31 lipca 2014

J. Green - Gwiazd naszych wina

Źródło
Tytuł: Gwiazd naszych wina
Tytuł oryginału: The Fault in Our Stars
Autor: John Green
Wydawnictwo: Bukowy Las
Rok wydania: 2013

Nie sposób było w ostatnim czasie nie usłyszeć o Johnie Greenie. Mówiąc kolokwialnie, jego nazwisko prawie wyskakiwało z lodówki. Nie było chyba w naszej czytelniczej blogosferze osoby, która nie zrecenzowałaby jakiejś powieści tego amerykańskiego autora. Ja też uległam tej swoistej modzie i skusiłam się na lekturę najbardziej znanego tytułu, czyli Gwiazd naszych wina. Nie będę jednak tryskać entuzjazmem, bo uczucia po lekturze miałam mieszane. 

Historia od samego początku bezapelacyjnie chwyta za serce. Śmiertelnie chora na raka płuc nastoletnia Hazel spotyka na swej drodze Augustusa - pewnego siebie i przystojnego chłopak, który wygrał nierówną walkę z nowotworem. Między tymi młodymi, ale doświadczonymi przez życie ludźmi rodzi się nieśmiałe uczucie - wbrew beznadziei i braku przyszłości. Na przekór losowi Hazel i Gus, wiedząc że koniec może nastąpić w każdej chwili, postanawiają cieszyć się życiem. 

W gruncie rzeczy książka ma tylko jedną zaletę - potężny ładunek emocjonalny. No ale niczego innego nie można było się spodziewać po opowieści tego typu. Kiedy już raz zaczniemy czytać, chcąc nie chcąc, zostaniemy wciągnięci na prawdziwy uczuciowy rollercoaster. Bohaterowie na naszych oczach przeżywają wzloty i upadki, doświadczają pierwszej miłości i związanych z nią smutków i radości, walczą ze strachem przed śmiercią. Green porusza w przystępny sposób wiele trudnych tematów, z którymi trzeba mierzyć się na co dzień. Trochę zabrakło mi tu jakiegoś podsumowania albo morału, ale z drugiej strony autor zostawił czytelnikowi przestrzeń na własne przemyślenia, co też się ceni. 

I tu dla mnie właściwie kończy się lista pozytywnych aspektów tej lektury. Największym rozczarowaniem okazała się fabuła. Przez większość książki brakowało jej dynamizmu. Może się czepiam, bo w końcu cóż mogą porabiać chorzy ludzie, dla których zaczerpnięcie oddechu jest nie lada wyczynem? Mimo wszystko, wydaje mi się, że autor niesłusznie postawił na nostalgiczne nic-nie-robienie i wszechobecne wzruszenie, bo czytając miałam wrażenie, że historia jest trochę mdła. Jej zwieńczeniem okazało się do bólu przewidywalne zakończenie, które kompletnie mnie rozczarowało. Spodziewałam się czegoś głębszego, a akcja po prostu się urwała.

Również sylwetki bohaterów nie przypadły mi do gustu. Oczywiście już od pierwszej strony byłam pełna współczucia dla Hazel, Gusa i Isaaka. Jednak cala trójka wydala mi się mocno przerysowana. Dialogi, które ze sobą prowadzili, były zbyt wydumane jak na 16-latków. Co więcej, Hazel sprawiała wrażenie ciepłych kluchów - brakowało mi w niej determinacji albo odrobiny charyzmy. Isaac to karykatura. Niby miał symbolizować dystans młodego człowieka do śmiertelnej choroby, a wyszło tak, że nie wiedziałam, czy śmiać się, czy żałować, że autor tak zepsuł tą postać. Augustus jako tako ratował sytuację, ale nie rozumiem, dlaczego jego wątek został tak potraktowany na końcu. Bohater niby był, ale jakby tylko w tle, jakby zmarginalizowany.

Gwiazd naszych wina to mądra i ciepła powieść pokazująca życie z perspektywy chorego człowieka. Nie jest jednak pozbawiona wad. Autor spłaszczył fabułę na potrzeby młodszego czytelnika (bo książki Greena zalicza się do literatury młodzieżowej) i stworzył mało realistycznych bohaterów. Na szczęście te braki rekompensuje warstwa emocjonalna, która wciąga i sprawia, że czytelnik angażuje się w historię. Tak czy siak myślę, że warto poznać tą książkę, choć do arcydzieła jej daleko.

27 lipca 2014

M. Krajewski - Erynie

Tytuł: Erynie
Autor: Marek Krajewski
Cykl: Edward Popielski (tom 2)
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2010

Książki Krajewskiego są jak kolejne odcinki dobrego serialu.  Jest bohater, który spaja fabułę, jest coraz to nowa intryga, jest oryginalna, znana czytelnikowi lokalizacja. I za każdym razem jest pozytywne zaskoczenie, bo znów daliśmy się zwieść i nie odgadliśmy, kto zabił. Takie właśnie myśli przychodzą mi do głowy zawsze, kiedy odstawiam na półkę którąś książkę z serii o Edwardzie Popielskim.

Cykl zaczęłam czytać nie po kolei i teraz jestem na etapie cofania się do pierwszych części. Erynie to oficjalnie tom drugi (ale tak naprawdę pierwszy, który nie łączy się z wcześniejszą serią Krajewskiego, opowiadającą o losach Eberharda Mocka). Powieść skupia się na bestialskim morderstwie dokonanym na dziecku  w przedwojennym Lwowie. Lokalna policja prosi komisarza Popielskiego o pomoc w znalezieniu sprawcy. Mężczyzna, który od jakiegoś czasu nosi się z zamiarem przejścia na emeryturę, zgadza się podjąć próbę rozwikłania sprawy. To ma być zwieńczenie jego kariery. Okazuje się jednak, że kieruje nim nie tylko potrzeba wsadzenia zbrodniarza za kraty, ale też troska o małego wnuka, Jerzyka.

Akcja w tej książce zawiązuje się już na pierwszych stronach i do samego końca jest dynamiczna, a miejscami nawet dramatyczna. Czytelnik widzi sytuację oczami Popielskiego, który w tym tomie przeżywa nie tylko zwyczajne dylematy związane z pracą śledczego, ale też walczy z samym sobą, bo kryminalna sprawa tym razem dotyczy jego rodziny. Nie przebiera więc w środkach i jak najszybciej chce ująć sprawcę. Jego charyzma i specyficzna osobowość dodatkowo ubarwiają wydarzenia. Choć Krajewski nie stawia na pościgi i strzelaniny, to potrafi stworzyć fabułę, która jest twarda, męska i brak w niej miejsca na sentymenty. Klimat budują przede wszystkim mroczne, naturalistyczne opisy Lwowa, które potrafią wzbudzić nawet obrzydzenie. Co więcej, potęgują wrażenie wszędobylskiej, bestialskiej i krwawej zbrodni. Ważną rolę odgrywa też potoczny, a momentami nawet rynsztokowy język. Wszak ani Popielski, ani śmietanka lwowskiego światka przestępczego nie dba o poprawną i kwiecistą polszczyznę. Gdzieniegdzie możemy się też natknąć na elementy lokalnej gwary. Aspektem, który bardzo mi się w Eryniach spodobał, jest klamrowa konstrukcja fabuły. Autor w ciekawy sposób nawiązuje do współczesności, dodatkowo zaskakując czytelnika. Zakończenie, choć smutne i zakręcone, wydało mi się świetnie dopasowane do całej powieści.

Cykl o Edwardzie Popielskim niezmiennie miło mnie zaskakuje. Można by się spodziewać, że któraś część okaże się słabsza, ale nie - Krajewski utrzymuje naprawdę dobry poziom. Jego powieści są lekkie i  wciągające, ale jednocześnie klimatyczne, intrygujące i zaskakujące. W sam raz na leniwe popołudnie, jeśli ma się nastrój na dobry, mroczny kryminał. Polecam!

20 lipca 2014

K. Hosseini - I góry odpowiedziały echem

Tytuł: I góry odpowiedziały echem
Autor: Khaled Hosseini
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2013

Khaled Hosseini, amerykański pisarz pochodzenia afgańskiego, ma w swoim dorobku już trzy powieści. Ostatnią, wydaną we wrześniu ubiegłego roku, również poświęcił problemom, z którymi borykają się jego rodacy. I góry odpowiedziały echem to dramatyczna historia, w której splatają się losy kilkunastu bohaterów. Wszystko zaczyna się w latach 50. XX w., kiedy to ojciec Abdullaha i Pari oddaje dziewczynkę do adopcji bogatemu, bezdzietnemu małżeństwu z Kabulu. Choć losy rozdzielonego rodzeństwa toczą się w kompletnym oderwaniu od siebie, determinują przyszłość wielu innych postaci na zawsze łącząc je więzami krwi.

Nie można Hosseiniemu odmówić umiejętności snucia klimatycznych, ale też dramatycznych opowieści. Sięgam po raz trzeci po jego książkę i po raz trzeci jestem zaskoczona tym, jak dobrze wychodzi mu łączenie wielowątkowej fabuły, poruszających, nierzadko gorzkich emocji oraz obrazów przesyconych specyficzną kulturą Afganistanu. Choć można by tej książce zarzucić, że wszystkim wątkom brak punktów kulminacyjnych i że rozwijają się powoli, tylko pobieżnie zaznaczając niektóre wydarzenia, to ja i tak jestem pod ich wrażeniem. Podczas lektury cały czas towarzyszyło mi wrażenie, że autor utkał z nich tradycyjny afgański kilim. Łącząc jak pojedyncze nici zupełnie różne losy bohaterów, stworzył barwną, ściśle połączoną całość, na którą najlepiej spojrzeć z perspektywy kilku kroków. Dopiero wtedy można dostrzec jej prawdziwe piękno.

Najważniejszym elementem tej powieści są właśnie występujące w niej postaci. Przydarzające im się sytuacje wzbudzają w nas całą gamę uczuć, włącznie z wątpliwościami dotyczącymi podejmowanych przez nich moralnych wyborów. Każdy bohater jest inny, reprezentuje inny aspekt codziennego życia w Afganistanie (i nie tylko), dlatego nie ma nikogo, kto wydałby się mało interesujący lub nieważny. Pari i Abdullah oraz reszta pojawiających się w książce osób to żywe ilustracje determinizmu, który jest motywem przewodnim tej historii. Niemały wpływ na bohaterów ma też kraj, z którego pochodzą. Hosseini przywołuje dwojaki obraz Afganistanu. Z jednej strony prawie z każdego zdania da się wyczytać zachwyt nad surową przyrodą tego kraju. Ale z drugiej strony, pisarz naocznie uświadamia, że ludzie, którzy wychowali się w tej kulturze, są twardzi, dumni, nieprzejednani i niestety, czasami też bezduszni.

Mimo że I góry odpowiedziały echem nie dorównują w stu procentach poprzednim książkom Hosseiniego, to jednak nie sposób odmówić tej opowieści czaru. Prosty język i lekkie pióro autora sprawiają, że błyskawicznie wciągamy się w historię. Choć tematyka nie należy do najłatwiejszych, stron ubywa w zastraszającym tempie, a bohaterowie stają się nam coraz bliżsi. Na dodatek, książka jest wielowymiarowa. Kiedy sięgniemy głębiej i zastanowimy się nad przekazem, jaki niesie, będziemy mogli zbudować w głowie obraz życia w Afganistanie, spojrzeć na niego przez pryzmat ludzkich cierpień i radości i wysnuć wnioski. Polecam, bo to naprawdę dobra i wartościowa lektura.

17 lipca 2014

K. Atkinson - Jej wszystkie życia

Tytuł: Jej wszystkie życia
Autor: Kate Atkinson
Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok wydania: 2014


Jej wszystkie życia to niekończąca się opowieść. Tak mi się skojarzyło, kiedy tylko przeczytałam opis fabuły. Nie mogłam przejść obok tej książki obojętnie. Zwłaszcza, że Kate Atkinson to znana brytyjska autorka, nagrodzona prestiżową nagrodą Whitebread Book Award. Można się więc było spodziewać, że wykreowane przez nią losy Ursuli, rozgrywające się na tle autentycznych wydarzeń historycznych, okażą się epickie. I z radością stwierdzam, że przeczucie mnie nie zawiodło.

Ursula przychodzi na świat pewnego zimowego wieczora w 1910 r. Umiera przed zaczerpnięciem pierwszego oddechu. A potem... znów się rodzi. Tym razem jej życie trwa troszkę dłużej. I tak za każdym razem. Nikt poza nią nie zdaje sobie sprawy z tej sytuacji. Tylko Ursula wraz z wiekiem i każdym kolejnym życiem uświadamia sobie, że może próbować przeżyć swój czas jak najlepiej... Za każdym razem inaczej.

Książka Atkinson absolutnie mnie urzekła. Przez kilka dni naprawdę nie mogłam się oderwać od lektury. To przede wszystkim zasługa kilku zabiegów literackich, które wyjątkowo lubię. Po pierwsze - oryginalna kompozycja powieści, opierająca się na poszarpanej chronologii oraz swego rodzaju strumieniu świadomości narratora. Taka prezentacja historii pozwoliła autorce na wprowadzenie wielu mniej lub bardziej szczegółowo opisanych wydarzeń. Dzięki temu fabuła pozostała dynamiczna i udało się uniknąć schematu, który automatycznie nasuwa się przy powtarzalnej kompozycji. Dodatkowymi atutami są również niespodziewane, ale istotne dla opowieści zwroty akcji oraz dające do myślenia, przewrotnie skonstruowane zakończenie.

Co więcej, opowieść jest osadzona w realiach historycznych. Jesteśmy więc świadkami najważniejszych wydarzeń, które miały wpływ nie tylko na życie bohaterów, ale także na losy świata. Najwięcej miejsca poświęcono II wojnie światowej, która przez sporą część książki stanowi dramatyczne tło dla poczynań Ursuli i jej najbliższych. Nietrudno się domyślić, że te fragmenty wzbudzają w czytelniku największe emocje, bo autorka kreuje obraz brutalnego konfliktu zbrojnego widzianego oczami cywila - matki, córki, siostry. Nie sposób czytać o tym na chłodno... Atkinson nie zapomniała jednak ani o I wojnie światowej, ani o kuluarach politycznych okresu 20-lecia międzywojennego i pobieżnie przybliża również te kwestie, skupiając się głównie na mniej znanych faktach.

Jej wszystkie życia to historia, która potrafi wzbudzić w czytelniku również pozytywne emocje. Zwłaszcza tymi fragmentami, które opowiadają o życiu codziennym rodziny Toddów. Sami bohaterowie to sympatyczni, autentyczni ludzie o mocno zarysowanych osobowościach. Każdy z nich jest centrum odrębnego wątku pobocznego, który zmienia się wraz z kolejnymi narodzinami Ursuli. Dzięki temu książka nabiera znamion sagi. Bardzo spodobała mi się przedstawiona wizja rodziny: ciepłej, pełnej miłości, trochę zwariowanej, ale też zmagającej się z trudnymi problemami i wewnętrznymi niesnaskami. Przyjemnie było gościć w rodzinnym domu Toddów, Fox Corner, i podpatrywać, jak mijają im kolejne lata i jak układają się losy poszczególnych postaci.

Powieść brytyjskiej pisarki to jedna z perełek literatury obyczajowej. Jest niebanalna, mądra, a przy tym przyjemna i wciągająca. Potrafi sprawić, że czytelnik wsiąka w tą specyficzną, sielską atmosferę rodzinnego życia na angielskiej wsi i zaprzyjaźnia się z bohaterami. A oryginalna fabuła i burzliwe tło wydarzeń nie pozwalają się nudzić. To zdecydowanie tytuł, który warto poznać.

9 lipca 2014

D. Smith - Zdobywam zamek

Tytuł: Zdobywam zamek
Autor: Dodie Smith
Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2013

Zdobywam zamek to kolejna książka, którą odkryłam dzięki czytelniczym blogom. Najpierw spodobała mi się okładka, potem moją ciekawość wzbudziło porównanie do Błękitnego zamku L.M. Montgomery, a dopiero na samym końcu zainteresowałam się fabułą. Przy okazji dowiedziałam się też, że to debiutancka powieść brytyjskiej autorki, Dodie Smith, wydana w 1949 roku. Okazuje się jednak, że pisarka zdobyła rozgłos dopiero siedem lat później dzięki innej swojej książce - Sto jeden dalmatyńczyków. Tak, to właśnie tą historię Walt Disney przeniósł na szklany ekran w postaci animowanej bajki. 

Zdobywam zamek jest swego rodzaju pamiętnikiem nastoletniej Cassandry. Jej codzienność upływa w latach 30. XX w, na angielskiej wsi, w murach zrujnowanego zamku, w którym dziewczyna mieszka wraz ze swoją cokolwiek ekscentryczną i mocno zubożałą rodziną. W ramach ćwiczenia swoich umiejętności pisarskich, Cassandra przelewa na karty swojego zeszytu otaczającą ją rzeczywistość: różne wydarzenia z życia swojej rodziny, swoje własne uczucia, marzenia i wątpliwości. Nie brak jej przy tym zmysłu obserwacji i inteligentnego poczucia humoru.

Siła przekonywania tej niepozornej książki kryje się w zaledwie dwóch elementach. Tylko tyle (i aż tyle!) potrzeba, żeby wykreować historię, która stanie się bestsellerem. Dodie Smith po mistrzowsku przemyciła ogromny ładunek pozytywnych emocji w prostej opowieści. Połączenie burzliwych rozterek wieku młodzieńczego, dotyczących głównie chłopców i przyszłego zamążpójścia, ze słodkim posmakiem dziewczęcych marzeń oraz gorzkimi problemami codzienności sprawia, że niespieszna, rozwijająca się leniwie fabuła szybko wciąga czytelnika. Nietrudno poddać się ciepłej, trochę magicznej i odrobinę zwariowanej atmosferze, która otacza tytułowy zamek i wsiąknąć w malowniczą, prowincjonalną, angielską wieś.

Powieść nie byłaby tak dobra, gdyby nie wyraziści bohaterowie. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście Cassandra. To ona przybliża nam wszystkie wydarzenia. Jest dynamicznym  narratorem, który nie pozwala czytelnikowi się nudzić. Dziewczyna posiada niecodzienny zmysł obserwacji i nieco ironiczne poczucie humoru, a przy tym zachowuje wrażliwość, zarówno w stosunku do innych ludzi, jak i do otaczającego ją świata. To wszystko sprawia, że jej opowieść jest realistyczna, a czyta się ją z prawdziwą przyjemnością. Oprócz Cassandry w książce pojawia się też korowód innych, równie barwnych postaci. Już sami członkowie rodziny Mortmain są specyficzni - każda osoba posiada unikalne cechy charakteru i wnosi do historii coś nowego. Na dodatek, w pewnym momencie pojawiają się także absztyfikanci i ich krewni, którzy stanowią wyraźny kontrast dla mieszkańców zamku Belmote. Dodie Smith należą się słowa uznania za ten aspekt książki - naprawdę dopracowała sylwetki swoich bohaterów, co nadało historii głębszego wymiaru.

Słowem podsumowania - Zdobywam zamek to przyjemna i lekka książka, wręcz idealna na lato. Rozwijająca się miarowo fabuła wciąga czytelnika, wprowadzając go w sielski nastrój przesiąknięty błahym smakiem młodzieńczej miłości, radości i beztroski. Realistyczni i charakterystyczni bohaterowie od pierwszego pojawienia się wzbudzają sympatię, dzięki czemu w pewnym momencie czujemy się w tytułowym zamku jak u siebie. To właśnie ta atmosfera stała się przyczyną porównań do Błękitnego zamku. Obie książki są równie pozytywne i gwarantują czas miło spędzony na niezobowiązującej lekturze.