Uwielbiam. Uwielbiam grube książki. Im grubsze, tym lepsze. Opasły tom ma swój urok. Minimum 450 stron to odpowiednia płaszczyzna dla dobrej historii - wielowymiarowej, wielowątkowej i zwyczajnie wciągającej. Dlatego z radością sięgnęłam po Katedrę w Barcelonie, którą już od dawna polecała mi mama. Zwykle, kiedy pytałam ją, o czym jest książka, odpowiadała, że o "chłopach pańszczyźnianych w średniowiecznej Barcelonie"... No cóż, taki opis nie brzmiał zbyt zachęcająco. Pomimo to, postanowiłam zaryzykować i teraz nie żałuję.
Historia wciąga już od pierwszej strony. Głównego bohatera poznajemy w chwili, gdy... zostaje poczęty, co, samo w sobie, następuje w szczególnych okolicznościach. Później, z każdym rozdziałem towarzyszymy Arnauowi (bo tak właśnie się nazywa) w jego życiu. Razem z nim dorastamy, uczestniczymy w wydarzeniach, które odciskają piętno na jego życiu. A jest tych wydarzeń niemało. XIV-wieczna Katalonia charakteryzowała się mnóstwem praw, przywilejów i reguł, które wcale nie czyniły ludzkiej egzystencji łatwiejszą, wręcz przeciwnie - na każdym kroku na prostych, ubogich mieszkańców Barcelony czekały trudności, walka o przetrwanie i poddanie się hierarchii życia społecznego. Z takiej właśnie rzeczywistości wyrasta nasz bohater i w takiej - z różnym skutkiem - przychodzi mu żyć. Jedynym elementem, który pozostaje dla niego stały i niezmienny jest budowa katedry ku czci Madonny, z którą czuje się wyjątkowo związany.
Niewątpliwym atutem książki jest tło wydarzeń oraz sposób, w jaki autor nam je opisuje. Urzekła mnie Barcelona, jej klimat, uwagę przyciągnął kupiecki świat i handel, który kwitnie w obrębie jej murów; port, tak odmienny od innych portów śródziemnomorskich; ludzie, ci dobrzy i ci źli, którzy tworzą to średniowieczne miasto. Bardzo fajne jest to, że autor przytacza wiele faktów z historii katalońskiej. Reguły i prawa, jakie rządzą życiem ludności, są autentyczne lub przynajmniej zachowują większą część z tej autentyczności. Dzięki temu, czytając, odbywamy wycieczkę po Barcelonie, a naszym przewodnikiem staje się, chcąc nie chcąc, Arnau.
Książka bardzo mi się spodobała z pewnego względu. Jest to ten rodzaj powieści, który przywodzi mi na myśl moje ukochane Sto lat samotności. Historia o kolei losów konkretnego bohatera lub rodziny, która zachwyca i niesamowicie wciąga. W takich książkach nietrudno jest się czytelnikowi "zaprzyjaźnić" z główną postacią, odczuć więź, jaka się między nimi tworzy. Razem przeżywają wzloty i upadki, smutki i radości, narodziny, małżeństwa i śmierci... To sprawia, że książka staje się wyjątkowa, potrafi nas wciągnąć nie tylko w sensie zaciekawienia, ale też zaangażować uczuciowo. A przecież o to właśnie chodzi w czytaniu - żeby na chwilę przenieść się do innego świata... Czyż nie? ;)