Eduardo Mendoza to hiszpański pisarz, który w Polsce jest znany, lubiany i często czytany. Zadebiutował w 1975 roku książką Prawda o sprawie Savolty i od tamtej chwili wydał 18 kolejnych, z czego 4 pojawiły się tylko w Hiszpanii. Walka kotów to najnowsza powieść, którą autor oddał do rąk czytelników w 2010 roku. Została uhonorowana nagrodą Premio Planeta, czyli coroczną hiszpańską nagrodą literacką, przyznawaną powieściom hiszpańskojęzycznym przez wydawnictwo Planeta. No cóż, po takiej rekomendacji zabrałam się do czytania z dosyć dużymi oczekiwaniami... I jak książka wypadła?
Świetnie! Ale przy tym bardzo zaskakująco. Fabuła składa się z dwóch głównych wątków. Pierwszy z nich opowiada o perypetiach Anthony'ego Whitelands'a, angielskiego znawcy sztuki, wybitnego specjalisty od malarstwa hiszpańskiego, który przyjeżdża do Madrytu celem dokonania wyceny prywatnej kolekcji obrazów. Anthony, choć inteligentny i rozsądny, daje się wkręcić w dziwną intrygę z Valazquezem w roli głównej. Zupełnie zagubiony, próbuje na własną rękę dowiedzieć się, co jest grane. Sprawy komplikują się, kiedy na jego drodze stają trzy zupełnie różne, ale równie nim zainteresowane kobiety... Na dodatek, Anthony musi odnaleźć się w Madrycie ogarniętym rewolucyjną gorączką. To właśnie o niecodziennej sytuacji politycznej opowiada drugi wątek, przybliżający funkcjonowanie faszystowskiego ugrupowania Falanga i znaczenie idei komunistycznej.
Walka kotów przyniosła mi kompletnie zaskakujące wrażenia. Chyba pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się czytać książkę i w trakcie lektury wielokrotnie zmieniać o niej zdanie. A to dlatego, że powieść Mendozy jest wyjątkowo bogata, złożona pod względem gatunkowym. Na początku możemy jedynie oceniać poszczególne elementy, które odkrywamy w miarę czytania. Dopiero po zamknięciu książki, docenimy jej całokształt i kunszt literacki autora.
Tak więc, po kilkunastu pierwszych stronach z zaciekawieniem zagłębiłam się w przygody Anthony'ego, które miały posmak sensacyjno-detektywistyczno-obyczajowy. Jako, że patrzymy na świat oczami Anglika, autor zdradza nam dokładnie tyle, ile wie sam bohater. Najpierw kładzie nacisk na przedstawienie innych postaci ważnych dla opowieści oraz opisanie relacji, jakie ich łączyły. Pozwala też czytelnikowi na wyrobienie sobie pierwszego poglądu na sytuację oraz na to, kto jest w tej bajce dobry, a kto zły. Potem wpadamy w świat polityki. Muszę przyznać, że na początku uznałam, że jest to nudniejszy moment lektury. Mendoza wnika bowiem w struktury Falangi, opisuje głównie jej podłoże ideologiczne i kontrastuje je z popularnym w tamtych czasach komunizmem. Jednak z biegiem czasu okazało się, że ten wątek jest kluczowy dla fabuły i nagle zorientowałam się, że z prawdziwym zaciekawieniem poznaję zupełnie obcy mi dotychczas fragment hiszpańskiej historii. A potem... potem to już w ogóle nie mogłam się oderwać od lektury. Wpadłam w spiralę wydarzeń, w której akcje rodem z powieści szpiegowskich i sensacyjnych przeplatały się z elementami romansu, a w tle narastała coraz bardziej nurtująca tajemnica drogocennego obrazu. Z niecierpliwością oczekiwałam rozwiązania tej przedziwnej historii, a kiedy już nadeszło, uświadomiłam sobie, z jaką przewrotnością i pomysłowością Mendoza skonstruował swoją powieść. Majstersztyk!
Wielkie wrażenie wywarł na mnie sposób, w jaki autor przedstawia nam tą historię. Jak już wspomniałam, naszym przewodnikiem po wydarzeniach jest Anthony - Anglik, człowiek z zewnątrz, który obiektywnym okiem patrzy na to, co dzieje się w Madrycie. Oczywiście, jest to obiektywizm zupełnie subiektywny, na dodatek okraszony świetnym, ironicznym stylem pisania Mendozy - wielokrotnie uśmiałam się, czytając o kompletnie nieporadnych zachowaniach głównego bohatera. Z jego perspektywy poznajemy też wątek historyczny. Podążając jego śladami, docieramy w sam środek najważniejszych wydarzeń, poznajemy autentyczne osobistości hiszpańskiej polityki i jej ludzkie oblicze.
Uważam, że Walka kotów nie na darmo została nagrodzona. Jest to powieść nietuzinkowa, opowiadająca o sprawach istotnych przyjemnym językiem i w przystępny sposób. Zachwyciła mnie jej wielowymiarowość, to, że przyniosła mi wiele skrajnych przeżyć, ale także wiele mnie nauczyła. Zaczynałam lekturę nie wiedząc zbyt wiele ani o autorze, ani o fabule. Po zakończeniu mogę stwierdzić, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Żałuję jedynie, że muszę się rozstać z Anglikiem i madrycką polityczną wrzawą. Mam tylko nadzieję, że inne książki hiszpańskiego pisarza są równie dobre, bo na pewno nie poprzestanę na tej jednej.
Świetnie! Ale przy tym bardzo zaskakująco. Fabuła składa się z dwóch głównych wątków. Pierwszy z nich opowiada o perypetiach Anthony'ego Whitelands'a, angielskiego znawcy sztuki, wybitnego specjalisty od malarstwa hiszpańskiego, który przyjeżdża do Madrytu celem dokonania wyceny prywatnej kolekcji obrazów. Anthony, choć inteligentny i rozsądny, daje się wkręcić w dziwną intrygę z Valazquezem w roli głównej. Zupełnie zagubiony, próbuje na własną rękę dowiedzieć się, co jest grane. Sprawy komplikują się, kiedy na jego drodze stają trzy zupełnie różne, ale równie nim zainteresowane kobiety... Na dodatek, Anthony musi odnaleźć się w Madrycie ogarniętym rewolucyjną gorączką. To właśnie o niecodziennej sytuacji politycznej opowiada drugi wątek, przybliżający funkcjonowanie faszystowskiego ugrupowania Falanga i znaczenie idei komunistycznej.
Walka kotów przyniosła mi kompletnie zaskakujące wrażenia. Chyba pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się czytać książkę i w trakcie lektury wielokrotnie zmieniać o niej zdanie. A to dlatego, że powieść Mendozy jest wyjątkowo bogata, złożona pod względem gatunkowym. Na początku możemy jedynie oceniać poszczególne elementy, które odkrywamy w miarę czytania. Dopiero po zamknięciu książki, docenimy jej całokształt i kunszt literacki autora.
Tak więc, po kilkunastu pierwszych stronach z zaciekawieniem zagłębiłam się w przygody Anthony'ego, które miały posmak sensacyjno-detektywistyczno-obyczajowy. Jako, że patrzymy na świat oczami Anglika, autor zdradza nam dokładnie tyle, ile wie sam bohater. Najpierw kładzie nacisk na przedstawienie innych postaci ważnych dla opowieści oraz opisanie relacji, jakie ich łączyły. Pozwala też czytelnikowi na wyrobienie sobie pierwszego poglądu na sytuację oraz na to, kto jest w tej bajce dobry, a kto zły. Potem wpadamy w świat polityki. Muszę przyznać, że na początku uznałam, że jest to nudniejszy moment lektury. Mendoza wnika bowiem w struktury Falangi, opisuje głównie jej podłoże ideologiczne i kontrastuje je z popularnym w tamtych czasach komunizmem. Jednak z biegiem czasu okazało się, że ten wątek jest kluczowy dla fabuły i nagle zorientowałam się, że z prawdziwym zaciekawieniem poznaję zupełnie obcy mi dotychczas fragment hiszpańskiej historii. A potem... potem to już w ogóle nie mogłam się oderwać od lektury. Wpadłam w spiralę wydarzeń, w której akcje rodem z powieści szpiegowskich i sensacyjnych przeplatały się z elementami romansu, a w tle narastała coraz bardziej nurtująca tajemnica drogocennego obrazu. Z niecierpliwością oczekiwałam rozwiązania tej przedziwnej historii, a kiedy już nadeszło, uświadomiłam sobie, z jaką przewrotnością i pomysłowością Mendoza skonstruował swoją powieść. Majstersztyk!
Wielkie wrażenie wywarł na mnie sposób, w jaki autor przedstawia nam tą historię. Jak już wspomniałam, naszym przewodnikiem po wydarzeniach jest Anthony - Anglik, człowiek z zewnątrz, który obiektywnym okiem patrzy na to, co dzieje się w Madrycie. Oczywiście, jest to obiektywizm zupełnie subiektywny, na dodatek okraszony świetnym, ironicznym stylem pisania Mendozy - wielokrotnie uśmiałam się, czytając o kompletnie nieporadnych zachowaniach głównego bohatera. Z jego perspektywy poznajemy też wątek historyczny. Podążając jego śladami, docieramy w sam środek najważniejszych wydarzeń, poznajemy autentyczne osobistości hiszpańskiej polityki i jej ludzkie oblicze.
Uważam, że Walka kotów nie na darmo została nagrodzona. Jest to powieść nietuzinkowa, opowiadająca o sprawach istotnych przyjemnym językiem i w przystępny sposób. Zachwyciła mnie jej wielowymiarowość, to, że przyniosła mi wiele skrajnych przeżyć, ale także wiele mnie nauczyła. Zaczynałam lekturę nie wiedząc zbyt wiele ani o autorze, ani o fabule. Po zakończeniu mogę stwierdzić, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Żałuję jedynie, że muszę się rozstać z Anglikiem i madrycką polityczną wrzawą. Mam tylko nadzieję, że inne książki hiszpańskiego pisarza są równie dobre, bo na pewno nie poprzestanę na tej jednej.