7 sierpnia 2011

T. Capote - Śniadanie u Tiffany'ego

Śniadanie u Tiffany'ego "prześladowało" mnie już od dawna. Najpierw moja dobra koleżanka przez dłuższy czas pozostawała pod silnym urokiem filmu i nie omieszkała mi o tym opowiedzieć. Potem, kilka razy, sama natknęłam się na niego w telewizji i już-już miałam obejrzeć, ale zawsze coś stawało mi na przeszkodzie. W końcu, postanowiłam się zapoznać z wersją książkową, no i przy ostatniej wizycie w bibliotece znalazłam w końcu dostępny egzemplarz na półce. I chyba jednak nie jestem stuprocentowo usatysfakcjonowana.

Mimo tej długiej historii wstępnej, nigdy nie znalazłam okazji, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o autorze. Nie znam innych utworów Trumana Capote'a, choć wiem, że napisał ich jeszcze kilka i, że raczej mają one formę kilkudziesięciostronicowych opowiadań. Są wśród nich także sztuki, a nawet pamiętniki. Autor tworzył w latach 1948-1982, stąd obraz świata w jego dziełach nosi ślady stylu retro. Choć dorobek Capote'a jest dosyć spory, to jednak nie wiem, czy jeszcze kiedyś skuszę się, by z niego czerpać.

Sama książka opowiada pobieżnie historię znajomości narratora z Holly Golightly, sąsiadką mieszkającą w tej samej kamienicy, młodą, piękną i trochę zwariowaną kobietą. Żeby nie zdradzać zbyt wiele, powinnam na tym opisie poprzestać, ale dodam jeszcze, że mężczyzna jest bardzo zafascynowany główną bohaterką i właśnie dzięki temu, poznajemy ją lepiej i śledzimy jej losy przez nieokreślony bliżej czas.

Muszę przyznać, że ta pozycja, niestety, rozczarowała mnie. Spodziewałam się... po prostu więcej. Okrzyczany film, książka przez wielu uznawana za klasykę, a tak naprawdę historia jest krótka, prosta i nie wnosi w życie czytelnika zbyt wiele. Pierwszy raz od dawna nie mogłam się skupić na tym, co czytam, a akcja dłużyła mi się, mimo, że powieść liczy niespełna 70 stron... Odniosłam wrażenie, że wydarzenia, które budują fabułę są chaotyczne, nie zawsze wnoszą do wątku konkretne informacje, a czasem wręcz wydają się nieprawdopodobne i zupełnie przypadkowe. Owszem, autor w ciekawy sposób przedstawia nam Holly. Jej odrobinę niecodzienny styl życia widzimy oczami "zwykłego" mężczyzny, przez co staje się on dodatkowo trochę tajemniczy. Ale w gruncie rzeczy, czytelnik tak naprawdę przez kilkadziesiąt stron podąża za młodą kobietą, angażując się w wydarzenia jej egzystencji, a potem na koniec właściwie nie dostaje nawet porządnej puenty. Oczywiście, na upartego można by doszukiwać się tutaj prawd o miłości, o lekkim stylu życia, czy o nieszczęściu samotności... Ale czy naprawdę muszę się czegoś doszukiwać w jednym z klasyków literatury?
Bohaterowie w tej książce zostali potraktowani dosyć marginalnie. Nawet o narratorze, który jest przecież naszym przewodnikiem, nie wiemy zbyt dużo. Można odnieść wrażenie, że każda pojawiająca się w fabule osoba, została wprowadzona tylko po to, aby stworzyć jeszcze bardziej barwne tło dla Holly lub sprowokować jakiś zwrot w akcji. Inaczej jest z główną bohaterką - ciężko mi stwierdzić, czy ją polubiłam, czy nie. Z jednej strony, trochę mnie irytowało jej podejście do świata, jej egoistyczny sposób traktowania innych. Ale z drugiej strony, pewne wypadki losowe jakie ją ukształtowały, budziły we mnie współczucie lub litość. Mimo to, pozostała mi wobec niej jakaś rezerwa.
Jak już wcześniej wspomniałam, najbardziej rozczarowało mnie zakończenie. Owszem, historia została zamknięta i nie może być mowy o urwanej fabule. Ale właściwie, w żaden sposób nie rozwiązało to głównych problemów, jakie Capote poruszał w swojej historii. Bardziej może odsunęło je w nieznaną przyszłość.

Nie mogę powiedzieć, że Śniadanie u Tiffany'ego mi się podobało. Dłużąca się, ale krótka i prosta historia to nie to, czego oczekiwałam. Nie znam filmu - może jest lepszy? Jeśli kiedyś będę miała okazję, to sprawdzę. Póki co, odstawiam jednak twórczość Capote'a na jakiś czas.