Tytuł: Dowód. Prawdziwa historia neurochirurga, który przekroczył granicę śmierci i odkrył Niebo
Autor: Eben Alexander
Wydawnictwo: Znak Literanova
Rok wydania: 2013
Eben Alexander to neurochirurg mieszkający i pracujący w USA. Na co dzień nie zajmuje się pisarstwem, ale jak przystało na dobrego specjalistę, walczy o zdrowie swoich pacjentów. Pewnego dnia on sam trafił jednak na ostry dyżur i musiał się zdać na swoich kolegów po fachu. Niestety, nie udało im się zatrzymać szybko postępującej choroby i Eben na siedem dni zapadł w śpiączkę. To, czego doświadczył w czasie, kiedy jego mózg walczył ze śmiertelnym zagrożeniem, opisał w swojej debiutanckiej i jak dotąd jedynej książce.
W przypadku tego tytułu ciężko wyodrębnić fabułę
jako taką. Wydarzenia, które opisuje autor to przede wszystkim relacja z
przebiegu choroby i leczenia, oparta głównie na wspomnieniach najbliższych,
którzy czuwali przy szpitalnym łóżku autora. Dużo tu medycznych informacji,
które mają przekonać czytelnika, że ciało chorego nie funkcjonowało i że nie
mógł sam wszystkiego zmyślić. Sedno opowieści, czyli opisy dotyczące tego, co
Alexander widział leżąc w śpiączce, stanowi mniejszą część książki. W ogólnej
perspektywie, miałam trochę wrażenie, jakbym siedziała na kawie z autorem i
wysłuchiwała jego wspomnień - opowiadanych trochę naprędce i bez polotu, bo nie
ma czasu na budowanie ładnych, poetyckich zdań, a za to z naciskiem na medycynę,
czyli to na czym neurochirurg zna się najlepiej.
Nie powiem, żeby Dowód mnie oczarował. Odnalazłam w tej historii tylko jedną zaletę - jestem osobą wierzącą i wizja tego, że po śmierci jest coś jeszcze, jakieś inne życie, jakaś kolejna rzeczywistość, jest dla mnie pokrzepiająca. Ktoś może powiedzieć, że jestem naiwna wierząc w tą opowieść. Ja tak nie uważam. Nie mam powodu, żeby przypuszczać, że autor wszystko zmyślił. Zakładam, że może faktycznie będąc w śpiączce coś widział. Jeżeli uznał, że to coś symbolizowało Boga i życie wieczne, to ok, takie było jego subiektywne odczucie. Nie wierzę natomiast, że dla każdego wygląda to tak samo. Podejrzewam, że to jest tak samo, jak z życiem duchowym - każdy z nas podchodzi do niego na swój sposób i każdy wierzy inaczej. I każdy co innego zobaczy po śmierci. Dlatego sceptycznie podchodzę do samych obrazów, jakie opisuje Alexander. Po pierwsze, te wizje kompletnie do mnie przemawiają. Może to z tego powodu, o którym mówi sam autor - język nie pozwala w pełni oddać wszystkich doświadczeń. A może to dlatego, że Alexander jest chirurgiem, a nie pisarzem i po prostu nie potrafi operować słowem. W każdym razie, obrazy, które starał się odmalować w wyobraźni czytelników, wydały mi się mdłe, płaskie i ciężkie do zwizualizowania sobie.
Jeśli odłożymy na bok sedno, czyli doświadczenia duchowe, pozostaje nam jednowątkowa, a wręcz momentami szczątkowa fabuła, która pędzi na łeb na szyję, żeby jak najszybciej opisać przebieg choroby. Pojawiają się bohaterowie drugoplanowi, czyli rodzina pisarza, pojawiają się wątki autobiograficzne (którym udało się mnie zaciekawić), ale to wszystko stanowi tylko tło. Trochę się rozczarowałam rozwiązaniem tej opowieści - oczekiwałam jakiejś puenty, chociaż osobistych wniosków Alexandra, jakiejś próby wytłumaczenia tego wszystkiego. Ale nic z tego. Historia po prostu się urywa, zostawiając nas z masą danych, które medycznym laikom (czyli mi) nie są w stanie niczego udowodnić.
Po Dowód sięgnęłam z czystej ciekawości. Książka nosi miano bestsellera i polecało mi ją kilka najbliższych osób, więc przeczytałam. Nie spodziewałam się rewolucji ani żadnego wow, bo wiadomo, że przy takiej tematyce ciężko uniknąć kontrowersji, a odbiór treści jest maksymalnie zależny od poglądów czytelnika. Sądziłam jednak, że książka będzie przyjemniejsza - mniej sucha, nie w stylu raportu, lecz bardziej plastycznie napisana, bardziej filozoficzna czy duchowa. Ciężko mi ją polecić lub nie polecić. Długo nad nią rozmyślałam (co widać po ilości czasu, jaki upłynął, odkąd skończyłam ją czytać). Jest to bez wątpienia pozycja, którą warto poznać, chociażby dlatego, że porusza ciekawy temat i wzbudza wiele dyskusji. Ale w moich oczach to bardziej lektura na czwórkę, niż arcydzieło.
Nie powiem, żeby Dowód mnie oczarował. Odnalazłam w tej historii tylko jedną zaletę - jestem osobą wierzącą i wizja tego, że po śmierci jest coś jeszcze, jakieś inne życie, jakaś kolejna rzeczywistość, jest dla mnie pokrzepiająca. Ktoś może powiedzieć, że jestem naiwna wierząc w tą opowieść. Ja tak nie uważam. Nie mam powodu, żeby przypuszczać, że autor wszystko zmyślił. Zakładam, że może faktycznie będąc w śpiączce coś widział. Jeżeli uznał, że to coś symbolizowało Boga i życie wieczne, to ok, takie było jego subiektywne odczucie. Nie wierzę natomiast, że dla każdego wygląda to tak samo. Podejrzewam, że to jest tak samo, jak z życiem duchowym - każdy z nas podchodzi do niego na swój sposób i każdy wierzy inaczej. I każdy co innego zobaczy po śmierci. Dlatego sceptycznie podchodzę do samych obrazów, jakie opisuje Alexander. Po pierwsze, te wizje kompletnie do mnie przemawiają. Może to z tego powodu, o którym mówi sam autor - język nie pozwala w pełni oddać wszystkich doświadczeń. A może to dlatego, że Alexander jest chirurgiem, a nie pisarzem i po prostu nie potrafi operować słowem. W każdym razie, obrazy, które starał się odmalować w wyobraźni czytelników, wydały mi się mdłe, płaskie i ciężkie do zwizualizowania sobie.
Jeśli odłożymy na bok sedno, czyli doświadczenia duchowe, pozostaje nam jednowątkowa, a wręcz momentami szczątkowa fabuła, która pędzi na łeb na szyję, żeby jak najszybciej opisać przebieg choroby. Pojawiają się bohaterowie drugoplanowi, czyli rodzina pisarza, pojawiają się wątki autobiograficzne (którym udało się mnie zaciekawić), ale to wszystko stanowi tylko tło. Trochę się rozczarowałam rozwiązaniem tej opowieści - oczekiwałam jakiejś puenty, chociaż osobistych wniosków Alexandra, jakiejś próby wytłumaczenia tego wszystkiego. Ale nic z tego. Historia po prostu się urywa, zostawiając nas z masą danych, które medycznym laikom (czyli mi) nie są w stanie niczego udowodnić.
Po Dowód sięgnęłam z czystej ciekawości. Książka nosi miano bestsellera i polecało mi ją kilka najbliższych osób, więc przeczytałam. Nie spodziewałam się rewolucji ani żadnego wow, bo wiadomo, że przy takiej tematyce ciężko uniknąć kontrowersji, a odbiór treści jest maksymalnie zależny od poglądów czytelnika. Sądziłam jednak, że książka będzie przyjemniejsza - mniej sucha, nie w stylu raportu, lecz bardziej plastycznie napisana, bardziej filozoficzna czy duchowa. Ciężko mi ją polecić lub nie polecić. Długo nad nią rozmyślałam (co widać po ilości czasu, jaki upłynął, odkąd skończyłam ją czytać). Jest to bez wątpienia pozycja, którą warto poznać, chociażby dlatego, że porusza ciekawy temat i wzbudza wiele dyskusji. Ale w moich oczach to bardziej lektura na czwórkę, niż arcydzieło.