Za mną drugie spotkanie z prozą naszego rodaka, Marka Krajewskiego, jednak nie tak udane, jak się spodziewałam. Tym razem sięgnęłam po pozycję należącą do pierwszej serii stworzonej przez autora, który zaczął publikować w 1999 roku. Widma w mieście Breslau zostały wydane 6 lat po debiucie Krajewskiego, jako trzecia część przygód komisarza kryminalnego Eberharda Mocka z policji we Wrocławiu. W 2005 roku została uhonorowana nagrodą Witryna 2005, przyznawaną przez Kapitułę Nagrody Księgarzy, a także przyczyniła się do tego, iż autor w tym samym roku został nagrodzony Paszportem Polityki.
Eberhard Mock jest komisarzem kryminalnym w wydziale obyczajowym wrocławskiej policji. Ma ugruntowaną pozycję oraz szacunek współpracowników. Niestety, życie mężczyzny nie jest pasmem sukcesów. Nie dość, że Mock miewa koszmary, które nie dają mu spać, to jeszcze walcząc z nimi, popada w alkoholizm. Jakby tego było mało, Wrocławiem wstrząsa kilka wyjątkowo brutalnych i równie tajemniczych morderstw związanych ze środowiskiem płatnej miłości, a nieuchwytny zbrodniarz ironicznie wskazuje komisarza, jako winnego wszystkich śmierci.
Cóż, bez owijania w bawełnę przyznam, że trochę się rozczarowałam tą książką. Lekturę Liczb Charona wspominam bardzo pozytywnie, więc nastawiałam się na coś w podobnym stylu. I rzeczywiście, styl był trochę podobny, ale zabrakło tego czegoś. Po pierwsze, fabuła nie zachwyciła mnie. Przez 3/4 książki akcja była raczej spokojna, nie wzbudzała we mnie zbyt dużych emocji. Owszem, od pierwszej strony trup ściele się gęsto, ale praca policji pozostawia wiele do życzenia. Zamiast śledzić przebieg dochodzenia z zapartym tchem, irytowałam się, że bohaterowie postępują nieudolnie, a ich działania nie przynoszą żadnego zwrotu akcji. Na dodatek, sama intryga również nie przypadła mi do gustu. Nie lubię, kiedy w kryminale pojawiają się wątki fantastyczne (a za takie uważam te, o których pisze Krajewski), a w tej powieści nie dość, że są, to jeszcze odgrywają ważną rolę. Jedynym słowem - nie moje klimaty. Nie polubiłam również głównego bohatera. Mock irytował mnie. Zapewne wielu czytelników zobaczy w nim człowieka z krwi i kości, autentycznego i po ludzku słabego, ale mi wydawał się nijaki. Przede wszystkim, niezbyt bystry, jak na tak poważanego komisarza. W Widmach w mieście Breslau niespecjalnie się popisał.
Nie mówię jednak, że powieść ma same wady. Przyznaję, że zakończenie mnie zaskoczyło. Zupełnie nie spodziewałam się, że tego, co zaserwował mi autor, zwłaszcza po tak długim braku dynamicznych wydarzeń. Można więc powiedzieć, że finał powieści trochę nadrabia wcześniejsze niedociągnięcia. Jak zwykle, na plus zaliczam także historyczne realia, w jakich Krajewski osadził fabułę. Podczas lektury mamy szansę cofnąć się do czasów XX-lecia międzywojennego i podejrzeć, jak wyglądało wtedy życie w mieście. Autor wprowadza nas także w środowisko ówczesnych prostytutek i ich problemów. Niestety, nawet historia Polski, która zapewne miała być oryginalnym elementem serii o Eberhardzie Mocku, została potraktowana po macoszemu. Owszem, pojawia się, ale zbyt rzadko i w zbyt ogólnym wydaniu.
Widma w mieście Breslau nie przypadły mi do gustu. Za mało w tej książce wszystkiego, co ważne w dobrej opowieści - akcji, charyzmy głównego bohatera i historii. Być może źle zrobiłam, że zaczęłam znajomość z Mockiem od trzeciej części serii, a może po prostu nie wciągnął mnie wystarczająco klimat mrocznego Wrocławia. Mimo wszystko, doceniam pomysł autora na kryminał oparty na zagadce z historią w tle. Nie odradzam, ale też nie polecam.
Cóż, bez owijania w bawełnę przyznam, że trochę się rozczarowałam tą książką. Lekturę Liczb Charona wspominam bardzo pozytywnie, więc nastawiałam się na coś w podobnym stylu. I rzeczywiście, styl był trochę podobny, ale zabrakło tego czegoś. Po pierwsze, fabuła nie zachwyciła mnie. Przez 3/4 książki akcja była raczej spokojna, nie wzbudzała we mnie zbyt dużych emocji. Owszem, od pierwszej strony trup ściele się gęsto, ale praca policji pozostawia wiele do życzenia. Zamiast śledzić przebieg dochodzenia z zapartym tchem, irytowałam się, że bohaterowie postępują nieudolnie, a ich działania nie przynoszą żadnego zwrotu akcji. Na dodatek, sama intryga również nie przypadła mi do gustu. Nie lubię, kiedy w kryminale pojawiają się wątki fantastyczne (a za takie uważam te, o których pisze Krajewski), a w tej powieści nie dość, że są, to jeszcze odgrywają ważną rolę. Jedynym słowem - nie moje klimaty. Nie polubiłam również głównego bohatera. Mock irytował mnie. Zapewne wielu czytelników zobaczy w nim człowieka z krwi i kości, autentycznego i po ludzku słabego, ale mi wydawał się nijaki. Przede wszystkim, niezbyt bystry, jak na tak poważanego komisarza. W Widmach w mieście Breslau niespecjalnie się popisał.
Nie mówię jednak, że powieść ma same wady. Przyznaję, że zakończenie mnie zaskoczyło. Zupełnie nie spodziewałam się, że tego, co zaserwował mi autor, zwłaszcza po tak długim braku dynamicznych wydarzeń. Można więc powiedzieć, że finał powieści trochę nadrabia wcześniejsze niedociągnięcia. Jak zwykle, na plus zaliczam także historyczne realia, w jakich Krajewski osadził fabułę. Podczas lektury mamy szansę cofnąć się do czasów XX-lecia międzywojennego i podejrzeć, jak wyglądało wtedy życie w mieście. Autor wprowadza nas także w środowisko ówczesnych prostytutek i ich problemów. Niestety, nawet historia Polski, która zapewne miała być oryginalnym elementem serii o Eberhardzie Mocku, została potraktowana po macoszemu. Owszem, pojawia się, ale zbyt rzadko i w zbyt ogólnym wydaniu.
Widma w mieście Breslau nie przypadły mi do gustu. Za mało w tej książce wszystkiego, co ważne w dobrej opowieści - akcji, charyzmy głównego bohatera i historii. Być może źle zrobiłam, że zaczęłam znajomość z Mockiem od trzeciej części serii, a może po prostu nie wciągnął mnie wystarczająco klimat mrocznego Wrocławia. Mimo wszystko, doceniam pomysł autora na kryminał oparty na zagadce z historią w tle. Nie odradzam, ale też nie polecam.