Linia życia to ostatnia pozycja z mojego noworocznego stosiku. Przez sesję trochę mi się zeszło, ale nareszcie mogłam sięgnąć po kolejny tytuł ulubionej autorki.
Za każdym razem, kiedy zaglądam na stronę internetową Jodi Picoult, czeka tam na mnie miła niespodzianka. Pisarka nie próżnuje i co jakiś czas ogłasza rychłą publikację nowej powieści. Dopiero, co pisałam o polskim przekładzie Tam, gdzie ty, a już kolejna książka oczekuje na tłumaczenie. Between the lines jest jednak wyjątkowa - to pierwsza powieść młodzieżowa napisana przez Amerykankę, a na dodatek, jej współautorką jest córka Picoult. Szczerze przyznam, że jestem tej pozycji bardzo ciekawa, ale raczej będę musiała na nią poczekać.
Wracając do Linii życia - tym razem, akcja opowieści rozgrywa się w latach 90. XX wieku, w Ameryce, a dokładniej, w Cambridge i Chicago. Paige od piątego roku życia wychowuje się bez matki. Po burzliwych latach nastoletnich miłości i przyjaźni, wyjeżdża z Chicago w poszukiwaniu swojego miejsca na świecie i w
Cambridge poznaje Nichaolasa, swojego przyszłego męża. Ich wspólne życie wydaje się idealne - do czasu, kiedy kobieta zachodzi w ciążę i rodzi dziecko. Wydarzenia, które potem następują, nie tylko zmuszają Paige do zmierzenia się z przeszłością, ale też wystawiają na próbę siłę jej rodziny.
Przedstawiona w książce historia wzbudziła we mnie pozytywne emocje, ale też zmusiła do przemyśleń. Przede wszystkim, spodobała mi się wielowątkowa, obyczajowa fabuła. Mimo, że bardzo realistycznie opisuje ona samo życie, a w nim trudne sytuacje i poważne problemy, autorka w magiczny sposób nadała jej lekkości i dynamizmu. Dzięki temu, czytelnik pozwala się pochłonąć lekturze, a z każdą stroną coraz trudniej mu oderwać się od wartkiej akcji. I choć wydarzenia czasem są dramatyczne, to odniosłam wrażenie, że cała opowieść jest ciepła, pełna tych dobrych, pozytywnych uczuć, które kojarzą się z kochającą rodziną. Sympatię wzbudzają także bohaterowie - głównie dlatego, że łatwo można się z nimi utożsamić. Są bardzo prawdziwi, mają swoje słabości, ale też ulegają emocjom. Tak, jak każdy z nas. Od razu polubiłam postać Paige, która, choć zagubiona we własnym życiu i niepewna swoich uczuć, wydała mi się mądra i dobra. Kibicowałam jej poczynaniom do ostatniej strony i z pewnością mogę powiedzieć, że trochę się z nią zaprzyjaźniłam. Podobała mi się charakterystyczna dla Picoult, dwutorowa narracja, prowadzona na przemian przez Paige i Nicholasa. Dzięki niej, czytelnik może poznać tą samą historię z perspektywy obojga bohaterów, zrozumieć pobudki, jakimi się kierowali - jednym słowem, docenić psychologiczny aspekt powieści.
Do przemyśleń skłonił mnie wątek dotyczący macierzyństwa. Na co dzień otaczają nas zachwyty nad tym, jak to wspaniale jest mieć dzieci, jakie to cudowne doświadczenie. Patrzymy na tkliwe spojrzenia młodych matek, które nie widzą świata poza swoimi maluchami. Picoult w Linii życia pokazuje nam przysłowiową drugą stronę medalu. Paige nie jest idealną matką, często nie potrafi sobie poradzić z dzieckiem i nie wytrzymuje psychologicznej presji otoczenia. Jej oczami poznajemy więc prawdziwy trud wychowania dziecka, a nawet dotykamy problemu depresji poporodowej. Okazuje się, że nie zawsze jest tak łatwo i pięknie, jak się wydaje. Można by więc odnieść wrażenie, że autorka zniechęca swoich czytelników do bycia rodzicami, ale nie taki jest jej cel. Ciekawe i pouczające zakończenie historii odkrywa przed nami kolejną prawdę o macierzyństwie, tym razem już nie tak gorzką, jak poprzednie, ale też nie za słodką. Akurat, żeby dłużej się nad nią zatrzymać i dobrze ją przemyśleć. Muszę przyznać, że ten aspekt książki wzbogacił mnie o nową perspektywę spojrzenia na świat i za to autorce należy się ogromny plus.
Podsumowując, lektura utworu Jodi Picoult to niezmiennie wspaniała rozrywka, ale także swego rodzaju lekcja o życiu. Porywa czytelnika bez reszty, jednocześnie pozostawiając po sobie ślad, który wzbogaca go jako człowieka. Po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że naprawdę warto sięgnąć po tego typu literaturę. I po raz kolejny, zamykając książkę Picoult, nie mogę się już doczekać, kiedy otworzę kolejną...
Ta recenzja została nagrodzona w konkursie na najlepszą recenzję, organizowanym przez wydawnictwo Prószyński i S-ka. Bardzo dziękuję! :)
Do przemyśleń skłonił mnie wątek dotyczący macierzyństwa. Na co dzień otaczają nas zachwyty nad tym, jak to wspaniale jest mieć dzieci, jakie to cudowne doświadczenie. Patrzymy na tkliwe spojrzenia młodych matek, które nie widzą świata poza swoimi maluchami. Picoult w Linii życia pokazuje nam przysłowiową drugą stronę medalu. Paige nie jest idealną matką, często nie potrafi sobie poradzić z dzieckiem i nie wytrzymuje psychologicznej presji otoczenia. Jej oczami poznajemy więc prawdziwy trud wychowania dziecka, a nawet dotykamy problemu depresji poporodowej. Okazuje się, że nie zawsze jest tak łatwo i pięknie, jak się wydaje. Można by więc odnieść wrażenie, że autorka zniechęca swoich czytelników do bycia rodzicami, ale nie taki jest jej cel. Ciekawe i pouczające zakończenie historii odkrywa przed nami kolejną prawdę o macierzyństwie, tym razem już nie tak gorzką, jak poprzednie, ale też nie za słodką. Akurat, żeby dłużej się nad nią zatrzymać i dobrze ją przemyśleć. Muszę przyznać, że ten aspekt książki wzbogacił mnie o nową perspektywę spojrzenia na świat i za to autorce należy się ogromny plus.
Podsumowując, lektura utworu Jodi Picoult to niezmiennie wspaniała rozrywka, ale także swego rodzaju lekcja o życiu. Porywa czytelnika bez reszty, jednocześnie pozostawiając po sobie ślad, który wzbogaca go jako człowieka. Po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że naprawdę warto sięgnąć po tego typu literaturę. I po raz kolejny, zamykając książkę Picoult, nie mogę się już doczekać, kiedy otworzę kolejną...
Ta recenzja została nagrodzona w konkursie na najlepszą recenzję, organizowanym przez wydawnictwo Prószyński i S-ka. Bardzo dziękuję! :)