Tytuł: Dziecko śniegu
Autor: Eowyn Ivey
Wydawnictwo: Pascal
Rok wydania: 2013
Dziecko śniegu zauroczyło mnie przepiękną okładką i opisem fabuły już jakiś czas temu. Oczywiście, książkę dostrzegłam dzięki czytelniczym blogom. Na moją półkę zaś trafiła za sprawą konkursu u Natuli i okazała się wspaniałym poświątecznym prezentem!
Autorka tej magicznej opowieści, Eowyn Ivey, jest nowym literackim odkryciem. Jej debiut okazał się nadzwyczaj udany - Amerykanka dostała za niego nominację do Pulitzera. Co ciekawe, opisana przez nią historia ma dużo wspólnego z jej własnym życiem. Ivey wraz z rodziną mieszka na Alasce, w dosyć spartańskich jak na obecne czasy warunkach i czerpie z tego ogromną radość, zupełnie jak bohaterowie jej książki.
Jack i Mabel to małżeństwo w średnim wieku. Ich życie zdominowane jest przez smutek związany z brakiem potomstwa i żałobę po utraconym maleństwie. Lekarstwem na impas w ich życiu ma być przeprowadzka na Alaskę i rozpoczęcie wszystkiego od nowa, czerpanie siły z samotności i ciężkiej pracy. Bo Alaska w 1920 roku, kiedy to rozgrywa się akcja powieści, to jeszcze surowa i praktycznie dziewicza kraina. Pośrodku tej ciszy, wiedzeni tęsknotą, kobieta i mężczyzna lepią śniegową dziewczynkę, która... następnego dnia ożywa i staje na ich progu. Czy Faina jest tylko złudzeniem, czy to prezent od losu?
Dawno już nie czytałam powieści, która tak by mnie wciągnęła, zaangażowała emocjonalne, a przy tym dawała prawdziwą radość z czytania. Przyznam szczerze, że trochę przeciągałam sobie lekturę, bo zwyczajnie szkoda mi było rozstawać się z tak dobrym tytułem. Dziecko śniegu jest bowiem małym arcydziełem. Jego największą zaletą jest chyba sam pomysł na fabułę. Ivey ściśle nawiązuje do starej rosyjskiej baśni o Śnieguliczce, dzięki czemu bardzo przyziemny, można by nawet rzec - współczesny - problem nabiera bajkowego wymiaru i zupełnie innego wydźwięku. Czytelnik może z nowej perspektywy spojrzeć na wpływ samotności oraz miłości rodzicielskiej na ludzkie życie. Na dodatek, lekturze nieustannie towarzyszą emocję. Głównie te pozytywne - bohaterowie są bowiem ludźmi ciepłymi, dobrymi, życzliwymi oraz pracowitymi i taką właśnie aurę roztaczają wokół siebie, od pierwszej chwili zdobywając sympatię czytelnika. Tym bardziej wzruszamy się ich nieszczęściem oraz smutkiem spowodowanym niespełnionym marzeniem o posiadaniu potomstwa. Nie sposób nie wciągnąć się w tą słodko-gorzką opowieść, bo kiedy już raz wejdziemy do szczerego, prostego domu Jacka i Mabel, ciężko będzie nam go opuścić.
Trzeba przyznać autorce, że dla swojej przepięknej, wzruszającej historii stworzyła prawdziwie magiczne tło. Cicha, przykryta śniegiem i skuta lodem Alaska, przez większość roku nieprzyjazna człowiekowi, zwłaszcza w latach 20 - 30. XX wieku. Dzika, nieokiełznana natura, która rządzi się swoimi prawami. A pośrodku tego ciepła, przytulna chata dwojga kochających się, poczciwych ludzi, z ogniem buzującym w kominku i futrzanymi okryciami. Już sam ten kontrast tworzy swoisty klimat. Klimat zimowy, ale ciepły emocjami i skojarzeniami z domem. Także wątek Fainy jest owiany magiczną aurą i nie chodzi tylko o pochodzenie dziewczynki, ale o więź jaką zbudowała ze swoim domem, czyli lasami Alaski. W tym kontekście mogę autorce wybaczyć nawet zakończenie, które trochę mnie zasmuciło... Mimo to, trzeba przyznać, że wszystko idealnie do siebie pasuje i dzięki temu książka zyskuje oryginalną, wręcz namacalną atmosferę. Wierzcie mi, nie chce się stamtąd odchodzić.
Dziecko śniegu zachwyciło mnie. To książka, której nie sposób potraktować obojętnie. Kto raz wkroczy do jej magicznego świata, przepełnionego pięknymi uczuciami, będącego domem dla mądrych bohaterów, którzy uczą nas, jak żyć naprawdę, nie będzie chciał się z nim rozstać. Plastyczny język i spokojna, ale wartka akcja sprawiają, że każda kolejna linijka tekstu to prawdziwa uczta dla wyobraźni. I powiem wprost - takich książek nie chce się kończyć. Takie książki chce się czytać. Polecam!
Jack i Mabel to małżeństwo w średnim wieku. Ich życie zdominowane jest przez smutek związany z brakiem potomstwa i żałobę po utraconym maleństwie. Lekarstwem na impas w ich życiu ma być przeprowadzka na Alaskę i rozpoczęcie wszystkiego od nowa, czerpanie siły z samotności i ciężkiej pracy. Bo Alaska w 1920 roku, kiedy to rozgrywa się akcja powieści, to jeszcze surowa i praktycznie dziewicza kraina. Pośrodku tej ciszy, wiedzeni tęsknotą, kobieta i mężczyzna lepią śniegową dziewczynkę, która... następnego dnia ożywa i staje na ich progu. Czy Faina jest tylko złudzeniem, czy to prezent od losu?
Dawno już nie czytałam powieści, która tak by mnie wciągnęła, zaangażowała emocjonalne, a przy tym dawała prawdziwą radość z czytania. Przyznam szczerze, że trochę przeciągałam sobie lekturę, bo zwyczajnie szkoda mi było rozstawać się z tak dobrym tytułem. Dziecko śniegu jest bowiem małym arcydziełem. Jego największą zaletą jest chyba sam pomysł na fabułę. Ivey ściśle nawiązuje do starej rosyjskiej baśni o Śnieguliczce, dzięki czemu bardzo przyziemny, można by nawet rzec - współczesny - problem nabiera bajkowego wymiaru i zupełnie innego wydźwięku. Czytelnik może z nowej perspektywy spojrzeć na wpływ samotności oraz miłości rodzicielskiej na ludzkie życie. Na dodatek, lekturze nieustannie towarzyszą emocję. Głównie te pozytywne - bohaterowie są bowiem ludźmi ciepłymi, dobrymi, życzliwymi oraz pracowitymi i taką właśnie aurę roztaczają wokół siebie, od pierwszej chwili zdobywając sympatię czytelnika. Tym bardziej wzruszamy się ich nieszczęściem oraz smutkiem spowodowanym niespełnionym marzeniem o posiadaniu potomstwa. Nie sposób nie wciągnąć się w tą słodko-gorzką opowieść, bo kiedy już raz wejdziemy do szczerego, prostego domu Jacka i Mabel, ciężko będzie nam go opuścić.
Trzeba przyznać autorce, że dla swojej przepięknej, wzruszającej historii stworzyła prawdziwie magiczne tło. Cicha, przykryta śniegiem i skuta lodem Alaska, przez większość roku nieprzyjazna człowiekowi, zwłaszcza w latach 20 - 30. XX wieku. Dzika, nieokiełznana natura, która rządzi się swoimi prawami. A pośrodku tego ciepła, przytulna chata dwojga kochających się, poczciwych ludzi, z ogniem buzującym w kominku i futrzanymi okryciami. Już sam ten kontrast tworzy swoisty klimat. Klimat zimowy, ale ciepły emocjami i skojarzeniami z domem. Także wątek Fainy jest owiany magiczną aurą i nie chodzi tylko o pochodzenie dziewczynki, ale o więź jaką zbudowała ze swoim domem, czyli lasami Alaski. W tym kontekście mogę autorce wybaczyć nawet zakończenie, które trochę mnie zasmuciło... Mimo to, trzeba przyznać, że wszystko idealnie do siebie pasuje i dzięki temu książka zyskuje oryginalną, wręcz namacalną atmosferę. Wierzcie mi, nie chce się stamtąd odchodzić.
Dziecko śniegu zachwyciło mnie. To książka, której nie sposób potraktować obojętnie. Kto raz wkroczy do jej magicznego świata, przepełnionego pięknymi uczuciami, będącego domem dla mądrych bohaterów, którzy uczą nas, jak żyć naprawdę, nie będzie chciał się z nim rozstać. Plastyczny język i spokojna, ale wartka akcja sprawiają, że każda kolejna linijka tekstu to prawdziwa uczta dla wyobraźni. I powiem wprost - takich książek nie chce się kończyć. Takie książki chce się czytać. Polecam!