Szeptem to pierwsza część debiutanckiej serii autorstwa Beccy Fitzpatrick, trzydziestotrzyletniej amerykańskiej pisarki. W Stanach ukazała się w 2009 roku, a rok później także polscy czytelnicy mogli poznać historię, którą opowiada. Sama autorka przyznaje, że napisała książkę tylko i wyłącznie dzięki prezentowi, jaki dostała od męża na 24 urodziny - kursowi pisania. Historia Nory i Patch'a jest właśnie wynikiem umiejętności zdobytych na tych zajęciach.
Akcja pierwszej części cyklu rozgrywa się współcześnie, w okolicy miasta Portland. Szesnastoletnia Nora poznaje w szkole tajemniczego Patch'a - wbrew ich woli, zostają posadzeni w jednej ławce na lekcjach biologii. Nora nie przepada za nowym towarzyszem, ale jednocześnie jest nim dziwnie zafascynowana. Niespodziewanie, nastolatce zaczynają się przydarzać niebezpieczne wypadki, a co gorsza, nie jest ona w stanie stwierdzić, czy to przypadkiem nie wyobraźnia płatająca jej figle...
O Szeptem już jakiś czas temu czytałam sporo na blogach. Zazwyczaj recenzje były entuzjastyczne, więc spodziewałam się lekkiej, ale nie zbyt płytkiej, i przyjemnej lektury. Szczerze mówiąc - po jej przeczytaniu, sama nie wiem, co myśleć. Bo nie podobało mi się wiele elementów, ale z drugiej strony, historia mnie wciągnęła. Zapewne jest to zasługą wątku miłosnego, który stanowi esencję całej opowieści. Co prawda, nie jest on zbyt wysublimowany - ot, historia, jakich ostatnio w literaturze wiele, raczej dosyć płytka i na dodatek, w wykonaniu nastolatków. Ale trzeba przyznać, że czytelnicy lubiący opowieści o wielkim i niełatwym uczuciu raczej wciągną się w losy Nory i Patch'a. Zupełnym rozczarowaniem okazał się dopełniający całości wątek kryminalny. Mimo, że zapowiadał się całkiem ciekawie, nagromadzenie nierzeczywistych elementów, zupełny brak zainteresowania policji względem przestępstw i kompletna naiwność bohaterów odarły go z resztek realizmu. Na pewno to, że z zainteresowaniem śledziłam kolejne wydarzenia, nie było jego zasługą. Dochodzę do wniosku, że w większym stopniu po prostu ciekawi mnie, jak skończy się ta historia, niż jestem nią zachwycona. Język powieści komponuje się z jej treścią - jest nieskomplikowany, potoczny, przyjemny.
Nie mogę nie wspomnieć o bohaterach tej książki. A to dlatego, że, niestety, oni również zawodzą. Domyślam się, że autorce chodziło o realistyczne oddanie sylwetek amerykańskich nastolatków. Jednak, nie do końca jej się to udało. Postacie, które przedstawia czytelnikom, są niesamowicie naiwne, bez odrobiny rozumu (zwłaszcza Nora oraz Vee) i zachowują się nienaturalnie (jaka matka pozwala swojej nastoletniej córce żyć zupełnie samopas?). Ze smutkiem stwierdzam, że są również jednowymiarowe i płytkie. Właściwie poza Patch'em, który może czytelnika trochę zaintrygować, żaden inny bohater nie przykuwa uwagi na dłużej. Tu należy się autorce ogromny minus, bo widać, że nie dopracowała tego aspektu swojej powieści.
Na koniec wspomnę jeszcze tylko o smutnym, choć jednocześnie ciekawym, wniosku, jaki nasunął mi się po skończeniu lektury Szeptem. A mianowicie - już to kiedyś czytałam. I rzeczywiście, po głębszym zastanowieniu i krytycznym przeanalizowaniu fabuły, konkluzja była aż nazbyt oczywista - debiutanckie "dzieło" Fitzpatrick do złudzenia przypomina równie debiutanckie "dzieło" Mayer, tylko, że jest gorsze. Przede wszystkim dlatego, że brakuje mu tej świeżości, którą posiadał Zmierzch. Więcej nie piszę, żeby nie zdradzić zbyt wiele, ale muszę przyznać, że to odkrycie mnie rozczarowało. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że to czysty przypadek, choć kto wie..? Proponuję tym, którzy będą czytać, bądź czytali już tą książkę, pobawić się w detektywów i poszukać wspólnych elementów dla fabuł obu powieści. Czekam na wyniki Waszych śledztw. ;)
Podsumowując - nie polecam i nie nie polecam. Zdaję sobie sprawę, że Szeptem to nie jest literatura najwyższych lotów, że nie daje czytelnikowi niczego poza kilkoma godzinami łatwej rozrywki. Z drugiej strony, nie mogę nie docenić faktu, że mnie zainteresowała na tyle, że połknęłam ją prawie na jednym posiedzeniu. Ale może to kwestia moich prywatnych zamiłowań do wątków miłosnych, nawet tych kiepskich. ;) Myślę, że ta powieść nada się na letnie, leniwe popołudnia, ale pod warunkiem, że rozpoczynając lekturę, nie będziecie się po niej spodziewali zbyt wiele.
Akcja pierwszej części cyklu rozgrywa się współcześnie, w okolicy miasta Portland. Szesnastoletnia Nora poznaje w szkole tajemniczego Patch'a - wbrew ich woli, zostają posadzeni w jednej ławce na lekcjach biologii. Nora nie przepada za nowym towarzyszem, ale jednocześnie jest nim dziwnie zafascynowana. Niespodziewanie, nastolatce zaczynają się przydarzać niebezpieczne wypadki, a co gorsza, nie jest ona w stanie stwierdzić, czy to przypadkiem nie wyobraźnia płatająca jej figle...
O Szeptem już jakiś czas temu czytałam sporo na blogach. Zazwyczaj recenzje były entuzjastyczne, więc spodziewałam się lekkiej, ale nie zbyt płytkiej, i przyjemnej lektury. Szczerze mówiąc - po jej przeczytaniu, sama nie wiem, co myśleć. Bo nie podobało mi się wiele elementów, ale z drugiej strony, historia mnie wciągnęła. Zapewne jest to zasługą wątku miłosnego, który stanowi esencję całej opowieści. Co prawda, nie jest on zbyt wysublimowany - ot, historia, jakich ostatnio w literaturze wiele, raczej dosyć płytka i na dodatek, w wykonaniu nastolatków. Ale trzeba przyznać, że czytelnicy lubiący opowieści o wielkim i niełatwym uczuciu raczej wciągną się w losy Nory i Patch'a. Zupełnym rozczarowaniem okazał się dopełniający całości wątek kryminalny. Mimo, że zapowiadał się całkiem ciekawie, nagromadzenie nierzeczywistych elementów, zupełny brak zainteresowania policji względem przestępstw i kompletna naiwność bohaterów odarły go z resztek realizmu. Na pewno to, że z zainteresowaniem śledziłam kolejne wydarzenia, nie było jego zasługą. Dochodzę do wniosku, że w większym stopniu po prostu ciekawi mnie, jak skończy się ta historia, niż jestem nią zachwycona. Język powieści komponuje się z jej treścią - jest nieskomplikowany, potoczny, przyjemny.
Nie mogę nie wspomnieć o bohaterach tej książki. A to dlatego, że, niestety, oni również zawodzą. Domyślam się, że autorce chodziło o realistyczne oddanie sylwetek amerykańskich nastolatków. Jednak, nie do końca jej się to udało. Postacie, które przedstawia czytelnikom, są niesamowicie naiwne, bez odrobiny rozumu (zwłaszcza Nora oraz Vee) i zachowują się nienaturalnie (jaka matka pozwala swojej nastoletniej córce żyć zupełnie samopas?). Ze smutkiem stwierdzam, że są również jednowymiarowe i płytkie. Właściwie poza Patch'em, który może czytelnika trochę zaintrygować, żaden inny bohater nie przykuwa uwagi na dłużej. Tu należy się autorce ogromny minus, bo widać, że nie dopracowała tego aspektu swojej powieści.
Na koniec wspomnę jeszcze tylko o smutnym, choć jednocześnie ciekawym, wniosku, jaki nasunął mi się po skończeniu lektury Szeptem. A mianowicie - już to kiedyś czytałam. I rzeczywiście, po głębszym zastanowieniu i krytycznym przeanalizowaniu fabuły, konkluzja była aż nazbyt oczywista - debiutanckie "dzieło" Fitzpatrick do złudzenia przypomina równie debiutanckie "dzieło" Mayer, tylko, że jest gorsze. Przede wszystkim dlatego, że brakuje mu tej świeżości, którą posiadał Zmierzch. Więcej nie piszę, żeby nie zdradzić zbyt wiele, ale muszę przyznać, że to odkrycie mnie rozczarowało. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że to czysty przypadek, choć kto wie..? Proponuję tym, którzy będą czytać, bądź czytali już tą książkę, pobawić się w detektywów i poszukać wspólnych elementów dla fabuł obu powieści. Czekam na wyniki Waszych śledztw. ;)
Podsumowując - nie polecam i nie nie polecam. Zdaję sobie sprawę, że Szeptem to nie jest literatura najwyższych lotów, że nie daje czytelnikowi niczego poza kilkoma godzinami łatwej rozrywki. Z drugiej strony, nie mogę nie docenić faktu, że mnie zainteresowała na tyle, że połknęłam ją prawie na jednym posiedzeniu. Ale może to kwestia moich prywatnych zamiłowań do wątków miłosnych, nawet tych kiepskich. ;) Myślę, że ta powieść nada się na letnie, leniwe popołudnia, ale pod warunkiem, że rozpoczynając lekturę, nie będziecie się po niej spodziewali zbyt wiele.