Harlan Coben nie na darmo jest uważany za jednego z najwybitniejszych współczesnych amerykańskich pisarzy. Jako pierwszy otrzymał trzy najważniejsze nagrody, związane z literaturą detektywistyczną - Edgar Award, Shamus Award oraz Anthony Award. Na dodatek, jego książki osiągają status międzynarodowych bestsellerów, a jedna z nich - Nie mów nikomu - jest pierwowzorem scenariusza francuskiego filmu o tym samym tytule. Imponujące, prawda? Aż grzech przejść obok takiej literatury obojętnie. Zwłaszcza, kiedy leży smutna na półce w secondhandzie, kosztuje tylko 5 zł i okazuje się być jedną z najświeższych publikacji pisarza. ;)
Live Wire to ostatnia część cyklu opowiadającego o przygodach Myrona Bolitar'a, pół detektywa, pół agenta-menedżera celebrytów ze świata sportu. Tym razem mężczyzna stara się pomóc swojej wieloletniej, dobrej przyjaciółce, byłej gwieździe tenisa. Suzze T., w zaawansowanej ciąży, prosi Myrona, aby odnalazł jej męża, który, po przeczytaniu wpisu na Facebooku, kwestionującego jego ojcostwo, zniknął i nie daje znaku życia. Co ciekawsze, w toku swojego śledztwa Myron orientuje się, że w całą sprawę może być zamieszana jego niezbyt lubiana szwagierka Kitty. Jej pojawienie się w środku całego zamieszania przypomina Bolitarowi, że czas najwyższy skontaktować się z dawno niewidzianym bratem. Tylko, że... nie bardzo wiadomo, gdzie on jest.
Bardzo żałuję, że dopiero po fakcie dowiedziałam się, iż czytana przeze mnie książka, to ostatnia część serii. A to dlatego, że po dwóch spotkaniach z Bolitarem oraz grupą jego współpracowników, krewnych i przyjaciół (wcześniej miałam z nimi przyjemność przy okazji czytania Bez śladu), zapałam do nich niekłamaną sympatią i z chęcią zapoznałabym się najpierw z ich wcześniejszymi losami. No, ale cóż - przez przypadek wiem, jak cała historia się kończy (przynajmniej póki co, bo może autor doda do tego cyklu kolejną powieść). I muszę przyznać, że jestem miło zaskoczona.
Na początku, lektura niezbyt mnie wciągnęła. Lubię książki detektywistyczne, sensacyjne, a Live Wire z pewnością się do obu kategorii zalicza. Na dodatek, już na pierwszych stronach można dostrzec elementy wątków obyczajowych, więc teoretycznie dostałam wszystko to, czego zawsze poszukuję w dobrych powieściach. Ale... mimo tego, nie mogłam się wgryźć w fabułę. Odniosłam wrażenie, że pierwsza połowa książki jest po prostu przegadana - mało się dzieje, tajemnice się mnożą, a biedni czytelnicy, zamiast posuwać się w kierunku rozwiązania sekretów, wpadają w swego rodzaju spiralę, gdzie jedna wiadomość goni drugą, ale tak na prawdę wszystkie razem prowadzą donikąd. Być może taki był zamysł autora - bo w gruncie rzeczy, czujemy się tak samo, jak nieco skołowany Myron. W końcu dobijamy jednak do momentu, w którym zaczyna się dynamiczna akcja. Bohaterowie nie tylko odkrywają przed czytelnikami szokującą prawdę, ale też sami są niejednokrotnie zaskakiwani nieprzewidzianymi wydarzeniami. W tym momencie, praktycznie nie ma szans na oderwanie się od lektury, a strony przemykają nam pod palcami z prędkością światła. No i docieramy do puenty, która na pewno zasługuje na miano mocnej. Głównie dlatego, że obraca całą fabułę o 180 stopni. A na dodatek, jest sentymentalna, pełna prawdziwych emocji i myślę, że może naprawdę poruszyć niejednego czytelnika.
Ogromny plus należy się Cobenowi za stworzenie tak ludzkiej postaci, jaką jest Myron Bolitar. Mimo, że czasami jest uczestnikiem nieprawdopodobnych wydarzeń i zazwyczaj wydaje się wtedy mieć więcej szczęścia, niż rozumu, to jednak nie jest pozbawiony realistycznych cech. W ostatniej części serii dowiadujemy się o nim całkiem sporo - głównie o jego rodzinie oraz relacjach, jakie ma z poszczególnymi jej członkami. Autor przedstawia go przez pryzmat emocji, co od razu sprawia, że czujemy do niego sympatię. Na dodatek, w Live Wire okazuje się, że nasz agent-detektyw nie zawsze wszystko rozumie. Nawet on może stracić rozeznanie w gąszczu mnożących się sekretów i pytań bez odpowiedzi. Nie sposób nie zwrócić także uwagi na plejadę bohaterów drugoplanowych, wśród których prym wiedzie ekscentryczny Win, a tuż za nim stoi Big Cyndi (nie mogłam powstrzymać śmiechu przy opisie tej kobiety przebranej w strój Batwoman!).
I na koniec jeszcze jeden szczegół, który bardzo mi się spodobał. A mianowicie - przewrotność tytułu. O ile w polskiej wersji językowej, odnosi się on tylko do jednego z wielokrotnie powtarzanych przez bohaterów stwierdzeń, o tyle wersja oryginalna jest swego rodzaju oczkiem, które autor puszcza do czytelnika. Nie będę wchodzić w szczegóły, ale powiem tylko jedno - według mnie, tytuł, który w tak przewrotny sposób odnosi się do fabuły, to stuprocentowy majstersztyk.
No cóż, pozostaje mi podsumować te moje zachwyty. Po raz kolejny przekonuję się, że nie należy oceniać książki po okładce i nie poddawać się, nawet jeśli początek historii nie wciąga i nie powala na kolana. Jak widać, pozornie przegadana książka może się okazać niesamowitą sensacyjną opowieścią, wciągającą bez reszty i skrywającą w sobie drugie, oparte na emocjach, dno. Ja zdecydowanie zostałam przez twórczość Cobena oczarowana i zamierzam zaopatrzyć się w całą resztę serii o Myronie Bolitarze. I to najlepiej w oryginale, bo jednak czasem nawet najlepszy tłumacz może zgubić oczko, które autor puszcza do czytelnika. Gorąco polecam! ;)