Miałam spore wątpliwości odnośnie tej książki. Niby w blogosferze wiele pozytywnych recenzji, niby spora popularność w ostatnim czasie, ale jakoś tak... Romans z zombie w roli głównej? Jakoś mi to nie grało. W końcu, kierując się zasadą, że nie należy oceniać książki po okładce, zabrałam się do czytania. I teraz wcale nie żałuję.
Ciepłe ciała to debiut literacki Isaaca Mariona, młodego amerykańskiego pisarza. Ciekawe jest to, że mężczyzna jest żywym przykładem tzw. self-made man. Jak podaje jego oficjalna strona internetowa, Marion nie skończył żadnych studiów ani nie był nagrodzony. Mimo to, jego pierwsza publikacja zdobyła sobie rzesze fanów na całym świecie i wiele pochlebnych recenzji, wydanych przez szeroko pojętą opinię publiczną.
Akcja powieści toczy się w niesprecyzowanym czasie i miejscu. Poznajemy R., który jest... zombie. Ale nie bezmózgim trupem, kierowanym żądzą ludzkiego mięsa. R. zatrzymał się w niezbyt zaawansowanym stanie rozkładu, więc wygląda jak mocno zmęczony młody chłopak; ma całkiem jasne myśli i nawet jest w stanie składać proste zdania. Jednym słowem - idealnie nadaje się na narratora naszej powieści. Mieszka na opuszczonym podmiejskim lotnisku, razem z całą grupą sobie podobnych. Ich egzystencja jest raczej bezsensowna i monotonna, aż do dnia, kiedy R. ratuje Julie przed okrutną śmiercią przez zjedzenie. Od tej chwili wszystko zaczyna się zmieniać.
Zupełnie nie spodziewałam się, że będę tak zauroczona tą książką. Wciągnęła mnie właściwie od pierwszej strony, a zasługą tego jest, przede wszystkim, bardzo przyjemny, niewymuszony język, którym operuje nasz narrator. Opisy są do tego stopnia obrazowe, że wielokrotnie wzdrygałam się z obrzydzenia na myśl o nieprzyjemnych aspektach bycia zombie, na które skarżył się R. Ale, wbrew pozorom, przedstawione nam "makabreski" nie stanowią kluczowego sensu opowieści i nawet bardzo wrażliwy czytelnik nie będzie zniesmaczony. Za to, na pewno dodają realizmu, pozwalają nam uwierzyć w tą niezwykłą historię. Ogromny plus należy się autorowi za świetne, nierzadko ironiczne poczucie humoru, jakie odnajdujemy zarówno w dialogach, jak i wewnętrznych monologach naszego zombiaka. W dodatku, akcja powieści toczy się dynamicznie, bez nudnych przestojów, dlatego książkę czyta się naprawdę łatwo i przyjemnie.
Bardzo pozytywnym zaskoczeniem jest niecodzienne połączenie wątku fantastycznego i romansu. Fabułę zbudowano w oparciu o odczucia głównego bohatera, czyli R. Natychmiast po rozpoczęciu lektury, obdarzamy go sympatią i trzymamy kciuki, żeby jego perypetie dobrze się skończyły. Patrzymy na świat jego oczami, razem z nim podejmujemy wszystkie działania, ale także przeżywamy emocje, o których opowiada. Na tej podstawie, ukazuje się nam wizerunek naprawdę ciepłej, cudownej OSOBY; kogoś, kogo chcielibyśmy poznać. Te wszystkie pozytywne uczucia tworzą kontrast dla zdegenerowanego świata Martwych, w którym nie liczy się nic, prócz głodu. Marion rozwinął idee, jakie od zawsze kojarzą się ludziom z tematem zombie - beznadzieja, koniec rzeczywistości, jaką znamy, rozlew krwi, życie w wiecznym niebezpieczeństwie... Fakt, że w takiej sytuacji zakwita uczucie, budzi w czytelniku przyjemne poczucie nadziei. Pozytywną energię i wiarę w to, że świat może być lepszy, jeżeli ludzie bardzo się o to postarają (oraz, rzecz jasna, wdzięczność, że nie w każdym mieście po ulicach biegają żywe trupy ;) ). Uwagę przykuwa specyficzny klimat opowieści - niby mroczny, przesiąknięty grozą, ale z drugiej strony, pełen czułości i dobroci. Choć wydaje się być misternie skonstruowany przez autora, to jednak nie brak mu lekkości i, o dziwo, naturalności. Wszystkie te aspekty, o których wspomniałam, sprawiają, że czytelnikowi ciężko rozstać się z tą książką.
Ogólnie rzecz ujmując, Ciepłe ciała to zdecydowanie powiew świeżości w gatunku paranormal romance. Niesamowity pomysł, ujęty w bardzo zgrabny sposób i przemawiający do czytelnika. Na mnie osobiście największe wrażenie zrobiła ogromna dawka pozytywnych emocji, którą autor przygotował dla czytelników. Fakt, że wielu osobom historia może wydać się naiwna i nierealna, ale ja świetnie się bawiłam przy lekturze tej książki i zapamiętam ją na długo, jako bardzo lekką i przyjemną pozycję z przesłaniem.
Zupełnie nie spodziewałam się, że będę tak zauroczona tą książką. Wciągnęła mnie właściwie od pierwszej strony, a zasługą tego jest, przede wszystkim, bardzo przyjemny, niewymuszony język, którym operuje nasz narrator. Opisy są do tego stopnia obrazowe, że wielokrotnie wzdrygałam się z obrzydzenia na myśl o nieprzyjemnych aspektach bycia zombie, na które skarżył się R. Ale, wbrew pozorom, przedstawione nam "makabreski" nie stanowią kluczowego sensu opowieści i nawet bardzo wrażliwy czytelnik nie będzie zniesmaczony. Za to, na pewno dodają realizmu, pozwalają nam uwierzyć w tą niezwykłą historię. Ogromny plus należy się autorowi za świetne, nierzadko ironiczne poczucie humoru, jakie odnajdujemy zarówno w dialogach, jak i wewnętrznych monologach naszego zombiaka. W dodatku, akcja powieści toczy się dynamicznie, bez nudnych przestojów, dlatego książkę czyta się naprawdę łatwo i przyjemnie.
Bardzo pozytywnym zaskoczeniem jest niecodzienne połączenie wątku fantastycznego i romansu. Fabułę zbudowano w oparciu o odczucia głównego bohatera, czyli R. Natychmiast po rozpoczęciu lektury, obdarzamy go sympatią i trzymamy kciuki, żeby jego perypetie dobrze się skończyły. Patrzymy na świat jego oczami, razem z nim podejmujemy wszystkie działania, ale także przeżywamy emocje, o których opowiada. Na tej podstawie, ukazuje się nam wizerunek naprawdę ciepłej, cudownej OSOBY; kogoś, kogo chcielibyśmy poznać. Te wszystkie pozytywne uczucia tworzą kontrast dla zdegenerowanego świata Martwych, w którym nie liczy się nic, prócz głodu. Marion rozwinął idee, jakie od zawsze kojarzą się ludziom z tematem zombie - beznadzieja, koniec rzeczywistości, jaką znamy, rozlew krwi, życie w wiecznym niebezpieczeństwie... Fakt, że w takiej sytuacji zakwita uczucie, budzi w czytelniku przyjemne poczucie nadziei. Pozytywną energię i wiarę w to, że świat może być lepszy, jeżeli ludzie bardzo się o to postarają (oraz, rzecz jasna, wdzięczność, że nie w każdym mieście po ulicach biegają żywe trupy ;) ). Uwagę przykuwa specyficzny klimat opowieści - niby mroczny, przesiąknięty grozą, ale z drugiej strony, pełen czułości i dobroci. Choć wydaje się być misternie skonstruowany przez autora, to jednak nie brak mu lekkości i, o dziwo, naturalności. Wszystkie te aspekty, o których wspomniałam, sprawiają, że czytelnikowi ciężko rozstać się z tą książką.
Ogólnie rzecz ujmując, Ciepłe ciała to zdecydowanie powiew świeżości w gatunku paranormal romance. Niesamowity pomysł, ujęty w bardzo zgrabny sposób i przemawiający do czytelnika. Na mnie osobiście największe wrażenie zrobiła ogromna dawka pozytywnych emocji, którą autor przygotował dla czytelników. Fakt, że wielu osobom historia może wydać się naiwna i nierealna, ale ja świetnie się bawiłam przy lekturze tej książki i zapamiętam ją na długo, jako bardzo lekką i przyjemną pozycję z przesłaniem.