23 stycznia 2014

E. Ivey - Dziecko śniegu

Tytuł: Dziecko śniegu
Autor: Eowyn Ivey
Wydawnictwo: Pascal
Rok wydania: 2013

Dziecko śniegu zauroczyło mnie przepiękną okładką i opisem fabuły już jakiś czas temu. Oczywiście, książkę dostrzegłam dzięki czytelniczym blogom. Na moją półkę zaś trafiła za sprawą konkursu u Natuli i okazała się wspaniałym poświątecznym prezentem!

Autorka tej magicznej opowieści, Eowyn Ivey, jest nowym literackim odkryciem. Jej debiut okazał się nadzwyczaj udany - Amerykanka dostała za niego nominację do Pulitzera. Co ciekawe, opisana przez nią historia ma dużo wspólnego z jej własnym życiem. Ivey wraz z rodziną mieszka na Alasce, w dosyć spartańskich jak na obecne czasy warunkach i czerpie z tego ogromną radość, zupełnie jak bohaterowie jej książki.

Jack i Mabel to małżeństwo w średnim wieku. Ich życie zdominowane jest przez smutek związany z brakiem potomstwa i żałobę po utraconym maleństwie. Lekarstwem na impas w ich życiu ma być przeprowadzka na Alaskę i rozpoczęcie wszystkiego od nowa, czerpanie siły z samotności i ciężkiej pracy. Bo Alaska w 1920 roku, kiedy to rozgrywa się akcja powieści, to jeszcze surowa i praktycznie dziewicza kraina. Pośrodku tej ciszy, wiedzeni tęsknotą, kobieta i mężczyzna lepią śniegową dziewczynkę, która... następnego dnia ożywa i staje na ich progu. Czy Faina jest tylko złudzeniem, czy to prezent od losu?

Dawno już nie czytałam powieści, która tak by mnie wciągnęła, zaangażowała emocjonalne, a przy tym dawała prawdziwą radość z czytania. Przyznam szczerze, że trochę przeciągałam sobie lekturę, bo zwyczajnie szkoda mi było rozstawać się z tak dobrym tytułem. Dziecko śniegu jest bowiem małym arcydziełem. Jego największą zaletą jest chyba sam pomysł na fabułę. Ivey ściśle nawiązuje do starej rosyjskiej baśni o Śnieguliczce, dzięki czemu bardzo przyziemny, można by nawet rzec - współczesny - problem nabiera bajkowego wymiaru i zupełnie innego wydźwięku. Czytelnik może z nowej perspektywy spojrzeć na wpływ samotności oraz miłości rodzicielskiej na ludzkie życie. Na dodatek, lekturze nieustannie  towarzyszą emocję. Głównie te pozytywne - bohaterowie są bowiem ludźmi ciepłymi, dobrymi, życzliwymi oraz pracowitymi i taką właśnie aurę roztaczają wokół siebie, od pierwszej chwili zdobywając sympatię czytelnika. Tym bardziej wzruszamy się ich nieszczęściem oraz smutkiem spowodowanym niespełnionym marzeniem o posiadaniu potomstwa. Nie sposób nie wciągnąć się w tą słodko-gorzką opowieść, bo kiedy już raz wejdziemy do szczerego, prostego domu Jacka i Mabel, ciężko będzie nam go opuścić.

Trzeba przyznać autorce, że dla swojej przepięknej, wzruszającej historii stworzyła prawdziwie magiczne tło. Cicha, przykryta śniegiem i skuta lodem Alaska, przez większość roku nieprzyjazna człowiekowi, zwłaszcza w latach 20 - 30. XX wieku. Dzika, nieokiełznana natura, która rządzi się swoimi prawami. A pośrodku tego ciepła, przytulna chata dwojga kochających się, poczciwych ludzi, z ogniem buzującym w kominku i futrzanymi okryciami. Już sam ten kontrast tworzy swoisty klimat. Klimat zimowy, ale ciepły emocjami i skojarzeniami z domem. Także wątek Fainy jest owiany magiczną aurą i nie chodzi tylko o pochodzenie dziewczynki, ale o więź jaką zbudowała ze swoim domem, czyli lasami Alaski. W tym kontekście mogę autorce wybaczyć nawet zakończenie, które trochę mnie zasmuciło... Mimo to, trzeba przyznać, że wszystko idealnie do siebie pasuje i dzięki temu książka zyskuje oryginalną, wręcz namacalną atmosferę. Wierzcie mi, nie chce się stamtąd odchodzić.

Dziecko śniegu zachwyciło mnie. To książka, której nie sposób potraktować obojętnie. Kto raz wkroczy do jej magicznego świata, przepełnionego pięknymi uczuciami, będącego domem dla mądrych bohaterów, którzy uczą nas, jak żyć naprawdę, nie będzie chciał się z nim rozstać. Plastyczny język i spokojna, ale wartka akcja sprawiają, że każda kolejna linijka tekstu to prawdziwa uczta dla wyobraźni. I powiem wprost - takich książek nie chce się kończyć. Takie książki chce się czytać. Polecam!

18 stycznia 2014

P. Ness - Siedem minut po północy

Tytuł: Siedem minut po północy
Autor: Patrick Ness
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Rok wydania: 2013

Historia, która stoi za powstaniem książki Siedem minut po północy sama w sobie jest wzruszająca. Okazuje się bowiem, że Patrick Ness, który widnieje na okładce jako autor, tak na prawdę rozwinął tylko pomysł swojej koleżanki po fachu. Zalążek powieści narodził się w głowie Siobhan Dowd, brytyjskiej pisarki i aktywistki w czasie, kiedy kobieta była nieuleczalnie chora. Niestety, nie udało jej się ukończyć pisania. Po jej śmierci, wydawca postanowił poprosić Ness'a o dokończenie historii i w ten sposób w 2011 r. ujrzała ona światło dzienne, stając się nie tylko bestsellerem, ale także hołdem dla zmarłej Dowd. W Polsce ukazała się dwa lata później.

Głównym bohaterem książki jest Connor. Chłopiec mieszka ze śmiertelnie chorą matką. Zamiast cieszyć się urokami dzieciństwa, codziennie zmaga się z tą trudną, przerastającą go sytuacją. Na dodatek, co noc dręczą go przerażające koszmary. Dokładnie o 12:07 ze snów wyłania się ogromny potwór, który zmusza Connora do zmierzenia się z jego największymi lękami.

Od samego początku, jak tylko przeczytałam recenzję tej książki na którymś blogu, miałam silne skojarzenie z Osobliwym domem Pani PeregrineOstatecznie okazało się, że obie powieści mają tylko trochę wspólnego, ale nie żałuję, że skusiłam się na Siedem minut po północy. Dzięki temu znalazłam kolejną literacką perełkę! I to podwójną, bo na osobne zachwyty zasługuje zarówno fabuła, jak i piękne, klimatyczne ilustracje autorstwa Jima Kaya.

Sama opowieść jest prosta, jednowątkowa, ale przy tym mądra i naszpikowana emocjami. Mimo, że autor stworzył książkę oszczędną w słowa, poruszył w niej kilka ważnych problemów. Przede wszystkim, widzimy obraz rodziny zmagającej się ze śmiertelną chorobą. Zagubiony syn, umierająca matka, zrozpaczona babcia, obojętny były mąż - każdy bohater reprezentuje inną reakcję na tą patową sytuację oraz inny problem. Postacie są złożone, każda z nich między wierszami opowiada swoją własną, niełatwą historię. Mogłoby się wydawać, że nastrój w książce jest grobowy, ale nic bardziej mylnego. Siedem minut po północy ma bardzo pozytywny wydźwięk, w ogólnej perspektywie okazała się ciepłą i nieco bajkową opowieścią o miłości, ale też pokonywaniu własnego strachu. Bardzo podobał mi się zastosowany przez autora zabieg stopniowego odkrywania sedna historii. Świetnym pomysłem było włączenie do głównej fabuły opowiastek potwora, który okazał się swego rodzaju przewodnikiem zarówno dla nas, jak i dla Connora. To właśnie dzięki niemu w przewrotny sposób odkrywamy drugie dno wydarzeń i zaczynamy dostrzegać to, co w tej książce najważniejsze.

Nie sposób przy okazji nie wspomnieć o pięknych ilustracjach, dzięki którym historia zyskuje mroczny, trochę przerażający klimat. Przyznaję, że zdarzało mi się przerywać lekturę i przez kilka minut wpatrywać w te małe arcydzieła. Obrazki są idealnie dopasowane do treści - genialnie pobudzają wyobraźnię i sprawiają, że czytelnik wkracza do tego świata, w którym żyje potwór. W ogóle warto zauważyć, że taki sposób wydania książki zasługuje na pełne uznanie. Jedyne, czego zabrakło mi do pełni szczęścia, to twarda oprawa. Ale, w ogólnym rozrachunku, taki szczegół nic nie zmienia.

Książka Patricka Ness'a to wspaniała lektura. Po zamknięciu okładki żałowałam, że to już koniec tej opowieści, ale po jakimś czasie doceniłam zastosowaną prostą, nie rozwleczoną bez sensu formę. To właśnie w tej prostocie, ogromnym ładunku emocjonalnym, mądrości bijącej z każdej linijki oraz sugestywnych ilustracjach tkwi magia tego tytułu. Siedem minut po północy to małe literackie arcydzieło, które na długo zapada w pamięć, zmusza do przemyślenia pewnych spraw i prawdziwie porusza. Nie można go przegapić!

12 stycznia 2014

M. Haddon - Dziwny przypadek psa nocną porą

Źródło
Tytuł: Dziwny przypadek psa nocną porą
Autor: Mark Haddon
Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2004

Mark Haddon do niedawna był dla mnie postacią kompletnie obcą. Kojarzyłam jego nazwisko jedynie z tytułem książki zaliczanej do klasyki i nic poza tym. Przy okazji czytania Dziwnego przypadku psa nocną porą, najsłynniejszego dzieła brytyjskiego pisarza, dowiedziałam się, że ma on także na swoim koncie ok. 20 tytułów przeznaczonych dla najmłodszych czytelników. Co więcej, Haddon ma także zdolności plastyczne - pracuje także jako ilustrator i karykaturzysta. Zapewne, to on jest również autorem obrazków pojawiających się w książce.

Akcja powieści rozgrywa się w Wielkiej Brytanii, w miasteczku Swindon. Pewnej nocy ktoś z zimną krwią zabija Wellingtona - psa należącego do rozwódki mieszkającej w sąsiedztwie. Zbrodnią od początku interesuje się 15-letni Christopher. Chłopak jest chory na autyzm. Bawiąc się w detektywa, co raz pakuje się w kłopoty. Śledztwo jest jednak dla niego tylko wymówką, aby opisać swoje życie i zmagania z codziennością.

Zupełnie nie wiedziałam, czego się spodziewać po lekturze tej książki. Nigdy nie czytałam opisów fabuły ani recenzji, wiedziałam tylko, że z jakiegoś powodu ten tytuł jest bardzo ceniony w świecie literatury. Dlatego też wraz z kolejnymi stronami czekały na mnie coraz to nowe zaskoczenia. Po pierwsze, z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu byłam przekonana, że utwór Haddona to kryminał. I na upartego można by tak powiedzieć - w fabule pojawia się bowiem wątek kryminalny, co prawda z psem w roli ofiary i autystycznym nastolatkiem w roli śledczego, ale rzeczywiście mamy do czynienia ze zbrodnią. Niemniej jednak, okazuje się, że w Dziwnym przypadku psa nocną porą pies i jego tajemnicza śmierć są najmniej istotne.

Liczy się Christopher, główny bohater wątku społeczno-obyczajowego, opowiadającego o życiu z autyzmem. Podobał mi się zastosowany przez Haddona zabieg, czyli uczynienie chłopaka narratorem. Dzięki temu, możemy łatwiej zrozumieć, co siedzi w głowie chorego, w jaki sposób postrzega otaczającą go rzeczywistość i jak reaguje na ludzi i emocje. A emocji wbrew pozorom jest sporo, bo rodzina Christophera przechodzi trudny okres. Chłopak stara się radzić sobie z problemami na swój sposób. Co z tego wyniknie? Nie zdradzę. Ale zachęcam do przeczytania, bo lektura naprawdę otwiera oczy na problemy osób zmagających się z autyzmem. Choć temat nie jest dla mnie nowy, bo pojawiał się już w kilku czytanych przeze mnie książkach, to jednak po raz kolejny byłam zdziwiona charakterem tego schorzenia. Trzeba przyznać autorowi, że opisał wszystko bardzo realistycznie, a przy tym nie zapomniał o dawce dobrego humoru, który sprawia, że ta pozornie smutna historia jest lżejsza i przyjemniejsza w odbiorze, niż można by się spodziewać.

Akcja powieści toczy się dosyć dynamicznie - nie ma przestojów, a uwaga czytelnika skupia się na jedynym wątku, czyli opowieści Christophera. Inni pojawiający się bohaterowie zostali zarysowani jedynie powierzchownie. Owszem, dowiadujemy się sporo o rodzicach chłopaka, ale o innych już niekoniecznie, zdobywamy raczej niewiele znaczącą wiedzę. Sądzę, że autor chciał w ten sposób nadać swojej powieści autentyczności, w końcu postrzeganie innych również jest zaburzone u osób autystycznych. Tekst jest napisany prostym, ale charakterystycznym językiem. Momentami opowieść zamienia się w strumień świadomości Christophera, meandruje pomiędzy dygresjami na różne tematy, ale wbrew pozorom zupełnie nie przeszkadza to w odbiorze treści.

Mark Haddon oddał do rąk czytelników oryginalną, specyficzną pozycję, traktującą o ważnym problemie i zmuszającą do zadumy. Mimo, że podczas lektury dobrze się bawiłam, to nie raz zatrzymywałam się w jej trakcie i zastanawiałam się nad tym, czy rzeczywiście życie osób autystycznych jest takie, jak Christophera. I wydaje mi się, że właśnie o to chodzi w dobrej literaturze - żeby będąc rozrywką, potrafiła jednak trafić głębiej, zaszczepić w nas jakąś nową wrażliwość na otaczający nas świat. Dziwny przypadek psa nocną porą zrobił ze mną coś takiego, dlatego gorąco polecam wszystkim, którzy w książkach szukają czegoś więcej. 

8 stycznia 2014

Podsumowanie roku 2013

Pierwszy tydzień nowego roku już za nami, a ja dopiero teraz znalazłam chwilę na podsumowanie tego, co wydarzyło się u mnie w roku poprzednim. A działo się sporo - zwłaszcza w życiu codziennym, co wpływało na moje wyniki czytelnicze... Ale po kolei.

Najpierw wytłumaczę się, skąd u mnie takie przestoje. Otóż - w 2013 roku moja doba uległa poważnej redukcji. Oprócz dwóch kierunków studiów (oba muszę skończyć w tym roku akademickim, co oznacza, że mam do napisania magisterkę i do zdania egzamin licencjacki na raz), do grafiku zajęć doszła jeszcze pełnoetatowa praca. Praca, która przynosi mi sporo satysfakcji i jest dla mnie ważnym krokiem do wymarzonego zawodu, więc staram się w niej wykazać. :) Co więcej - w moim terminarzu pojawiła się długo wyczekiwana pozycja ślub, co oznacza dla mnie więcej weekendowych wyjazdów w rodzinne strony i czasu spędzonego na zakupach / wybieraniu / planowaniu. No i last, but not least, grudniowy kompletny brak czasu zawdzięczam przeprowadzce, która pochłonęła przede wszystkim moje siły... Ale na szczęście, to akcja jednorazowa.

Jak widać, moje usprawiedliwienia za 2013 rok nie są błahe. Stąd też nie do końca satysfakcjonujące wyniki czytelnicze.

Wyzwanie "Nobliści": wstyd przeogromny, bo w to wyzwanie leży na całej długości. W jego ramach przeczytałam tylko jedną pozycję. Co prawda, wyzwanie nie miało terminu zakończenia, ale żałuję, że nie udało mi się przeczytać nic więcej z długiej listy. W 2014 postaram się o lepsze wyniki!

Wyzwanie '50 books': wyzwanie, które prowadziłam na swoim profilu na Goodreads.com. Niestety, do pełnego sukcesu zabrakło mi naprawdę niewiele - udało mi się przeczytać/przesłuchać 47 książek na założone 50. Szkoda! Ale to właśnie efekt grudniowej przeprowadzki... Pula na rok 2014 zostaje taka sama - najpierw dobiję do okrągłej 50, a potem zaatakuję wyższe pułapy. ;)

Dużą tegoroczną zmianą był dla mnie zakup czytnika e-booków. Zakochałam się w nim od razu! :) Niestety, nie doczekał się jeszcze własnej recenzji, ale taka notka na pewno pojawi się na bogu w najbliższym czasie. Zdradzę tylko, że nigdy bym nie uwierzyła, gdyby ktoś przepowiedział mi, że tak bardzo polubię e-booki. :)

Na plus zaliczam też bilans audiobooków - w tym roku przesłuchałam ich 7. Liczba sama w sobie nie jest może imponująca, ale jak dla mnie, jeszcze do niedawna zaciętej przeciwniczki literatury czytanej, to i tak ogromny postęp.

Nie jestem pewna, czy chce przedstawiać ranking najlepszych książek 2013 roku. Każda lektura to dla mnie ekscytujące spotkanie z nową historią i mimo, że część z nich nie przypada mi do gustu, to nie żałuję, że spróbowałam. W pamięć szczególnie zapadła mi 2 książki: wspomnienia Ruty Sepetys - Szare śniegi Syberii, które naprawdę mnie poruszyły oraz Biała jak mleko, czerwona jak krew Alessanda D'Avenii, która to historia była lekka, przyjemna, a przy tym ciepła i mądra.

Na miano odkrycia 2013 roku zasługuje chyba twórczość Haruki Murakamiego - udało mi się przeczytać Norwegian Wood i 1Q84 t. 1. Na tym na pewno nie poprzestanę, zwłaszcza, że już wkrótce planuję zakupić tomy 2 i 3 opowieści o Aomame i Tengo.

Na zakończenie podsumowania wspomnę jeszcze o tym, czym udało mi się zakończyć rok, a mianowicie o angielskiej wersji bloga. Jest to na razie prototyp - recenzje po angielsku to póki co krótkie notki, mówiące o najważniejszych wrażeniach po lekturze danego tytułu. Mam nadzieję, że uda mi się rozwinąć tą inicjatywę, bo ma ona wiele korzyści - nie tylko pozwoli mi na ćwiczenie angielszczyzny ;), ale także umożliwi rozpropagowanie na świecie mniej znanych, polskich tytułów. :) Zainteresowanych zapraszam do lektury:
http://in-vissible.tumblr.com/

Rok 2013 był jaki był - niezły, ale mógłby być lepszy. Na 2014 życzę sobie i Wam lepszych wyników czytelniczych, pokonanych wyzwań i ogromnej radości z czytania! :) Do siego roku!