Tym razem zastajemy Kurta Wallandera w niewesołej sytuacji. Po dramatycznych wydarzeniach opisanych w Białej lwicy, policjant wciąż jest przygnębiony. Od roku przebywa na urlopie i coraz poważniej myśli o porzuceniu niebezpiecznej pracy. Pewnego dnia następuje jednak coś nieoczekiwanego - przyjaciel, Sten Torstensson, prosi go o pomoc w rozwikłaniu tajemniczej śmierci jego ojca. Wallander odmawia. Kiedy kilka dni później okazuje się, że Sten został zamordowany, Kurt zmienia zdanie i po raz kolejny wkracza do akcji.
I znów mogę wystawić Mankellowi najwyższą ocenę. Czwarty tom serii jest jeszcze lepszy niż poprzednie. Jak zwykle, otrzymujemy zawikłaną kryminalną tajemnicę po mistrzowsku oprawioną w ramy opowieści o pracy przenikliwego policjanta. Sama intryga nie zawodzi - trzyma w napięciu do ostatniej strony, jest realistyczna, choć nieprzewidywalna i zaskakuje na końcu. Nie chciałabym zdradzać zbyt wiele szczegółów, ale przyznam, że dawno nie czytałam kryminału, w którym jest opisany taki rodzaj zbrodni, jak tutaj. I, na dodatek, w tak wciągający sposób, bez nudnych przestojów, czy niepotrzebnych detali. Poza tym, w tym tomie wątek obyczajowy przeplatający śledztwo jest wyjątkowo ciekawy. Zwłaszcza, że tym razem obserwujemy nie tylko pracę Wallandera, ale także jego osobiste zmagania z traumatycznymi przeżyciami z przeszłości oraz niełatwą teraźniejszością. Dla mnie bardzo interesujące okazały się także relacje pomiędzy poszczególnymi pracownikami komendy w Ystad. Kiedy opuszczaliśmy to miejsce wraz z Kurtem prawie rok wcześniej, sytuacja była zgoła inna niż ta, którą zastajemy rozpoczynając lekturę Mężczyzny, który się uśmiechał. Autor w pewien sposób ukazuje nam mikroświat społeczności policjantów, bez upiększania, ale za to bardzo realistycznie. Wszystkie te zalety potęguje prosty, ale plastyczny i sugestywny język, z którego szwedzki pisarz słynie oraz inteligentny, ironiczny humor, widoczny zwłaszcza w dialogach i monologach z udziałem głównego bohatera.
Mimo, że już kiedyś o tym wspominałam, jeszcze raz zachwycę się tym, w jaki sposób Mankell konstruuje postacie ze swoich powieści. Przede wszystkim, nie sposób odmówić im realizmu. Czytając, mamy wrażenie, że w rękach trzymamy raczej relację, reportaż o pracy prawdziwych policjantów, a nie fikcyjną historię, wymyśloną przez szwedzkiego pisarza. Nie każda osoba ma kryształowy charakter, w stu procentach oddaje się pracy i nie ma życia poza murami komendy. Bohaterowie są wielowymiarowi, skomplikowani psychologicznie i dzięki temu intrygujący, łatwo wzbudzający w czytelniku emocje. Moim zdaniem, taki sposób konstruowania postaci jest jedną z najważniejszych zalet, jaką może mieć kryminał. Bo przecież najważniejsze jest to, żebyśmy czytając, mogli się wczuć w historię, uwierzyć w nią i przeżywać ją. Im więcej z rzeczywistości autor jest w stanie przemycić do swojej fikcji literackiej, tym łatwiej nam to przychodzi.
Za każdym razem lektura utworów Mankella przynosi mi coraz więcej radości. Powieści są dopracowane, intrygi wciągają, a wątek osobistego życia Wallandera wprowadza wrażenie kontynuacji. Czego więcej chcieć od dobrego kryminału? Chyba tylko tego, żeby nie kończył się tak szybko... Mężczyznę, który się uśmiechał polecam gorąco. No i nie muszę chyba pisać, że z coraz większą niecierpliwością spoglądam na półkę, na której stoi kolejna część cyklu - Fałszywy trop. ;)
PS. Jeżeli w przeciągu najbliższych 2-3 tygodni nie dam znaku życia, nie martwcie się. System Eliminacji Studentów Jest Aktywny właściwie od już. Jak przeżyję - na pewno dam znać. Jak nie... to też dam znać. ;)