30 marca 2013

Życzenia wielkanocne


Śnieg nam wszystkim popsuł szyki,
przykrył jajka i koszyki,
a kurczakom zmarzły nóżki,
więc się tulą do rzeżuszki.
Lecz choć śnieg nam pada w święta
i pogoda taka wstrętna, 
to święconym się dzielimy,
i radości sobie życzymy.

Życzę Wam wszystkim spokojnej i zdrowej Wielkanocy, wyciszenia i odpoczynku od codziennej bieganiny oraz cudownych chwil w gronie rodzinnym. No i oczywiście, choć odrobiny dobrej lektury! :)

J. Leake - Pisarz, który nienawidził kobiet. Podwójne życie seryjnego mordercy

Kiedy zabierałam się do lektury tej książki, nie wiedziałam zupełnie nic ani o niej, ani o jej autorze. Po prostu zaufałam entuzjastycznej opinii Szwagierki. Po małym researchu dowiedziałam się jednak, że John Leake, z pochodzenia Amerykanin, przez prawie dekadę mieszkał w Wiedniu i to właśnie tam zupełnie przypadkowo poznał historię Jacka Unterwegera. Tak go zafascynowała, że przeprowadził prywatne dochodzenie i coraz bardziej zagłębiał się w mroczną historię wiedeńskiego mordercy. Teraz można go już postrzegać jako eksperta, zajmującego się sprawą mordercy-pisarza, a książka, wydana w 2007 roku, to namacalny efekt jego pracy.

Pisarz, który nienawidził kobiet. Podwójne życie seryjnego mordercy to opowieść o kilkunastu latach z życia Jacka Unterwegera. Mężczyzna warunkowo wychodzi na wolność po odsiedzeniu 15-letniego wyroku za morderstwo na 18-letniej dziewczynie. Sławę przynosi mu książka, którą napisał jeszcze za kratkami. Jack pnie się po drabinie społecznej - z pogardzanego mordercy przeistacza się w bywalca modnych kawiarni i celebrytę. Cieniem na jego społecznym zmartwychwstaniu kładzie się jedynie fakt, że Wiedniem wstrząsa seria morderstw dokonywanych na okolicznych prostytutkach...

Książka zaskoczyła mnie już od pierwszej strony. Spodziewałam się klasycznego kryminału, ze standardową linią fabularną i bohaterami w typie: komisarz/policjant versus morderca. A okazało się, że autor postawił na formę typową dla biografii. Przede wszystkim zreferował wydarzenia z życia Jacka, ale nie odmówił sobie wtrącenia kilku zagadkowych elementów. Czytelnik nie zna wszystkich szczegółów, nie jest do końca pewien, co tak naprawdę się wydarzyło, czy to na pewno Jack jest mordercą... Taki zabieg wydał mi się bardzo ciekawy i wzbogacający dla książki. W końcu ciężko jest zbudować suspence, kiedy już na pierwszej stronie podaje się nazwisko głównego poszukiwanego... Podobało mi się także przedstawienie historii z punktu widzenia policji. Śledczy podchodzili do swojej pracy z wielkim poświęceniem, dlatego mogliśmy poznać nie tylko techniki, jakie stosowali, ale także wyciągane przez nich wnioski i analizowane dowody. Dzięki temu mogliśmy wyrobić sobie własne zdanie o tym, czy główny bohater rzeczywiście był winny, czy też organy ścigania niesłusznie się go czepiały. Generalnie lektura tej książki była dla mnie powiewem świeżości w temacie kryminałów - nowa forma, ciekawa i dynamiczna fabuła oparta na faktach oraz niepewność, która nie opuszcza czytelnika aż do ostatniej strony zrobiły swoje i zapewniły mi świetną rozrywkę.

Jednak nie sposób nie wynieść z lektury żadnych refleksji natury moralnej, czy etycznej. Przede wszystkim, niejednego czytelnika może przerazić fakt, że wszystkie obrzydliwe zbrodnie opisane w książce wydarzyły się naprawdę. Świadomość tego skłoniła mnie do zastanowienia się nie tylko nad tym, jak okrutni są ludzie dla siebie nawzajem, ale też nad kwestią własnego bezpieczeństwa. Co prawda, morderca z książki  nastawał głównie na życie prostytutek, ale sam fakt tego, że przypadkowo spotkany człowiek może stanowić aż takie zagrożenie, zmroził mi krew w żyłach. Co gorsza, przez wiele lat policja nie była w stanie wskazać osoby odpowiedzialnej za morderstwa, co było niebezpieczne dla społeczeństwa. No i oczywiście pojawia się również kwestia tego, jak łagodnie austriacki wymiar sprawiedliwości potraktował skazanego na dożywocie za najwyższą zbrodnię. Fakt, że Jack z potępionego zabójcy przeistacza się w celebrytę, chodzącego po świecie wolno może wzbudzać wiele kontrowersji. Można by przy tej okazji wejść w trudną kwestię kary śmierci oraz ogólnie pojętego funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości, ale to temat na dłuższe wypracowanie. W każdym razie, w mojej głowie takie właśnie myśli kłębiły się po lekturze Pisarza, który nienawidził kobiet.

Podsumowując, powieść Johna Leake'a to ciekawe połączenie biografii z elementami kryminalnymi. Myślę, że zainteresuje ona nie tylko fanów dobrej lektury ze śledztwem policyjnym wysuwającym się na pierwszy plan, ale także tych czytelników, którzy lubią odkrywać w książkach dające do myślenia drugie dno, oparte o tematykę psychologiczno-etyczną. Osobiście, dobrze bawiłam się podczas czytania, ale też nie traktuję tej książki jako typowo rozrywkowej, bo naprawdę dała mi do myślenia. Polecam!

20 marca 2013

E. Mendoza - Walka kotów

Eduardo Mendoza to hiszpański pisarz, który w Polsce jest znany, lubiany i często czytany. Zadebiutował w 1975 roku książką Prawda o sprawie Savolty i od tamtej chwili wydał 18 kolejnych, z czego 4 pojawiły się tylko w Hiszpanii. Walka kotów to najnowsza powieść, którą autor oddał do rąk czytelników w 2010 roku. Została uhonorowana nagrodą Premio Planeta, czyli coroczną hiszpańską nagrodą literacką, przyznawaną powieściom hiszpańskojęzycznym przez wydawnictwo Planeta. No cóż, po takiej rekomendacji zabrałam się do czytania z dosyć dużymi oczekiwaniami... I jak książka wypadła?

Świetnie! Ale przy tym bardzo zaskakująco. Fabuła składa się z dwóch głównych wątków. Pierwszy z nich opowiada o perypetiach Anthony'ego Whitelands'a, angielskiego znawcy sztuki, wybitnego specjalisty od malarstwa hiszpańskiego, który przyjeżdża do Madrytu celem dokonania wyceny prywatnej kolekcji obrazów. Anthony, choć inteligentny i rozsądny, daje się wkręcić w dziwną intrygę z Valazquezem w roli głównej. Zupełnie zagubiony, próbuje na własną rękę dowiedzieć się, co jest grane. Sprawy komplikują się, kiedy na jego drodze stają trzy zupełnie różne, ale równie nim zainteresowane kobiety... Na dodatek, Anthony musi odnaleźć się w Madrycie ogarniętym rewolucyjną gorączką. To właśnie o niecodziennej sytuacji politycznej opowiada drugi wątek, przybliżający funkcjonowanie faszystowskiego ugrupowania Falanga i znaczenie idei komunistycznej.

Walka kotów przyniosła mi kompletnie zaskakujące wrażenia. Chyba pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się czytać książkę i w trakcie lektury wielokrotnie zmieniać o niej zdanie. A to dlatego, że powieść Mendozy jest wyjątkowo bogata, złożona pod względem gatunkowym. Na początku możemy jedynie oceniać poszczególne elementy, które odkrywamy w miarę czytania. Dopiero po zamknięciu książki, docenimy jej całokształt i kunszt literacki autora.

Tak więc, po kilkunastu pierwszych stronach z zaciekawieniem zagłębiłam się w przygody Anthony'ego, które miały posmak sensacyjno-detektywistyczno-obyczajowy. Jako, że patrzymy na świat oczami Anglika, autor zdradza nam dokładnie tyle, ile wie sam bohater. Najpierw kładzie nacisk na przedstawienie innych postaci ważnych dla opowieści oraz opisanie relacji, jakie ich łączyły. Pozwala też czytelnikowi na  wyrobienie sobie pierwszego poglądu na sytuację oraz na to, kto jest w tej bajce dobry, a kto zły. Potem wpadamy w świat polityki. Muszę przyznać, że na początku uznałam, że jest to nudniejszy moment lektury. Mendoza wnika bowiem w struktury Falangi, opisuje głównie jej podłoże ideologiczne i kontrastuje je z popularnym w tamtych czasach komunizmem. Jednak z biegiem czasu okazało się, że ten wątek jest kluczowy dla fabuły i nagle zorientowałam się, że z prawdziwym zaciekawieniem poznaję zupełnie obcy mi dotychczas fragment hiszpańskiej historii. A potem... potem to już w ogóle nie mogłam się oderwać od lektury. Wpadłam w spiralę wydarzeń, w której akcje rodem z powieści szpiegowskich i sensacyjnych przeplatały się z elementami romansu, a w tle narastała coraz bardziej nurtująca tajemnica drogocennego obrazu. Z niecierpliwością oczekiwałam rozwiązania tej przedziwnej historii, a kiedy już nadeszło, uświadomiłam sobie, z jaką przewrotnością i pomysłowością Mendoza skonstruował swoją powieść. Majstersztyk!

Wielkie wrażenie wywarł na mnie sposób, w jaki autor przedstawia nam tą historię. Jak już wspomniałam, naszym przewodnikiem po wydarzeniach jest Anthony - Anglik, człowiek z zewnątrz, który obiektywnym okiem patrzy na to, co dzieje się w Madrycie. Oczywiście, jest to obiektywizm zupełnie subiektywny, na dodatek okraszony świetnym, ironicznym stylem pisania Mendozy - wielokrotnie uśmiałam się, czytając o kompletnie nieporadnych zachowaniach głównego bohatera. Z jego perspektywy poznajemy też wątek historyczny. Podążając jego śladami, docieramy w sam środek najważniejszych wydarzeń, poznajemy autentyczne osobistości hiszpańskiej polityki i jej ludzkie oblicze.

Uważam, że Walka kotów nie na darmo została nagrodzona. Jest to powieść nietuzinkowa, opowiadająca o sprawach istotnych przyjemnym językiem i w przystępny sposób. Zachwyciła mnie jej wielowymiarowość, to, że przyniosła mi wiele skrajnych przeżyć, ale także wiele mnie nauczyła. Zaczynałam lekturę nie wiedząc zbyt wiele ani o autorze, ani o fabule. Po zakończeniu mogę stwierdzić, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Żałuję jedynie, że muszę się rozstać z Anglikiem i madrycką polityczną wrzawą. Mam tylko nadzieję, że inne książki hiszpańskiego pisarza są równie dobre, bo na pewno nie poprzestanę na tej jednej.

13 marca 2013

Takie o, żeby zachować łączność ze światem ;)

No właśnie. Bo od poniedziałku walczę z choróbskiem i mój kontakt ze światem ogranicza się do rozmów z Narzeczonym, oglądania wiadomości w TV i surfowania po necie... A w perspektywie jeszcze kilka długich dni, aż do kolejnego poniedziałku! Można by powiedzieć, że super, wreszcie mam czas na poczytanie i poleniuchowanie, ale figa. Choróbsko nie odpuszcza i przez dwa pierwsze dni nie miałam nawet siły na patrzenie na literki. Na szczęście, dziś już jest lepiej, więc lektura pomoże mi zabić chorobową nudę...



Jedynym plusem mojego uwięzienia jest to, że przynajmniej nagły atak zimy oglądam jedynie zza okna...



... bo u mnie w domu nadal widać echa wiosny, która nas nawiedziła w zeszłym tygodniu. A wszystko za sprawą wyjątkowo miłego i obfitego w kwiaty Dnia Kobiet! :)


A jak Wy się trzymacie? Mam nadzieję, że nie dajecie się zimowemu kataklizmowi i rozgrzewacie się pyszną herbatą/kawką/gorącą czekoladą i odpowiednią lekturą...

Oby do przyszłego tygodnia.
Pozdrawiam! :)

11 marca 2013

V. C. Andrews - A jeśli ciernie

A jeśli ciernie pochłonięte już kilka dni temu, ale przed zrecenzowaniem powstrzymywała mnie (dosłownie) zwalająca z nóg choroba. Dziś samopoczucie jako tako, więc postaram się naskrobać kilka słów na temat przedostatniej (jak na razie) części serii o Dollangrangerach. Jak na razie, ponieważ seria liczy w sumie 5 tomów, w Polsce niedawno ukazało się wznowienie czwartego - Kto wiatr sieje... Warto jednak zaznaczyć, że obie wspomniane pozycje nie są już dziełem Virginii C. Andrews. Autorka zmarła bowiem, pisząc trzecią część. Historię dokończył za nią ghost writer, Andrew Neiderman. Oceniając tylko po 3 tomie, całkiem nieźle sobie poradził.

Tym razem fabuła przeskakuje o kilka lat do przodu. Cathy jest szczęśliwą żoną i matką, jednak to nie ona opowiada dalszy ciąg historii. Oddaje głos swoim synom - 14-letniemu Jory'emu i 9-letniemu Bartowi. To właśnie oczami chłopców widzimy kolejne problemy i nieszczęścia, które spadają na rodzinę Chrisa i Cathy. A wszystko zaczyna się od pojawienia się w sąsiedztwie tajemniczej damy w czerni...

Trudno mi wyrazić, jak wielkie było moje zaskoczenie po skończeniu lektury trzeciego tomu. Okazał się lepszy niż poprzedni! Przede wszystkim dlatego, że na pierwszy plan znów wysunął się wątek psychologiczny, tym razem w wersji dosyć mrocznej i nieco bardziej fantastycznej, niż w Kwiatach na poddaszu. Jego głównym bohaterem jest Bart, który najbardziej dotkliwie odczuwa konsekwencje grzechu swoich rodziców. Wraz z biegiem historii możemy zaobserwować, jak podatna na sugestię jest dziecięca psychika, jak ważne dla jej rozwoju są odpowiednie autorytety, ale także rodzicielskie uczucia. Przemiana, jaka zachodzi w chłopcu, jest jednocześnie fascynująca, przerażająca i pouczająca. Dużym plusem trzeciego tomu serii było dla mnie również tło i klimat historii. Podobało mi się, że tym razem autorka poszła bardziej w kierunku thrillera, stawiając na wydarzenia, które mogą przyprawić czytelnika o gęsią skórkę. Również okoliczności, w jakich rozgrywa się akcja, zyskały charakter. Duży, tajemniczy dom o ciemnych, dusznych pomieszczeniach, czy odludne sąsiedztwo, skąpane w strugach wieczornego deszczu stanowią świetny podkład dla poczynań Barta. Na dodatek, wszystko jest opisane plastycznym, niewymagającym językiem, pozwalającym nam na wyobrażenie sobie szczegółów.

Jak widać, w A jeśli ciernie dostrzegłam kilka zalet, ale nie zmienia to faktu, że książka stanowi dużo gorszą kontynuację opowieści przedstawionej w pierwszym tomie. Bohaterowie zmienili się, wyewoluowali, tak naprawdę kierują nimi tylko wspomnienia o przeszłości... Brakowało mi więc realistycznych emocji w zachowaniu Cathy, czy Chrisa. Jak już wspomniałam, w akcji pojawia się także wiele elementów, które mogą się czytelnikowi wydać mało prawdopodobne. Niby wszystko gra, fabuła jest spójna, ale nie raz zdarzało mi się z niedowierzaniem kręcić głową i zastanawiać się, czy aż takie nagromadzenie dziwnych wydarzeń w jednej powieści, to przypadkiem nie za dużo... Jednym słowem - jest ok, ale nic ponadto. 

Generalnie nie żałuję, że przeczytałam wszystkie trzy części opowieści o Dollangrangerach, a trafiały się książkowe serie, które wzbudzały we mnie takie odczucia. Dobrze bawiłam się przy lekturze, zwłaszcza, że wszystkie tomy niesamowicie wciągają i nie pozwalają zapomnieć o historii aż do ostatniego słowa. Koncepcja powieści jest ciekawa i, przynajmniej w świetle moich doświadczeń literackich, oryginalna, dlatego uważam, że warto sięgnąć po książki Virginii Cleo Andrews. Mam nadzieję, że ja sama już wkrótce dorwę kolejny tom opowiadający o losach skrzywdzonego rodzeństwa.

7 marca 2013

V.C. Andrews - Płatki na wietrze

Tak szybko, jak połknęłam pierwszą część cyklu o Dollangrangerach, tak samo szybko uporałam się z kontynuacją. Nie ukrywam, że byłam bardzo ciekawa, w jaki sposób autorka, Virginia C. Andrews, pociągnie ewidentnie ucięty wątek losów trójki rodzeństwa. Płatki na wietrze ukazały się rok po publikacji poprzedniego tomu, historia była więc nadal świeża i wciąż wzbudzała zainteresowanie.

Jej fabuła rozpoczyna się dokładnie w tym miejscu, w którym urwała się w Kwiatach na poddaszu. Chris, Cathy i Carrie uciekają jak najdalej od okrutnej matki. Planują dotrzeć do Kalifornii. Jednak pogarszający się stan zdrowia najmłodszej siostry krzyżuje im plany. Zrządzeniem losu dzieci znajdują schronienie w domu doktora Paula Shaffielda, który ofiarowuje im nie tylko swoje bogactwo, ale także rodzicielską miłość. Czy to jednak wystarczy, aby Dollangrangerowie zapomnieli o koszmarze dzieciństwa?

Płatki na wietrze niestety potwierdzają regułę mówiącą, że tom drugi serii zazwyczaj jest gorszy od tomu pierwszego. Wielka szkoda, bo historia miała potencjał, a wygląda to tak, jakby autorka nie mogła się opędzić od idei wszechobecnego romansu, im bardziej nieprawdopodobnego, tym lepszego. Fabuła dużo przez to traci. Aspekt psychologiczny, za który tak chwaliłam Kwiaty na poddaszu, tutaj został zmarginalizowany, a jeśli już się pojawia, to tylko w kontekście zemsty. Z jednej strony, przedstawione konsekwencje wydarzeń z pierwszej części mogą wydawać się wiarygodne, ale z drugiej strony - wydaje mi się, że autorka potraktowała ten wątek powierzchownie. Irytowała mnie też postać Cathy. Główna bohaterka przeszła niesamowitą przemianę - z mądrej, dojrzałej dziewczyny, zamieniła się w niezdecydowaną, zagubioną we własnych uczuciach nastolatkę, która nie raz postępuje naiwnie i głupio. Można by się pokusić o stwierdzenie, że Andrews w ten sposób chciała uwiarygodnić zmiany psychiczne, które zaszły w dzieciach. Mnie to jednak irytowało, zwłaszcza, że to właśnie Cathy jest narratorką i praktycznie przez całą opowieść przewijają się jej przemyślenia i rozterki, utwierdzające nas w przekonaniu, że ta postać ma mało wspólnego z Cathy Dollangranger jeszcze niedawno żyjącą w mroku poddasza.

Nie można jednak odmówić historii dynamizmu oraz zaskakujących zwrotów akcji. Czytelnicy, którzy polubili bohaterów podczas lektury pierwszego tomu, na pewno będą śledzić ich dalsze poczynania z zapartym tchem. Ja, kiedy już przymknęłam oko na drobne mankamenty, nie mogłam oderwać się od czytania. Historia rozwija się ciekawie, dosyć zaskakująco, a jej punkt kulminacyjny wzbudza prawdziwe emocje. Język powieści również jest przyjazny czytelnikowi - autorka postawiła na dialogi i plastyczne opisy relacji między postaciami, które nie spowalniają biegu opowieści.

Płatki na wietrze nie są idealną kontynuacją serii o Dollangrangerach. Spodziewałam się czegoś bardziej realistycznego, rozsądnego i kładącego nacisk na psychiczne dojrzewanie bohaterów. Co dostałam? Powieść romansowo-obyczajowo-sensacyjną, do której trzeba podejść z pobłażliwością. Niemniej jednak, świetnie bawiłam się przy lekturze. Wciągnęła mnie od pierwszej strony i z powrotem zabrała do skomplikowanego świata Cathy, Chrisa i Carrie. Po skończeniu lektury od razu chwyciłam za tom trzeci - może więc coś jest w tej serii. Coś, dzięki czemu każdy z łatwością przymknie oko na niedociągnięcia i będzie się cieszył lekką, przyjemną lekturą.

5 marca 2013

A. Christie - N czy M?

Źródło
I cóż... Znów nastaje smutny dzień, w którym jestem zmuszona wystawić Agacie Christie niezbyt pochlebną opinię. Powodem ku temu okazała się jedna z jej powieści tworzących serię o Tommy'm i Tuppence Berestfordach, czyli N czy M?

Akcja rozgrywa się w Wielkiej Brytanii w czasie II wojny światowej. Thomas i Tuppence są małżeństwem w średnim wieku, które w swoim życiu brało udział w wielu misjach szpiegowskich. Teraz, kiedy są już zbyt starzy, aby służyć swojemu krajowi, doskwiera im nuda. Jednak pewnego dnia Thomas dostaje pracę. Z początku sam, a potem wraz z żoną, musi zdemaskować niemieckiego szpiega, członka groźnej organizacji pod nazwą Piąta kolumna. Berestfordowie nie wiedzą jednak, kogo szukają - tajemniczego N czy M...

 Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że powieść szpiegowska w wykonaniu Christie będzie równie dobra, jak jej kryminały, a na dodatek, będzie stanowić miłą odmianę. W moim przypadku te założenia zupełnie się nie sprawdziły. Fabuła wydała mi się zwyczajnie nudna - mało dynamiczna, oparta raczej na domniemaniach bohaterów, niż rzeczywistych wydarzeniach. Owszem, nie mogę odmówić autorce jej słynnej przewrotności, bo zastosowała kilka klasycznych zmyłek, które nie pozwoliły mi odgadnąć zakończenia. Pod tym względem, powieść trzyma poziom. Muszę jednak przyznać, że brak namacalnego morderstwa i idea poszukiwania zakamuflowanego szpiega nie przypadły mi do gustu.

Co więcej, nie polubiłam się także z małżeństwem Berestfordów, które w powieści odgrywa główne role. To moje pierwsze spotkanie z tymi postaciami i może stąd moje rozczarowanie - powinnam zacząć znajomość od pierwszej powieści, w której występują Tommy i Tuppence, a nie wskakiwać w sam środek ich fikcyjnej egzystencji. Niemniej jednak, brakowało mi u nich wyrazistości i przebiegłości Herkulesa Poirota lub panny Marple.

Nie mogę nie wspomnieć o kwestii technicznej, która w tym przypadku znacząco wpłynęła na mój odbiór historii. Powieść była czytana w wyjątkowo nieudolny sposób. Lektorką była pani o niesamowicie skrzekliwym, nieprzyjemnym głosie (nie jestem w stanie przypomnieć sobie jej nazwiska, może to i lepiej), interpretująca dialogi w dziwny sposób i robiąca przerwy nie tam, gdzie być powinny. Na dodatek, na nagraniu słychać było szelest przewracanych kartek, co według mnie jest niedopuszczalne.

Podsumowując, N czy M? nie było zbyt przyjemną lekturą. Być może odebrałabym tą historię lepiej, gdybym skusiła się na przeczytanie tradycyjnej książki, a nie na audiobooka. Jednak sama powieść też niezbyt przypadła mi do gustu ze względu na niezbyt interesującą fabułę, której nie uratował nawet akcent historyczny. Jako wielka fanka Christie, nie przekreślam jej, ale zaczynam dostrzegać, że nawet Królowej Kryminału zdarzały się słabsze książki.