8 września 2013

M. Jennings - Spuśćmy psy

Tytuł: Spuśćmy psy
Autor: Maureen Jennings
Wydawnictwo: Oficynka
Rok wydania: 2012

O serii powieści kryminalnych o detektywie Murdochu słyszałam raz po raz już od jakiegoś czasu. Jak dotąd nie miałam jednak okazji zapoznać się z żadną częścią. Wiedziałam tylko, że jej twórczyni, kanadyjska pisarka Maureen Jennings zadebiutowała pierwszym tomem już w 1997 roku. Jedenaście lat później, zapewne za sprawą popularności książek, w kanadyjskiej telewizji pojawił się serial Murdoch Mysteries, oparty na prozie Jennings. Co ciekawe, jak dotąd wyprodukowano już sześć sezonów, a siódmy ma mieć premierę pod koniec września 2013. Cóż, przy takim obrocie spraw nie pozostawało mi nic innego, jak tylko sprawdzić, w czym tkwi sekret sukcesu detektywa Murdocha.

Spuśćmy psy to czwarty tom serii. Opowiada o, jak napisał wydawca, najtrudniejszym śledztwie Williama Murdocha. Dlaczego najtrudniejszym? Bo tym razem detektyw musi dowieść, że jego własny ojciec, Henry Murdoch, został niesłusznie skazany za morderstwo. Czas ucieka, a nad Harrym wisi widmo stryczka. Co gorsza, William nie wierzy w niewinność ojca, na jego osąd wpływają smutne wspomnienia z dzieciństwa. Czy będzie jednak potrafił obiektywnie spojrzeć na sprawę i rozwiązać zagadkę już raz osądzonego morderstwa?

Tego Wam nie powiem. Ale zachęcę do przeczytania książki i samodzielnego poznania odpowiedzi na to pytanie. Bo historia czwartego śledztwa Murdocha to dobry kryminał osadzony w historycznych realiach. Szczerze przyznam, że autorka ujęła mnie kilkoma zabiegami, które zastosowała w swojej książce. Po pierwsze, intryga została przedstawiona w klasyczny sposób. Nie znajdziemy w tej historii bójek, pościgów i strzelanin. Akcja płynie całkiem dynamicznie, choć opiera się głównie na rozmowach detektywa z innymi bohaterami i jego próbach dojścia prawdy. Murdoch podchodzi do swojego zadania z manierami dżentelmena i polega głównie na logicznym myśleniu. I choć jego dedukcji daleko do tej prezentowanej przez mistrzów Poirota i Holmesa, to i tak podobała mi się klasa, z jaką działał. Na dodatek, okazał się człowiekiem z krwi i kości, targanym namiętnościami i wątpliwościami, dzięki czemu wydawał się naprawdę autentyczny i... zwyczajnie, po ludzku sympatyczny. Mimo tego mam wrażenie, że autorka w tej części serii postawiła raczej na fart, niż na umiejętności głównego bohatera. Przez całą książkę zanosiło się na to, że zakończenie będzie zupełnie inne, niż można by się spodziewać i rzeczywiście tak było (a przynajmniej ja to tak odczytałam).

Drugim pozytywnym aspektem książki było tło wydarzeń. I nie chodzi mi tylko o fakt, że autorka przenosi nas w czasie do XIX wieku. Sporą rolę odgrywa także bardzo plastyczny opis małej wsi, położonej gdzieś w Kanadzie. Zimowa, mroczna aura, w połączeniu z ciemnością zalewającą po zmroku wiejskie bezdroża, tworzy specyficzną atmosferę tajemniczości, która jest przecież niezbędna w tym gatunku literackim. Bardzo szybko wczułam się w klimat powieści i myślę, że było to zasługą prostego, przyjemnego języka, którym operuje Jennings.

Moje ogólne wrażenia po lekturze książki Spuśćmy psy są jak najbardziej pozytywne. Zawsze szczerze przyznawałam, że jeśli kryminał rozgrywa się w przeszłości, a na dodatek trzyma w napięciu i kończy się zaskakująco, to jest to dla mnie wystarczający powód, żeby go przeczytać. Tak właśnie było w przypadku czwartej części przygód detektywa Murdocha, która okazała się lekką, wciągającą i przyjemną opowieścią. Polecam wszystkim miłośnikom kryminałów!

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Oficynka.