30 października 2012

Mały stosik na długie jesienne (zimowe?) wieczory (17)

Zeszło mi się trochę od ostatniej publikacji notki stosikowej. Nadal czytam jeszcze książki, które pokazywałam Wam w lecie - bo cierpię okresowo na chroniczny brak czasu i z tego powodu nie raz lektura arcyciekawej książki przeciąga się w nieskończoność. Tak więc, z poprzednich zbiorów czeka jeszcze na mnie Więzień Nieba Zafona i Władca Barcelony II Llorensa. Już niedługo się za nie zabiorę.

A teraz główny bohater dzisiejszego dnia, czyli mały stosik, który ma mi osłodzić nadchodzące długie, ciemne, zimne wieczory. W sumie takie byle co za oknem, nie wiadomo, czy to już zima, czy jeszcze nie. Tak czy siak, mój plan na najbliższe miesiące jest prosty - zamierzam hibernować w domu pod kocykiem i z herbatą, no i z dobrą książką pod ręką. Oby do wiosny przetrwać. ;)



Jak widać, pozycji tylko cztery, ale za to tytuły bardzo przeze mnie wyczekane.
  • Kochanek dziewicy, P. Gregory - prezent imieninowy od przyszłej Teściowej. Mam na nią ogromnego smaka, zwłaszcza po niedawnej lekturze Wiecznej księżniczki :)
  • Walka kotów E. Mendoza - nagroda od wydawnictwa Znak za najlepszą recenzję miesiąca z września 2012. Nie miałam wcześniej do czynienia z książkami tego autora, ale opis brzmi obiecująco. Świeży nabytek, dziś odebrany z poczty ;)
  • Niespokojny człowiek H. Mankell - pożyczona od Narzeczonego i już w czytaniu - nie mogłam się oprzeć i doczekać tej chwili, kiedy poznam zakończenie losów Wallandera. Wkrótce pewnie będę mogła zrecenzować.
  • If you could see me now C. Ahern - spontaniczny zakup. Wygrzebana w lokalnym secondhandzie, w języku angielskim. Skusiło mnie przede wszystkim nazwisko autorki, bo na mojej liście "must-read" widnieje kilka innych jej utworów.
 Osobiście, już nie mogę się doczekać tych wolnych chwil, kiedy będę mogła zabrać się za czytanie. A Was zapraszam do śledzenia recenzji na blogu i na Facebookowej stronie. :)

Pozdrawiam ciepło!

24 października 2012

L. Lokko - Pamiętne lato

Lesley Lokko to brytyjska pisarka o afrykańskich korzeniach. Jest autorką książek obyczajowych, skupiających się na współczesnych problemach życia społecznego i relacji międzyludzkich. W swoim dorobku ma już pięć powieści, ale ja jak dotąd miałam okazję przeczytać tylko cztery. Najpopularniejszym tytułem jest chyba Gorzka czekolada, która dopiero czeka, aż złapię ją w swoje ręce. ;)

Pamiętne lato to najnowsza książka autorki, wydana w 2010 roku. Opowiada historię długo skrywanego, rodzinnego sekretu. Rafe, Aaron i Josh Keelerowie są braćmi. Wychowywani pod jednym dachem, przez tych samych, kochających rodziców, wyrośli na zupełnie różnych mężczyzn. Narastające między nimi nieporozumienia sprawiły, że jako dorośli ludzie, dwaj starsi bracia czują urazę do młodszego. Na dodatek, wszystkie problemy wydają się być spowodowane sekretem, który skrywa matka - Diana.

Zawsze podobały mi się książki Lokko, ale tym razem mam mieszane uczucia. Niby moje ogólne wrażenie jest takie, że czytało mi się miło i przyjemnie, ale pojawiły się pewne zgrzyty, które nawet po skończeniu lektury pozostały mi w pamięci. Zanim o nich opowiem, to może najpierw wspomnę o plusach tej lektury.

Pamiętne lato to powieść lekka, przyjemna i wciągająca. Fabuła jest zgrabnie upleciona z kilku różnych wątków, których głównym tematem jest życie w związku lub życie rodzinne. Można by bez skuchy powiedzieć, że to takie babskie czytadło z pogranicza romansu i obyczajówki. Czytając, możemy odnieść wrażenie, jakby przedstawiona nam historia była sagą - opowiada bowiem o losach członków jednej rodziny na przestrzeni dosyć długiego czasu. Mnogość i różnorodność bohaterów sprawia, że praktycznie każdy czytelnik ma szansę któregoś z nich polubić i utożsamić się z nim, a co za tym idzie - wsiąknąć w wydarzenia przedstawione w książce. I tu trzeba również przyznać, że opowieści nie brakuje dynamizmu, nie ma dłużyzn i przestojów i dzięki temu, naprawdę trudno się od niej oderwać. Ogólnie, moje wrażenie jest takie, że ta książka idealnie nadaje się na niewymagający przerywnik od trudów i pośpiechu codzienności.

Niestety, jak już wspomniałam, dwa drobne niedociągnięcia ze strony autorki sprawiły, że w mojej głowie pojawił się zgrzyt. Przede wszystkim - brak realizmu. A przejawiał się on głównie w zachowaniu bohaterów. W książce jest poruszonych kilka trudnych kwestii, takich jak śmierć, choroba, czy zdrada. Są one dla bohaterów bardzo ważne, mają znaczenie przełomowe dla ich życia, natomiast, konsekwentnie, każdy z nich przechodzi nad tymi wydarzeniami do porządku dziennego, nie zastanawiając się nad nimi zbytnio ani nie roztrząsając ich. Dziwne i mało prawdopodobne. Zwłaszcza, że na jednym z takich wydarzeń autorka oparła całą intrygę. I w sumie wyszło na to, że na zakończenie, kiedy to zostaje ujawniony wielki sekret, wszyscy zainteresowani mówią: "Aha" i ruszają ze swoim życiem dalej. Drugą sprawą, która zwróciła moją uwagę, był długaśny wstęp. Zanim rzeczywiście dotrzemy do wydarzeń właściwych, będziemy trochę skołowani, zwłaszcza, jeśli nie przeczytamy opisu na okładce. Bohaterowie, którzy wydawali nam się w opowieści najważniejsi i którzy zostają nam przedstawieni w pierwszej kolejności, okażą się ważnym, ale jedynie dodatkiem. Stąd moja myśl, że autorka chyba zaczęła pisać książkę bez konkretnego pomysłu, na który wpadła dopiero po jakimś czasie. Niby nie jest to jakaś duża zbrodnia, ale ja odniosłam wrażenie, że historia nie jest do końca spójna.

Podsumowując - szczerze polecam Pamiętne lato, ale raczej osobom, które poszukują lektury lekkiej, niezbyt ambitnej, ładnej, czyli pełnej opisów bogactwa i urody, opartych na plastycznym języku. Jeżeli przymkniemy oko na brak realizmu, to historia okaże się wciągająca i przyjemna. Tak jak mówiłam - idealna na kilka jesiennych wieczorów w ramach oderwania się od codziennych kłopotów.

20 października 2012

H. Mankell - Zapora


No cóż... Nieubłaganie zbliżam się do końca mojej czytelniczej przygody z kryminałami Henninga Mankella, szwedzkiego pisarza, który stworzył cykl powieści o perypetiach Kurta Wallandera. Smutno mi i żal rozstawać się z tą serią, bo naprawdę przypadła mi do gustu, co zresztą na pewno już wiecie z poprzednich recenzji. Niestety - czasu nie da się zatrzymać, a z każdą kolejną książką, moja ciekawość, dotycząca zakończenia cyklu, rośnie i rośnie. Stwierdziłam więc, że nie będę się przed nią bronić i sięgnęłam po ósmy, przedostatni tom serii, czyli po Zaporę.

Przed nami jesień 1998 roku. Policją z Ystadu wstrząsa brutalne pobicie taksówkarza, którego sprawczyniami okazują się dwie nastolatki. Wkrótce ofiara umiera, więc dochodzenie przeradza się w śledztwo w sprawie brutalnego morderstwa. Kurt musi stawić czoła nie tylko mnożącym się znakom zapytania i kolejnym nieprzewidzianym wypadkom, ale także swojemu własnemu nastawieniu do pracy i do życia.

Lektura Zapory była dla mnie ogromną przyjemnością. Przyzwyczajona do naprawdę wciągającej i momentami zupełnie zaskakującej fabuły, i tym razem nie rozczarowałam się. Wydawałoby się, że to tylko kolejne śledztwo widziane oczami policjantów - nużące dokopywanie się do coraz to nowych elementów prawdy, krok po kroku, bez spektakularnych odkryć, bez akcji. Otóż, nic bardziej mylnego. Mimo, że rzeczywiście poznajemy poczynania śledczych z komendy w Ystadzie, to trzeba przyznać, że na pewno dynamizmu i akcji tu nie brakuje. Trup ściele się gęsto, co dodatkowo podkręca atmosferę i wprowadza uczucie wiecznego pośpiechu. Autor postarał się o mnogość wątków, więc tym trudniej zorientować się, co rzeczywiście się wydarzyło. Co więcej, wprowadzono do fabuły element nowatorski (jak na czasy, w których książka została wydana - 1998 rok) - cyberterroryzm. Okazało się to strzałem w dziesiątkę i wniosło do historii powiew świeżości, bo jak dotąd, wszystkie śledztwa dotyczyły tradycyjnych, że tak powiem, zbrodni.

Trzeba Mankellowi oddać, że w Zaporze zadbał o to, żeby historia Wallandera, która ciągnie się przecież już przez kilka tomów, wydała się czytelnikowi realistyczna. Z jednej strony, kazał swoim bohaterom pójść z duchem czasu i wprowadzić zmiany, ale z drugiej - podkreślił, że nie każdy umie się odnaleźć w otoczeniu nowych technologii i innowacji. Wynika to z faktu, że czas przemija, a ludzie się starzeją i niestety, nie omija to nawet komisarza Wallandera. Mężczyzna coraz częściej zastanawia się nad swoją przyszłością, nad tym, jak długo jeszcze pociągnie jako policjant. Szczerze przyznam, że prawie namacalnie odczuwałam jego zmęczenie sprawą oraz jego chęć odnalezienia wreszcie spokoju w domku pod Ystadem.

Ogromny plus należy się szwedzkiemu pisarzowi także za to, że nareszcie zburzył idealny obraz środowiska policyjnego, jaki do tej pory konsekwentnie przedstawiał w swoich powieściach. Nie będę wnikać w szczegóły, żeby nie popsuć Wam czytania, ale generalnie, na komendzie zaczęło się dziać. A, jak wiadomo, relacje międzyludzkie mogą być równie ciekawe, jak same kryminalne zagadki. Podobał mi się fakt, że wątek osobisto-służbowy uzupełniał główną linię fabularną powieści, bo przede wszystkim, urozmaicał historię, ale też sam w sobie nadawał jej realizmu.

Tytułem podsumowania - Zapora zapowiada rychły schyłek serii powieści o Kurcie Wallanderze. Mimo, że akcja wciąż nas zaskakuje, kryminalne zagadki są oryginalne, a komisarz z Ystadu nadal jest "na chodzie" i nie traci swojego profesjonalizmu, to każdy czytelnik odniesie wrażenie, że autor powoli przygotowuje go na pożegnanie. Z jednej strony - szkoda. Ale z drugiej, ogromne brawa za to, że Mankell postarał się, aby wszystko wyglądało realistycznie, żeby aż do samego końca wzbudzało w nas emocje i pozostawiło niedosyt. Gorąco polecam tą powieść, jak każdą poprzednią, choć pewnie miłośnikom serii wcale nie trzeba tego mówić. ;)

8 października 2012

K. Blixen - Pożegnanie z Afryką

Kolejny rok akademicki właśnie się rozpoczął i mimo, że cieszę się na niego, to niestety odczułam już związany z zajęciami brak czasu na czytanie. Pechowo, na ten gorący okres przypadła mi lektura Pożegnania z Afryką. Dlaczego pechowo - o tym za chwilę. Najpierw kilka słów o samej autorce powieści.

Karen Blixen, baronowa duńskiego pochodzenia, część swojego życia spędziła na plantacji kawy w Kenii. Trafiła tam po ślubie i wraz z mężem prowadziła farmę. Swoje obserwacje i doświadczenia z tego okresu spisała w formie wspomnień, które, opublikowane w 1937 roku, przyniosły jej prawdziwą sławę w świecie literatury. Jednocześnie, były jej wielkim debiutem pisarskim - dopiero po ich wydaniu, czytelnicy zainteresowali się zbiorem opowiastek, które ujrzały światło dzienne już w 1934 roku. Poza Pożegnaniem z Afryką, Blixen napisała jeszcze siedem książek, a dwie z nich również zostały przeniesione na srebrny ekran.

Książka jest luźnym zbiorem krótkich historyjek, anegdotek i opisów, dzięki którym czytelnicy mogą zobaczyć Afrykę oczami europejskich kolonistów. Autorka zaprasza nas do swojego domu, opowiada nie tylko o trudach utrzymania plantacji, ale także o barwnej kulturze tubylców oraz ich relacjach z Europejczykami oraz o tym, jak piękna, ale jednocześnie groźna potrafi być nieujarzmiona afrykańska przyroda.

Napisałam, że lektura tej pozycji pechowo przypadła mi na początek października. Pechowo - bo ogólnie, książka jest bardzo ciekawa i z każdą stroną uczy czytelnika czegoś nowego o nieznanym mu świecie. Jednak brak zwartej fabuły i forma krótkich historyjek sprawiały, że ciężko było mi się w nią wgryźć. Kiedy już zasiadłam do czytania, strony uciekały mi bardzo szybko, ale wielokrotnie zdarzało się, że wolny czas poświęcałam na coś innego, niż czytanie, bo opowiastki pani Blixen nie przykuły mojej uwagi w aż tak dużym stopniu i nie wzbudziły we mnie chęci połknięcia książki na raz.

Muszę jednak przyznać, że Pożegnanie z Afryką to pozycja napisana z polotem. Autorka operuje plastycznym językiem, dzięki czemu nasza wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach, podsuwając nam egzotyczne obrazy dzikiego Czarnego Lądu. Nie raz zdarzało się, że czułam gorące afrykańskie powietrze (a przecież mamy już koniec lata), nie raz razem z autorką patrzyłam na wyniosłe góry Ngong i wielokrotnie wieczorną ciemność rozjaśniał mi blask ogniska Kikujusów. Ten aspekt książki był dla mnie ogromną zaletą, bo dzięki niemu miałam przynajmniej namiastkę podróży do Kenii.

Ciekawą kwestią poruszoną przez Blixen były relacje pomiędzy ciemnoskórymi tubylcami, a europejskimi kolonistami. Akcja opowieści rozgrywa się bowiem przed II wojną światową. Jesteśmy więc świadkami sytuacji, w których Afrykańczycy byli traktowani, jako rasa gorsza, przeznaczona do służenia "białym". I, niestety, również w domu duńskiej baronowej, Kikujusi pełnili rolę służby. Jednak, zanim zupełnie potępimy pisarkę, musimy wziąć pod uwagę okoliczności łagodzące - a mianowicie, że była ona dla swoich pracowników "ludzkim panem". Dzięki jej otwartości i wrażliwości, rdzenni Kenijczcy dopuścili ją do swoich sekretów, a  my, z kart jej książki, możemy dowiedzieć się, jak wyglądało ich codzienne życie, jakie mieli zwyczaje, wierzenia i co uważali za słuszne.

Pożegnanie z Afryką to książka oryginalna. Przekazuje czytelnikowi wspaniałą wiedzę o innej kulturze i o innej przyrodzie. Pewnie nie każdego stać na to, żeby wyjechać do Afryki i zobaczyć wszystkie jej cuda na własne oczy. A ta książka sprawia, że siedząc we własnym domu, w wygodnym fotelu, możemy się przenieść na Czarny Ląd i poczuć chociaż odrobinę jego magii. Faktem jest, że w książkę trzeba się wczuć i że nie każdy od razu da się porwać afrykańskim opowiastkom. Ale i tak polecam ten tytuł, i to nie tylko entuzjastom podróży.