No i znów ta nieszczęsna sesja... Znów nie ma czasu na czytanie na słoneczku (choć słoneczka też jak na lekarstwo...) i nie ma czasu na pisanie recenzji. Pewnie niejedna spostrzegawcza osoba zauważyła, że Krwawe wino przeczytałam już jakiś czas temu, ale dopiero teraz, na raty, mam chwilę, żeby coś o tej książce Wam napisać.
Twórczość Ericki Spindler znałam dotychczas głównie ze słyszenia. Opinie były co prawda zachęcające, ale nie do końca byłam przekonana, czy taki babski kryminał przypadnie mi do gustu. No i wreszcie ze sprawą Szwagierki, która pożyczyła mi całą siatkę powieści pióra amerykańskiej autorki, miałam szansę sama zasmakować, czy jest to lektura dla mnie. Okazało się, że jak najbardziej!
Akcja Krwawego wina rozgrywa się w amerykańskiej krainie tego napoju bogów - Kalifornii. Lokalna policja odkrywa w winnicy zwłoki noworodka. Sprawa wiąże się z głośnym i tajemniczym porwaniem małego chłopca sprzed 25 lat. Tymczasem, w zupełnie innym miejscu matka Alex Clarkson popełnia samobójstwo. Młoda kobieta jest zrozpaczona - głównie dlatego, że została na świecie zupełnie sama. Na dodatek, okoliczności śmierci matki wydają się jej niejasne. Okazuje się bowiem, że tuż przed śmiercią kobieta chciała się skontaktować z detektywem Danem Reedem prowadzącym sprawę z winnicy. Czyżby obie śmierci łączyły się ze sobą?
No dobra, przyznam się. Na początku nie wierzyłam, że książka określana mianem thrillera romantycznego może zaoferować mi ciekawą kryminalną intrygę. Wnioskując z nazwy tego gatunku, doszłam do wniosku, że autorka zapewne więcej uwagi poświęci relacjom między bohaterami, a wątek kryminalny potraktuje lekko i subtelnie. Otóż nic bardziej mylnego! W powieści trup ściele się gęsto, tajemnice mnożą się na każdym kroku i na dodatek nie brakuje krwawych, a przy tym bardzo plastycznych opisów, które mogą spowodować gęsią skórkę. Autorce udało się przykuć moje zainteresowanie - gdyby nie chroniczny brak czasu, to pewnie połknęłabym książkę na dwa posiedzenia, bo pod koniec naprawdę nie mogłam się oderwać. Zaskoczyła mnie też zakończeniem, chociaż pod koniec miałam już swoją własną interpretację sytuacji. Nie zgadłam jednak, kto zabijał. :) Ogólnie, pomysł rozwiązania fabuły uważam za ciekawy, bo nie czytałam jeszcze kryminału, w którym pojawił się taki motyw, jak u Spindler.
Nie mogę też nic zarzucić wątkowi miłosnemu - był jak najbardziej na miejscu. Wydał mi się w miarę naturalny, niezbyt nachalny, w sam raz, aby trochę doprawić opowieść o śledztwie pełnym tajemnic. Choć z samymi bohaterami nie związałam się jakoś szczególnie, wydali mi się sympatyczni i dlatego kibicowałam ich zauroczeniu. W pewnej chwili przyszło mi nawet do głowy, że całość przypomina mi trochę Dotyk zła Kavy, który przecież bardzo chwaliłam. Tam jednak ogromną rolę odegrał klimat opowieści. Tutaj atmosfera grozy nie jest aż tak gęsta, ale za to tytuł nadrabia wartką akcją i lekkością.
Krwawe wino to naprawdę przyjemna lektura. Spindler w wyważony sposób połączyła romans ze zbrodnią, stwarzając powieść ciekawą, zaskakującą, a przy tym świetną na jeden wolny wieczór. Bo naprawdę ciężko się od niej oderwać, a prosty, lekki język sprawia, że stron ubywa w tempie natychmiastowym. Ja potraktowałam tą książkę jako odskocznię od typowych, zimnych i mrocznych kryminałów skandynawskich. Podróż do słonecznej, smakującej winem Kalifornii była miłą odmianą.
Twórczość Ericki Spindler znałam dotychczas głównie ze słyszenia. Opinie były co prawda zachęcające, ale nie do końca byłam przekonana, czy taki babski kryminał przypadnie mi do gustu. No i wreszcie ze sprawą Szwagierki, która pożyczyła mi całą siatkę powieści pióra amerykańskiej autorki, miałam szansę sama zasmakować, czy jest to lektura dla mnie. Okazało się, że jak najbardziej!
Akcja Krwawego wina rozgrywa się w amerykańskiej krainie tego napoju bogów - Kalifornii. Lokalna policja odkrywa w winnicy zwłoki noworodka. Sprawa wiąże się z głośnym i tajemniczym porwaniem małego chłopca sprzed 25 lat. Tymczasem, w zupełnie innym miejscu matka Alex Clarkson popełnia samobójstwo. Młoda kobieta jest zrozpaczona - głównie dlatego, że została na świecie zupełnie sama. Na dodatek, okoliczności śmierci matki wydają się jej niejasne. Okazuje się bowiem, że tuż przed śmiercią kobieta chciała się skontaktować z detektywem Danem Reedem prowadzącym sprawę z winnicy. Czyżby obie śmierci łączyły się ze sobą?
No dobra, przyznam się. Na początku nie wierzyłam, że książka określana mianem thrillera romantycznego może zaoferować mi ciekawą kryminalną intrygę. Wnioskując z nazwy tego gatunku, doszłam do wniosku, że autorka zapewne więcej uwagi poświęci relacjom między bohaterami, a wątek kryminalny potraktuje lekko i subtelnie. Otóż nic bardziej mylnego! W powieści trup ściele się gęsto, tajemnice mnożą się na każdym kroku i na dodatek nie brakuje krwawych, a przy tym bardzo plastycznych opisów, które mogą spowodować gęsią skórkę. Autorce udało się przykuć moje zainteresowanie - gdyby nie chroniczny brak czasu, to pewnie połknęłabym książkę na dwa posiedzenia, bo pod koniec naprawdę nie mogłam się oderwać. Zaskoczyła mnie też zakończeniem, chociaż pod koniec miałam już swoją własną interpretację sytuacji. Nie zgadłam jednak, kto zabijał. :) Ogólnie, pomysł rozwiązania fabuły uważam za ciekawy, bo nie czytałam jeszcze kryminału, w którym pojawił się taki motyw, jak u Spindler.
Nie mogę też nic zarzucić wątkowi miłosnemu - był jak najbardziej na miejscu. Wydał mi się w miarę naturalny, niezbyt nachalny, w sam raz, aby trochę doprawić opowieść o śledztwie pełnym tajemnic. Choć z samymi bohaterami nie związałam się jakoś szczególnie, wydali mi się sympatyczni i dlatego kibicowałam ich zauroczeniu. W pewnej chwili przyszło mi nawet do głowy, że całość przypomina mi trochę Dotyk zła Kavy, który przecież bardzo chwaliłam. Tam jednak ogromną rolę odegrał klimat opowieści. Tutaj atmosfera grozy nie jest aż tak gęsta, ale za to tytuł nadrabia wartką akcją i lekkością.
Krwawe wino to naprawdę przyjemna lektura. Spindler w wyważony sposób połączyła romans ze zbrodnią, stwarzając powieść ciekawą, zaskakującą, a przy tym świetną na jeden wolny wieczór. Bo naprawdę ciężko się od niej oderwać, a prosty, lekki język sprawia, że stron ubywa w tempie natychmiastowym. Ja potraktowałam tą książkę jako odskocznię od typowych, zimnych i mrocznych kryminałów skandynawskich. Podróż do słonecznej, smakującej winem Kalifornii była miłą odmianą.