Przygody Kurta Wallandera "uratowały mi życie" na obczyźnie. A poważnie, na pewno uratowały mnie od książkowej posuchy. Przeczytawszy wszystko, co sobie na wyjazd zaplanowałam, stanęłam przed smutnym widmem 3-dniowego wpatrywania się w bezkres morza. Na szczęście, mój Towarzysz Życia podsunął mi przeczytaną przez siebie Białą lwicę.
O autorze tejże powieści nie słyszałam wcześniej zbyt wiele. Henning Mankel to szwedzki pisarz, mający na koncie wiele publikacji. Pierwsza część najbardziej popularnej serii, której głównym bohaterem jest właśnie policjant z Ystad, Kurt Wallander, została wydana w 1991 roku. Do dziś autor opublikował już dziesięć tomów. Na ich kanwie oparto akcję serialu, najpierw produkcji szwedzkiej, a potem także brytyjskiej, o przygodach komisarza.
Akcja Białej lwicy biegnie dwutorowo. Wydarzenia rozgrywają się w latach 90. XX wieku, w Szwecji i w Afryce Południowej. W mieście Ystad ginie kobieta - agentka nieruchomości, przykładna żona i matka dwójki dzieci. Okoliczności jej zaginięcia są tajemnicze, policja nie znajduje wielu poszlak, co utrudnia wyjaśnienie zbrodni. Wkrótce okazuje się, że to morderstwo to tylko wierzchołek góry lodowej, a znikome ślady prowadzą szwedzką policję do... Afryki Południowej właśnie.
To dopiero moje drugie spotkanie ze szwedzkim kryminałem. I, o ile trylogia Stiega Larssona podobała mi się, ale bez szału, o tyle Mankellem jestem dużo bardziej zauroczona. Przemawia do mnie jego sposób prowadzenia fabuły, z dużą dozą wglądu do policyjnych zebrań, procesów myślowych Wallandera i jego kolegów po fachu. Podoba mi się też to, że postawił na dynamiczną akcję z wieloma zwrotami, o której autorzy kryminałów często zapominają, pogrążając się w statycznej, czysto psychologicznej analizie zbrodni. No i wreszcie język - plastyczny, ale przy tym rzeczowy i konkretny, łatwo trafiający do czytelnika. Także tematyka, w której znajdziemy nie tylko klasyczne morderstwo, ale też intrygę polityczną, opartą na faktach, przypadła mi do gustu.
Polubiłam też bohaterów, którzy, mimo, że książki Mankella nie są częściami jednej całości, pojawiają się w historii już po raz kolejny. Nie można nie zwrócić uwagi na postać pierwszoplanową, czyli właśnie Kurta Wallandera. Jest on specyficznym typem człowieka - sprytnym, inteligentnym, ale przy tym, wbrew charakterowi wykonywanego zawodu, samotnikiem lubiącym działać na własną rękę. Mam wrażenie, że akurat w Białej lwicy nie dane mi było poznać go w stu procentach, ale chociażby ze względu na niego, sięgnę po którąś z kolejnych powieści Mankella. Polubiłam też Lindę, córkę komisarza, w tej akurat powieści odgrywającą dosyć ważną rolę. Przede wszystkim, za jej cierpliwość i zaufanie do ojca.
Bardzo pozytywnie odebrałam także wątek "afrykański". Wydarzenia historyczne, które autor w nim opisuje, są mi znane jedynie z lekcji historii, dlatego z wielkim zaciekawieniem śledziłam je, pokazane z zupełnie innej perspektywy. Co prawda, losy Victora, ciemnoskórego mordercy, trochę mnie nużyły, zwłaszcza, że spodziewałam się dla nich innego zakończenia, ale muszę przyznać, że dzięki nim dowiedziałam się wiele interesujących rzeczy na temat życia i sytuacji rdzennych mieszkańców Afryki Południowej oraz stosunku białych kolonistów do nich. Po raz kolejny z satysfakcją stwierdzam, że czytanie kształci. :)
Podsumowując, książka Mankella pozytywnie mnie zaskoczyła. Nie spodziewałam się tak dobrego kryminału, różniącego się diametralnie od klasyków w stylu Agathy Christie, czy Arthura Conana Doyle'a. Nie zabrakło tu tajemniczych wydarzeń, szybkiej akcji ani psychologii. Wszystko zostało dobrze skomponowane i doprawione dawką humoru. Niczym wykwintne danie w najlepszej restauracji. Miłośnikom zbrodni w literaturze polecam, a sama planuję zdobycie kolejnej powieści firmowanej nazwiskiem szwedzkiego pisarza.