne oceny w blogosferze. Ale czy słusznie?
Dor wymyślił czas. Do tej pory chwile upływały niezauważone. Ale kiedy mężczyzna po raz pierwszy odmierzył pierwszą z nich, świat zaczął odliczać stracone minuty. Kosztem miłości, kosztem rodziny, kosztem radości z życia. Dorowi nie mogło to ujść na sucho - musiał ponieść karę za to, że wdarł się do Nieba i chciał odwrócić los. Musiał wypełnić misję. Tymczasem, Sarah i Victor powielają ten sam błąd. Każde z nich codziennie wypowiada tysiące bezgłośnych życzeń, które mają sprawić, że czas zacznie działać na ich korzyść. Czy to, czego pragną, naprawdę stanie się źródłem ich szczęścia?
Na to pytanie odpowie nam autor w Zaklinaczu czasu. Książka niewątpliwie porusza jeden z najbardziej uniwersalnych, ale i aktualnych problemów - mówi o roli czasu w ludzkiej egzystencji. Przesłanie nie jest oryginalne, powiedziałabym nawet, że banalne: trzeba szanować swoje życie, swój czas i cieszyć się z tego, co dostaliśmy od losu. Ale to wciąż nie jest oczywiste dla wszystkich. Dlatego puenta tej historii dla wielu będzie stanowiła odkrycie, a dla całej reszty - obrazowe przypomnienie o ważnej życiowej prawdzie. Albom przekazuje nam ją w sposób prosty i przystępny i właśnie w tym przekazie tkwi cała magia książki. Mimo, że wszystko jest zrozumiałe i z pozoru nie wymaga dalszego analizowania, to jednak trzeba tą lekturę przetrawić, zastanowić się nad nią w kontekście własnego postępowania. Jak dla mnie, ten aspekt wyszedł pisarzowi świetnie.
Co innego w przypadku części fabularnej. Ewidentnie Albom chciał ukryć głębokie przesłanie w niezobowiązującej opowieści, w której szereg wydarzeń doprowadza bohaterów do odkrycia życiowej prawdy. Wydawałoby się, że to najprostszy przepis na sukces. Niestety, w tym przypadku coś mi nie zagrało. Być może to wina zbyt wysokich oczekiwań, jakie wzbudziły u mnie peany na blogach i udana kampania reklamowa, ale nie do końca potrafiłam się wczuć w losy bohaterów. I o ile jeszcze Dor wzbudził moją sympatię i współczucie, a jego historia okazała się emocjonująca, o tyle Sarah i Victor najzwyczajniej w świecie działali mi na nerwy. Pobieżnie naszkicowani, monotematyczni i mało realistyczni, kompletnie nie pasowali mi do wizerunku osób, które nagle przechodzą wewnętrzną przemianę. A to właśnie oni, ich zachowanie w konkretnych sytuacjach i ogólne podejście do życia miało z założenia stanowić najważniejszy element historii. Tak więc pod tym względem, książka kompletnie nie przypadła mi do gustu.
Zaklinacz czasu porównywany był tu i ówdzie do Alchemika P. Coelho i niestety, to porównanie nie zadziałało na jego korzyść. Opowieść o znaczeniu czasu wypada w tym świetle dosyć słabo. Samo przesłanie jest na pewno wartościowe i nie żałuję, że je poznałam - wręcz przeciwnie, uważam je za największy atut książki Alboma. Gdyby jednak zostało opakowane w inną historię, skupiającą się na innych bohaterach i nie zmierzającą od samego początku ku oczywistemu zakończeniu, na pewno poruszyłoby mnie w dużo większym stopniu. Lektura dająca do myślenia i w ogólnym rozrachunku dobra. Ale bywały lepsze.
Dor wymyślił czas. Do tej pory chwile upływały niezauważone. Ale kiedy mężczyzna po raz pierwszy odmierzył pierwszą z nich, świat zaczął odliczać stracone minuty. Kosztem miłości, kosztem rodziny, kosztem radości z życia. Dorowi nie mogło to ujść na sucho - musiał ponieść karę za to, że wdarł się do Nieba i chciał odwrócić los. Musiał wypełnić misję. Tymczasem, Sarah i Victor powielają ten sam błąd. Każde z nich codziennie wypowiada tysiące bezgłośnych życzeń, które mają sprawić, że czas zacznie działać na ich korzyść. Czy to, czego pragną, naprawdę stanie się źródłem ich szczęścia?
Na to pytanie odpowie nam autor w Zaklinaczu czasu. Książka niewątpliwie porusza jeden z najbardziej uniwersalnych, ale i aktualnych problemów - mówi o roli czasu w ludzkiej egzystencji. Przesłanie nie jest oryginalne, powiedziałabym nawet, że banalne: trzeba szanować swoje życie, swój czas i cieszyć się z tego, co dostaliśmy od losu. Ale to wciąż nie jest oczywiste dla wszystkich. Dlatego puenta tej historii dla wielu będzie stanowiła odkrycie, a dla całej reszty - obrazowe przypomnienie o ważnej życiowej prawdzie. Albom przekazuje nam ją w sposób prosty i przystępny i właśnie w tym przekazie tkwi cała magia książki. Mimo, że wszystko jest zrozumiałe i z pozoru nie wymaga dalszego analizowania, to jednak trzeba tą lekturę przetrawić, zastanowić się nad nią w kontekście własnego postępowania. Jak dla mnie, ten aspekt wyszedł pisarzowi świetnie.
Co innego w przypadku części fabularnej. Ewidentnie Albom chciał ukryć głębokie przesłanie w niezobowiązującej opowieści, w której szereg wydarzeń doprowadza bohaterów do odkrycia życiowej prawdy. Wydawałoby się, że to najprostszy przepis na sukces. Niestety, w tym przypadku coś mi nie zagrało. Być może to wina zbyt wysokich oczekiwań, jakie wzbudziły u mnie peany na blogach i udana kampania reklamowa, ale nie do końca potrafiłam się wczuć w losy bohaterów. I o ile jeszcze Dor wzbudził moją sympatię i współczucie, a jego historia okazała się emocjonująca, o tyle Sarah i Victor najzwyczajniej w świecie działali mi na nerwy. Pobieżnie naszkicowani, monotematyczni i mało realistyczni, kompletnie nie pasowali mi do wizerunku osób, które nagle przechodzą wewnętrzną przemianę. A to właśnie oni, ich zachowanie w konkretnych sytuacjach i ogólne podejście do życia miało z założenia stanowić najważniejszy element historii. Tak więc pod tym względem, książka kompletnie nie przypadła mi do gustu.
Zaklinacz czasu porównywany był tu i ówdzie do Alchemika P. Coelho i niestety, to porównanie nie zadziałało na jego korzyść. Opowieść o znaczeniu czasu wypada w tym świetle dosyć słabo. Samo przesłanie jest na pewno wartościowe i nie żałuję, że je poznałam - wręcz przeciwnie, uważam je za największy atut książki Alboma. Gdyby jednak zostało opakowane w inną historię, skupiającą się na innych bohaterach i nie zmierzającą od samego początku ku oczywistemu zakończeniu, na pewno poruszyłoby mnie w dużo większym stopniu. Lektura dająca do myślenia i w ogólnym rozrachunku dobra. Ale bywały lepsze.