Kolejny rok akademicki właśnie się rozpoczął i mimo, że cieszę się na niego, to niestety odczułam już związany z zajęciami brak czasu na czytanie. Pechowo, na ten gorący okres przypadła mi lektura Pożegnania z Afryką. Dlaczego pechowo - o tym za chwilę. Najpierw kilka słów o samej autorce powieści.
Karen Blixen, baronowa duńskiego pochodzenia, część swojego życia spędziła na plantacji kawy w Kenii. Trafiła tam po ślubie i wraz z mężem prowadziła farmę. Swoje obserwacje i doświadczenia z tego okresu spisała w formie wspomnień, które, opublikowane w 1937 roku, przyniosły jej prawdziwą sławę w świecie literatury. Jednocześnie, były jej wielkim debiutem pisarskim - dopiero po ich wydaniu, czytelnicy zainteresowali się zbiorem opowiastek, które ujrzały światło dzienne już w 1934 roku. Poza Pożegnaniem z Afryką, Blixen napisała jeszcze siedem książek, a dwie z nich również zostały przeniesione na srebrny ekran.
Książka jest luźnym zbiorem krótkich historyjek, anegdotek i opisów, dzięki którym czytelnicy mogą zobaczyć Afrykę oczami europejskich kolonistów. Autorka zaprasza nas do swojego domu, opowiada nie tylko o trudach utrzymania plantacji, ale także o barwnej kulturze tubylców oraz ich relacjach z Europejczykami oraz o tym, jak piękna, ale jednocześnie groźna potrafi być nieujarzmiona afrykańska przyroda.
Napisałam, że lektura tej pozycji pechowo przypadła mi na początek października. Pechowo - bo ogólnie, książka jest bardzo ciekawa i z każdą stroną uczy czytelnika czegoś nowego o nieznanym mu świecie. Jednak brak zwartej fabuły i forma krótkich historyjek sprawiały, że ciężko było mi się w nią wgryźć. Kiedy już zasiadłam do czytania, strony uciekały mi bardzo szybko, ale wielokrotnie zdarzało się, że wolny czas poświęcałam na coś innego, niż czytanie, bo opowiastki pani Blixen nie przykuły mojej uwagi w aż tak dużym stopniu i nie wzbudziły we mnie chęci połknięcia książki na raz.
Muszę jednak przyznać, że Pożegnanie z Afryką to pozycja napisana z polotem. Autorka operuje plastycznym językiem, dzięki czemu nasza wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach, podsuwając nam egzotyczne obrazy dzikiego Czarnego Lądu. Nie raz zdarzało się, że czułam gorące afrykańskie powietrze (a przecież mamy już koniec lata), nie raz razem z autorką patrzyłam na wyniosłe góry Ngong i wielokrotnie wieczorną ciemność rozjaśniał mi blask ogniska Kikujusów. Ten aspekt książki był dla mnie ogromną zaletą, bo dzięki niemu miałam przynajmniej namiastkę podróży do Kenii.
Ciekawą kwestią poruszoną przez Blixen były relacje pomiędzy ciemnoskórymi tubylcami, a europejskimi kolonistami. Akcja opowieści rozgrywa się bowiem przed II wojną światową. Jesteśmy więc świadkami sytuacji, w których Afrykańczycy byli traktowani, jako rasa gorsza, przeznaczona do służenia "białym". I, niestety, również w domu duńskiej baronowej, Kikujusi pełnili rolę służby. Jednak, zanim zupełnie potępimy pisarkę, musimy wziąć pod uwagę okoliczności łagodzące - a mianowicie, że była ona dla swoich pracowników "ludzkim panem". Dzięki jej otwartości i wrażliwości, rdzenni Kenijczcy dopuścili ją do swoich sekretów, a my, z kart jej książki, możemy dowiedzieć się, jak wyglądało ich codzienne życie, jakie mieli zwyczaje, wierzenia i co uważali za słuszne.
Pożegnanie z Afryką to książka oryginalna. Przekazuje czytelnikowi wspaniałą wiedzę o innej kulturze i o innej przyrodzie. Pewnie nie każdego stać na to, żeby wyjechać do Afryki i zobaczyć wszystkie jej cuda na własne oczy. A ta książka sprawia, że siedząc we własnym domu, w wygodnym fotelu, możemy się przenieść na Czarny Ląd i poczuć chociaż odrobinę jego magii. Faktem jest, że w książkę trzeba się wczuć i że nie każdy od razu da się porwać afrykańskim opowiastkom. Ale i tak polecam ten tytuł, i to nie tylko entuzjastom podróży.
Książka jest luźnym zbiorem krótkich historyjek, anegdotek i opisów, dzięki którym czytelnicy mogą zobaczyć Afrykę oczami europejskich kolonistów. Autorka zaprasza nas do swojego domu, opowiada nie tylko o trudach utrzymania plantacji, ale także o barwnej kulturze tubylców oraz ich relacjach z Europejczykami oraz o tym, jak piękna, ale jednocześnie groźna potrafi być nieujarzmiona afrykańska przyroda.
Napisałam, że lektura tej pozycji pechowo przypadła mi na początek października. Pechowo - bo ogólnie, książka jest bardzo ciekawa i z każdą stroną uczy czytelnika czegoś nowego o nieznanym mu świecie. Jednak brak zwartej fabuły i forma krótkich historyjek sprawiały, że ciężko było mi się w nią wgryźć. Kiedy już zasiadłam do czytania, strony uciekały mi bardzo szybko, ale wielokrotnie zdarzało się, że wolny czas poświęcałam na coś innego, niż czytanie, bo opowiastki pani Blixen nie przykuły mojej uwagi w aż tak dużym stopniu i nie wzbudziły we mnie chęci połknięcia książki na raz.
Muszę jednak przyznać, że Pożegnanie z Afryką to pozycja napisana z polotem. Autorka operuje plastycznym językiem, dzięki czemu nasza wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach, podsuwając nam egzotyczne obrazy dzikiego Czarnego Lądu. Nie raz zdarzało się, że czułam gorące afrykańskie powietrze (a przecież mamy już koniec lata), nie raz razem z autorką patrzyłam na wyniosłe góry Ngong i wielokrotnie wieczorną ciemność rozjaśniał mi blask ogniska Kikujusów. Ten aspekt książki był dla mnie ogromną zaletą, bo dzięki niemu miałam przynajmniej namiastkę podróży do Kenii.
Ciekawą kwestią poruszoną przez Blixen były relacje pomiędzy ciemnoskórymi tubylcami, a europejskimi kolonistami. Akcja opowieści rozgrywa się bowiem przed II wojną światową. Jesteśmy więc świadkami sytuacji, w których Afrykańczycy byli traktowani, jako rasa gorsza, przeznaczona do służenia "białym". I, niestety, również w domu duńskiej baronowej, Kikujusi pełnili rolę służby. Jednak, zanim zupełnie potępimy pisarkę, musimy wziąć pod uwagę okoliczności łagodzące - a mianowicie, że była ona dla swoich pracowników "ludzkim panem". Dzięki jej otwartości i wrażliwości, rdzenni Kenijczcy dopuścili ją do swoich sekretów, a my, z kart jej książki, możemy dowiedzieć się, jak wyglądało ich codzienne życie, jakie mieli zwyczaje, wierzenia i co uważali za słuszne.
Pożegnanie z Afryką to książka oryginalna. Przekazuje czytelnikowi wspaniałą wiedzę o innej kulturze i o innej przyrodzie. Pewnie nie każdego stać na to, żeby wyjechać do Afryki i zobaczyć wszystkie jej cuda na własne oczy. A ta książka sprawia, że siedząc we własnym domu, w wygodnym fotelu, możemy się przenieść na Czarny Ląd i poczuć chociaż odrobinę jego magii. Faktem jest, że w książkę trzeba się wczuć i że nie każdy od razu da się porwać afrykańskim opowiastkom. Ale i tak polecam ten tytuł, i to nie tylko entuzjastom podróży.