Dziś na blogu pojawia się kolejny kryminał. Jakoś ostatnio ciągnie mnie do mrocznych zagadek (może przez pogodę? ;) ). Mimo, że znów sięgnęłam po sprawdzoną Christie, tym razem jestem zawiedziona i taki stan rzeczy jest dla mnie nie lada niespodzianką.
Akcja Tajemnicy Bladego Konia zaczyna się od morderstwa znanego i szanowanego katolickiego duchownego - księdza Gormana. Okazuje się, że tuż przed śmiercią wszedł on w posiadanie listy nazwisk, która mogła przyczynić się do jego zguby. Policja i przypadkowo zaangażowany w sprawę Mark Easterbrook próbują dojść do ujęcia sprawcy tej zbrodni. Po drodze okazuje się jednak, że we wszystko zamieszane są lokalne czarownice, praktykujące niezbyt przyjazną bliźniemu magię...
No i cóż... Nadszedł ten dzień, kiedy muszę przyznać, że tym razem lektura kryminału Christie nie przypadła mi do gustu. Dlaczego? Są co najmniej trzy powody.
Po pierwsze, zdziwiła mnie i zniechęciła bardzo powolnie rozwijająca się akcja. Zazwyczaj, w książkach tej pisarki, już od pierwszego zdania czytelnik wciąga się w zagadkę i wraz z bohaterami podąża w kierunku jej rozwiązania. Nie ma dłużyzn i bezsensownych przestojów. Tym razem było jednak zupełnie inaczej. Książka jest, mówiąc wprost, przegadana. Zamiast zwrotów akcji i realnego działania, dostajemy tylko rozmowy, przemyślenia, najczęściej niewiele wnoszące do tematu. Byłam niezmiernie zaskoczona, kiedy, przewróciwszy setną stronę książki (liczącej ich około 170), złapałam się na myśli, że właściwie nic się jeszcze nie wydarzyło! Później doszłam do wniosku, że może trafiłam na książkę, którą Christie chciała napisać trochę inaczej, dla urozmaicenia. Jeśli tak - to niestety, ja tego nie kupuję.
Po drugie, bohaterowie. Wyjątkowo nudni, bez wyrazu, bez finezji i kreatywności, których nie brakuje Poirotowi czy pannie Marple. W Tajemnicy Bladego Konia śledztwo jest prowadzone przez przypadkowego policjanta, pomaga mu przypadkowy obywatel, wspomniany wcześniej Mark Easterbrook, wykazujący się wyjątkowym brakiem samodzielnego myślenia. Na dodatek, w powieści pojawia się pani Olivier, fanom Christie znana z niektórych książek, zwiastująca poprawę sytuacji, jako, że zawsze miała dobre pomysły na rozwiązanie zagadek (jak przystało na autorkę kryminałów). Jak wielkie okazuje się rozczarowanie czytelnika, kiedy okazuje się, że pełni ona tylko rolę trzecioplanową! Jedyną postacią, która okazała się interesująca, była Ginger, aktywnie pomagająca w śledztwie.
Po trzecie, nie spodobał mi się wpleciony w fabułę element fantastyczny. Nie przepadam za czarami i nadprzyrodzonymi siłami, zwłaszcza jeżeli są tylko niecodziennym dodatkiem do realistycznej historii. Tutaj autorka postanowiła nadać pubowi pod Bladym Koniem inny wymiar, sprawiając, że w ostatecznym rozrachunku czytelnik może odnieść wrażenie, iż cała sprawa była w gruncie rzeczy trochę... niedorzeczna.
Tajemnica Bladego Konia broni się tylko jednym aspektem - zakończeniem. Nie udało mi się rozgryźć intrygi i muszę przyznać, że odkrycie mordercy zaskoczyło mnie i nie rozczarowało. Dzięki temu, cała historia nabrała trochę innego wydźwięku.
Niestety, z ciężkim sercem muszę odradzić lekturę. Jest to jedno ze słabszych dzieł Królowej Kryminału i mam nadzieję, że jedno z niewielu. Tych, którzy mają chęć na dobrą intrygę, odsyłam do innych tytułów Agaty Christie.
Akcja Tajemnicy Bladego Konia zaczyna się od morderstwa znanego i szanowanego katolickiego duchownego - księdza Gormana. Okazuje się, że tuż przed śmiercią wszedł on w posiadanie listy nazwisk, która mogła przyczynić się do jego zguby. Policja i przypadkowo zaangażowany w sprawę Mark Easterbrook próbują dojść do ujęcia sprawcy tej zbrodni. Po drodze okazuje się jednak, że we wszystko zamieszane są lokalne czarownice, praktykujące niezbyt przyjazną bliźniemu magię...
No i cóż... Nadszedł ten dzień, kiedy muszę przyznać, że tym razem lektura kryminału Christie nie przypadła mi do gustu. Dlaczego? Są co najmniej trzy powody.
Po pierwsze, zdziwiła mnie i zniechęciła bardzo powolnie rozwijająca się akcja. Zazwyczaj, w książkach tej pisarki, już od pierwszego zdania czytelnik wciąga się w zagadkę i wraz z bohaterami podąża w kierunku jej rozwiązania. Nie ma dłużyzn i bezsensownych przestojów. Tym razem było jednak zupełnie inaczej. Książka jest, mówiąc wprost, przegadana. Zamiast zwrotów akcji i realnego działania, dostajemy tylko rozmowy, przemyślenia, najczęściej niewiele wnoszące do tematu. Byłam niezmiernie zaskoczona, kiedy, przewróciwszy setną stronę książki (liczącej ich około 170), złapałam się na myśli, że właściwie nic się jeszcze nie wydarzyło! Później doszłam do wniosku, że może trafiłam na książkę, którą Christie chciała napisać trochę inaczej, dla urozmaicenia. Jeśli tak - to niestety, ja tego nie kupuję.
Po drugie, bohaterowie. Wyjątkowo nudni, bez wyrazu, bez finezji i kreatywności, których nie brakuje Poirotowi czy pannie Marple. W Tajemnicy Bladego Konia śledztwo jest prowadzone przez przypadkowego policjanta, pomaga mu przypadkowy obywatel, wspomniany wcześniej Mark Easterbrook, wykazujący się wyjątkowym brakiem samodzielnego myślenia. Na dodatek, w powieści pojawia się pani Olivier, fanom Christie znana z niektórych książek, zwiastująca poprawę sytuacji, jako, że zawsze miała dobre pomysły na rozwiązanie zagadek (jak przystało na autorkę kryminałów). Jak wielkie okazuje się rozczarowanie czytelnika, kiedy okazuje się, że pełni ona tylko rolę trzecioplanową! Jedyną postacią, która okazała się interesująca, była Ginger, aktywnie pomagająca w śledztwie.
Po trzecie, nie spodobał mi się wpleciony w fabułę element fantastyczny. Nie przepadam za czarami i nadprzyrodzonymi siłami, zwłaszcza jeżeli są tylko niecodziennym dodatkiem do realistycznej historii. Tutaj autorka postanowiła nadać pubowi pod Bladym Koniem inny wymiar, sprawiając, że w ostatecznym rozrachunku czytelnik może odnieść wrażenie, iż cała sprawa była w gruncie rzeczy trochę... niedorzeczna.
Tajemnica Bladego Konia broni się tylko jednym aspektem - zakończeniem. Nie udało mi się rozgryźć intrygi i muszę przyznać, że odkrycie mordercy zaskoczyło mnie i nie rozczarowało. Dzięki temu, cała historia nabrała trochę innego wydźwięku.
Niestety, z ciężkim sercem muszę odradzić lekturę. Jest to jedno ze słabszych dzieł Królowej Kryminału i mam nadzieję, że jedno z niewielu. Tych, którzy mają chęć na dobrą intrygę, odsyłam do innych tytułów Agaty Christie.