3 marca 2011

M. Zusak - Złodziejka książek

Mała dziewczynka i Śmierć. Książka w książce. W tle wojna i trudna rzeczywistość... i kradziona literatura. Tak pokrótce można opisać Złodziejkę książek, z którą spędziłam ostatni tydzień lutego.

O powieści słyszałam już wcześniej, głównie za sprawą tego, że od dnia wydania była niekwestionowanym bestsellerem. Dlatego też z chęcią sięgnęłam po nią, zauważywszy na bibliotecznej półce. I właściwie od razu przeniosłam się w rzeczywistość Niemiec z lat II wojny światowej. Tam poznałam dwie osoby - Śmierć, która od tego momentu stała się moim przewodnikiem i Liesel Meminger,  dziewięcioletnią główną bohaterkę, której śladami podążałam, przewracając kartki. To właśnie wydarzenia z kilku lat życia tej dziewczynki stały się głównym wątkiem historii. Oddana przez biologiczną matkę do adopcji i przygarnięta przez Rosę i Hansa Hubermannów, rozpoczyna nowe życie przy Himmelstasse, w miasteczku Molching, nieopodal Monachium. Jak to zwykle bywa, nawiązuje przyjaźnie, zmaga się ze szkolną oraz domową codziennością. I z pokusą wykradania książek, na które w chwilach kryzysu nikogo nie stać. Ale nie tylko. Czasy, w jakich przyszło żyć Liesel i jej rodzicom, nie są łatwe. Dość szybko dziewczynka, a także jej najbliżsi i przyjaciele muszą stanąć w obliczu bezwzględnej ideologii nazistowskiej oraz dylematów wojny. I postępować tak, aby przeżyć.

Historia została przedstawiona w sposób specyficzny. Mamy w pewnym sensie do czynienia z "matrioszką" - nasza książka to opowieść nietypowego narratora - Śmierci - który, próbując zachować losy Liesel od zapomnienia, relacjonuje czytelnikom książkę autobiograficzną, napisaną przez główną bohaterkę. W ten pokręcony sposób stajemy się uczestnikami wydarzeń, które Liesel przeżyła i spisała w swoich wspomnieniach. Co więcej, Śmierć sama przyznaje się, że nie najlepiej idzie jej opowiadanie, zdarza jej się wyprzedzać akcję i wtrącać subiektywne odczucia. To wszystko sprawia, że historia staje się żywa, dynamiczna, ale przy tym, zabarwiona dramatyzmem.
 W książce poruszyła mnie także inna kwestia. Zwykle historie dotyczące II wojny światowej przedstawia się z perspektywy jej ofiar, ilustrując cierpienie jakiego doznały ze strony nazistów. Tutaj także nie brakuje takiego epizodu. Ale tym razem główni bohaterowie to Niemcy, to ich życie podglądamy i w związku z tym doznajemy niejako szeregu odkryć. Nie wszyscy niemieccy obywatele popierali wojnę i Hitlera. Część z nich miała sumienia. Serca. Była gotowa współczuć i pomagać. I tak samo, jak inne narody, musiała walczyć o przetrwanie w tych trudnych czasach. Pomimo to, wciąż zdarza się nam stawiać znak równości między Niemcem, a nazistą. Jak to odebrać w kontekście książki? Osobiście uważam, że otwiera ona oczy na tą kwestię. I w tym miejscu trzeba wyrazić ogromny podziw dla Markusa Zusaka, który potrafił odrzucić uprzedzenia i napisać piękną historię, która zmienia uczucia czytelnika i stara się wpłynąć na jego światopogląd... Naprawić świat.

Osobiście uważam, że Złodziejka książek to powieść magiczna. W pozornie nieprzyjaznej rzeczywistości, Liesel odkrywa najpiękniejsze i najważniejsze uczucia - miłość, przyjaźń, przywiązanie... Razem z nią także czytelnik doświadcza silnych wzruszeń. Zaprzyjaźnia się z dziewczynką, przeżywa każdą jej porażkę, z radością przyjmuje każdy sukces. I mimo, że nie uznałabym książki za wesołą, to jednak nie waham się powiedzieć, że jest ona naładowana pozytywną energią.

Ps. Czuję się w obowiązku dodać, że osobiście uwielbiam książki z historią w tle, zwłaszcza, kiedy ta historia dotyczy czasów II wojny światowej. Dlatego Złodziejka książek zajmuje zaszczytne miejsce, obok Stu lat samotności, w zbiorze lektur, które pokochałam od pierwszej strony. :)